#

Kocham w tym zawodzie również sam akt tworzenia.

O pracy pisarza na cały etat, o nowej książce i pisarskich planach z Robertem Małeckim rozmawia Margota Kott

Margota Kott: 10 wydanych książek to rodzaj pięknego jubileuszu. Którą sobie cenisz najbardziej?

Robert Małecki: Chyba tę, którą pisało mi się najtrudniej. Myślę o „Wadzie”. Ta powieść powstała w bardzo trudnym i intensywnym dla mnie okresie. Kiedy napisałem mniej więcej trzy czwarte tekstu, uznałem, że fabuły nie da się w żaden rozsądny sposób zakończyć. Bałem się, że zabrnąłem w ślepą uliczkę, że doszedłem do ściany. Długo płakałem sobie w rękaw. Próbowałem się jakoś ratować, ale żaden z pomysłów nie okazywał się przełomowy, żadne rozwiązania fabularne mi się nie podobały. Aż w końcu, pewnej nocy, przyszło do mnie najprostsze z możliwych rozwiązań, którego przez stres chyba w ogóle nie dostrzegałem. A było zdecydowanie najlepsze ze wszystkich wcześniejszych propozycji.

MK: Kiedy zaczęła się Twoja kariera literacka?

RM: Można na to patrzeć z dwóch perspektyw i albo uznać, że kariera rozpoczęła się od debiutu, albo od napisania pierwszej powieści. Tej, której świat nigdy nie ujrzy. I dobrze, chrońmy czytelników przed złymi powieściami! Ale gdyby nie ta książka, pewnie nie pisałbym dalej, a więc nie doszłoby do upragnionego debiutu. Dlatego lubię myśleć o tym, że moja pisarska droga jest dłuższa, czyli sięga rozpoczęcia prac nad tą złą powieścią. A usiadłem do niej w 2009 roku.

MK: Jak i dlaczego podjąłeś decyzję o zwolnieniu się z pracy i zrobienie z zajęcia pisarza zawodu Pisarza? Czy to była przełomowa decyzja? Czy rzeczywiście udaje Ci się teraz pisać więcej i szybciej kiedy nie masz tzw. obowiązków zawodowych?

RM: Dziesięć lat później, a więc w 2019 roku, odebrałem dwie najważniejsze polskie nagrody kryminalne, a więc Nagrodę Wielkiego Kalibru oraz Nagrodę Kryminalnej Piły oraz wyróżnienie na Festiwalu Kryminalna Warszawa. Festiwal ten towarzyszy Międzynarodowym Targom Książki w Warszawie. Wszystkie te laury przyznano „Skazie”, a ja – w tamtym okresie - byłem krótko po premierze drugiego tomu śledztw komisarza Grossa, czyli „Wady”. Odbyłem szereg spotkań autorskich w całej Polsce i nagle się zorientowałem, że musiałem wybrać niemal cały urlop, żeby móc w nich uczestniczyć. Jednocześnie musiałem też pisać kolejne powieści. Byłem więc bardzo szczęśliwy, bo zrealizowałem swoje marzenia, ale jednocześnie czułem się totalnie przemęczony. A ponieważ książki dobrze się sprzedawały, wspólnie z żoną uznaliśmy, że możemy podjąć tę trudną, bądź, co bądź, decyzję. Bo etat niewątpliwie daje poczucie stabilizacji, a my szliśmy jednak w nieznane. Niemniej to był dobry krok. Mimo, że dosłownie trzy miesiące później rozpętała się pandemia i kalendarz spotkań autorskich zaplanowanych na wiosnę i lato mogłem wyrzucić do kosza.

MK: Którego z bohaterów swoich powieści lubisz najbardziej?

RM: Zdecydowanie komisarza Bernarda Grossa. Z wielu powodów. Ale niech każdy z nich pozostanie moją tajemnicą.

MK: Z którym bohaterem jesteś w stanie najbardziej się zidentyfikować? A może w ogóle się nie identyfikujesz, opisując po prostu inne osoby o różnych charakterach?

RM: Chyba z żadnym. I w sumie to bardzo dobrze, bo w literaturze gatunkowej nie ma nic gorszego niż pisanie o sobie samym. Oczywiście, moi bohaterowie czerpią z moich doświadczeń zawodowych i prywatnych, ale na szczęście żaden z nich nie jest mną. Bohater to konstrukt, a temperament i cechy charakteru, w które jako autor go wyposażam, mają mu pomóc osiągnąć cel fabularny. Poza tym, bohater literacki musi spełniać szereg innych warunków, żeby czytelnik chciał za nim podążać i mu kibicować.

MK: Co w karierze pisarza kochasz najbardziej? Pisanie, spotkania z czytelnikami czy research i wymyślanie fabuły?

RM: Jest w tej pracy wiele takich elementów, które kocham. Spotkania z czytelnikami na pewno są na samym szczycie listy. Z prostego powodu. Piszę powieści kryminalne z myślą o czytelniku, o tym, by zaoferować mu dobrą rozrywkę, za którą on musi zapłacić kilkadziesiąt złotych. Czuję na sobie odpowiedzialność. I dlatego bardzo cieszą mnie spotkania z czytelnikami,słuchanie tego, co im się podobało w danej powieści, a co nie. Czerpię z tego pełnymi garściami i ładuję w ten sposób pisarskie akumulatory. Jestem im wdzięczny nie tylko za to, że kupują i czytają moje powieści, ale również za to, że poświęcają swój cenny czas, by przyjść na takie spotkanie.

Ale kocham w tym zawodzie również sam akt tworzenia. Także wtedy, kiedy biję głową w mur, kiedy nie wiem, jak popchnąć akcję do przodu. Bywa, że rzucam wówczas mięsem, ale i tak wiem, że to jest praca moich marzeń.

MK: Opowiedz, proszę, o swojej najnowszej książce, tej jubileuszowej, dziesiątej. O czym jest? Co chciałeś przekazać czytelnikom?

RM: Chciałem opowiedzieć im o tej emocji, która pojawia się zawsze wtedy, gdy przekraczamy normy obyczajowe, społeczne lub moralne. O tym, jak wstydzimy się za siebie i przed sobą, ale także o tym, jak wstydzimy się za innych. Poza tym, chciałem opowiedzieć o różnych odcieniach rodzicielstwa i o bardzo ważnych sprawach, które trapią współczesną młodzież. Brzmi tajemniczo? I bardzo dobrze! Więcej zdradzić nie mogę, bo popsułbym lekturę „Wstydu”.

MK: Czy zamierzasz oddać Czytelnikom Grossa? Nie masz serca. Czy ty wiesz jak oni za nim tęsknią? (na przykład ja;)))



RM: Moje obecne plany związane są z powrotem do powieści kryminalnej. Tworzę właśnie nową serię kryminalną, która – mam nadzieję – spodoba się moim czytelnikom. Akcja tych powieści będzie rozgrywała się współcześnie w różnych miastach województwa kujawsko-pomorskiego. Ale tu także muszę spuścić zasłonę milczenia. Dodam tylko, że jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli to powieść pojawi się na rynku jesienią. A Gross? Wróci na pewno! I nawet wiem kiedy. Ale tej tajemnicy wciąż jeszcze nie mogę zdradzić.

MK: Bardzo dziękuję za rozmowę. Życzę kolejnych jubileuszy, wspaniałych czytelników i, przede wszystkim, radości z pisania.

RM: Dziękuję.


o książce

nasza recenzja


Margota Kott - ma w sobie coś z kota, lubi chodzić własnymi drogami. Jest niezrzeszoną indywidualistką. Czyta, pisze, recenzuje. Nieodmiennie, od lat zakochana w niesamowitym człowieku -Sherlocku Holmesie. Kiedyś marzyła się jej praca w policyjnym laboratorium, chciała być detektywem, a nawet pracownikiem trupiej farmy w USA. Rzeczywistość okazała się jednak dużo barwniejsza. Ma kilka zawodów, a na kartach książek może być tym, kim chce. Nie cierpi przeciętności, organicznie się nią brzydzi. Przeciętne uczucia nudzą ją, zarówno jako czytelniczkę, jak i pisarkę. W grę wchodzą tylko skrajne emocje!!!