#

Rodzina (nie)idealna

​Rodzina. Mama, tata, dzieci. Rodzina. Podstawowa komórka społeczna. Rodzina. Ludzie, od których możemy oczekiwać wsparcia, zrozumienia, schronienia. Rodzina. Jedna wielka bzdura.

„Porodzina” Natalii Fiedorczuk to na dobrą sprawę lektura obowiązkowa dla tych, którzy bezwzględnie wierzą w społecznie narzucone status quo. Jest niewygodna, zaangażowana i starannie dopracowana. Mam nieodparte wrażenie, że nic w niej nie zaistniało przypadkiem, że wszystko jest po coś. Kiedyś, lata temu, mój pierwszy szef, redaktor w jednym z warszawskich wydawnictw, powiedział mi, że kryminał to gatunek, w którym wszystko powinno być po coś. Idąc za tym stwierdzeniem, można napisać, że Fiedorczuk napisała kryminał jak się patrzy. Ale również, dodam, kryminał nietypowy, mocno odstający od tego, co w polskiej kryminalnej trawie piszczy.

W „Porodzinie” głównego bohatera brak. Nie jest nim ani policjant badający sprawę zniknięcia czteroosobowej rodziny, ani dziennikarka, której śledztwo dostarcza adrenaliny i endorfin, ani nikt z zaginionej rodziny, której losy rozpisane są za pomocą retrospekcji. Gdybym miała jakoś przyporządkować postaci z nowej powieści Fiedorczuk, nazwałabym je równorzędnymi drugoplanowymi walczącymi o pierwszeństwo. Ten nietypowy dla gatunku kryminalnego zabieg zazębia się z głównym tematem książki – rozkładem rodziny, który ujawnia się czy to za sprawą obdzierania zaginionych z ich, jak się z początku wydawało, perfekcji, czy to dzięki nakreśleniu przeżyć pozostałych bohaterów, również ciężko doświadczonych rodzinnie.

„Porodzina” to powieść-przestrzał. Przestrzał przez rodzinne negatywne zachowania, toksyczność, problemy. Przez bezlitośnie łamiącą starannie zaplanowany obrazek patologię. Niby wszystko to, o czym pisze Fiedorczuk, gdzieś już było i zostało roztrząsane i omówione, ale rzadko można spotkać taką kumulację przynależących do określonej kategorii slajdów o smutnym lub wręcz mrocznym zabarwieniu w beletrystyce spod znaku tej raczej rozrywkowej. „Porodzina” przedstawia zarówno rozdzielone, porozwodowe rodzicielstwo, jak i kłopot z opieką nad upośledzonym dzieckiem, ostracyzm wynikający z nienormatywnego wychowywania potomstwa, jak i dramat żony i matki, której mężczyzna znajduje się w areszcie. A to wszystko na przestrzeni jednej, zaledwie 300-stronicowej książki. Godna uwagi kondensacja.

Napisałam wyżej, że powieść Fiedorczuk mieści się w kanonie raczej rozrywkowym. Nie jest to precyzyjne określenie. Co prawda „Porodzina” należy do gatunku kryminalnego, a bardziej szczegółowo rzecz ujmując – wpisuje się w ramy domestic noir, a autorka potrafi świetnie operować wytycznymi tego podgatunku, retrospektywne sceny z życia zaginionej rodziny wstrzymują oddech. Ale poza tym przypisaniem nazwałabym powieść Fiedorczuk społecznie zaangażowaną, a momentami, by tak rzec, naturalistycznie obyczajową. Co ciekawe jednak, nie jest to fabuła głęboko psychologiczna, a to ze względu na wspomnianą już „walkę” o pierwszeństwo pomiędzy bohaterami, z których żaden nie jest przedstawiony wystarczająco mocno jak na potrzeby takowej powieści.

Warto też wspomnieć, że pióro Fiedorczuk jest tyleż wyszukane i elastyczne językowo, co sprawozdawcze i bezlitosne. Niestosowane na co dzień, „trudne” słowa występują w „Porodzinie” na równi z młodzieżowym slangiem, a telegraficzny konkret tylko podkreśla wagę przedstawionych problemów. Ten ostatni zresztą paradoksalnie świetnie sprawdza się jako przekaz niedosłowny, co wybitnie wręcz wybrzmiewa w dramatycznej końcówce. Końcówce, którą trudno będzie zapomnieć…


o książce

fragment do czytania