#

​Zombie i kryminaliści

Cztery lata kazał czekać swoim czytelnikom Robert J. Szmidt na kolejną odsłonę „Szczurów Wrocławia”, czyli apokaliptycznej wizji Wrocławia A.D. 1963, który staje się zalążkiem globalnego pandemonium. „Kraty”, podobnie jak wydany wcześniej „Chaos”, to zombiehorror, który jednak nie skupia się wyłącznie na starciach ludzi z hordami nieumarłych.

O ile w „Chaosie” autor położył nacisk na absurdy systemu i brak zdrowej współpracy pomiędzy różnymi służbami mającymi obowiązek chronić ludność cywilną, o tyle w „Kratach” skupił się na ludzkim złu w najczystszej postaci, które Bogu ducha winnym ludziom zagraża bardziej niż plaga ożywionych trupów. I to jest niewątpliwą zaletą lektury, która dzięki temu ma szanse trafić nie tylko do wyobraźni fanów zombie czy apokaliptycznych wizji.

Celowo przypisałam „Szczurom” określenie apokalipsa, a nie postapokalipsa. U Szmidta zło się dzieje, robi drastyczny przesiew, a tysiące zarażonych stają się nieumarłymi, którym wystarczy lekki dotyk, by zarazić kolejnych. Trójdzielna narracja, pokazująca zmagania różnych funkcyjnie grup bohaterów w niszczonym na ich oczach świecie, to Armagedonowe tu i teraz, pełne krzyku, huku, krwi i obezwładniającego strachu. Przy czym za lęk, taki pierwotny lęk, który osłabia i zezwierzęca, odpowiadają nie tylko zombie. Powiedzenie człowiek człowiekowi wilkiem zyskuje w „Szczurach” mocny, zarówno psychiczny, jak i fizyczny, okrutny wydźwięk, do czego jeszcze za chwilę wrócę. Najpierw słowo o akcji.

„Szczury Wrocławia. Kraty” to trzy nitki fabularne rozgrywające się równocześnie, będące także po części różnymi spojrzeniami na te same wydarzenia, pieczołowicie i często niemal co do minuty opisane. Pierwsza ukazuje losy personelu więzienia przy dzisiejszej ulicy Kleczkowskiej, którzy w jego budynku usiłują zapewnić bezpieczeństwo swoim bliskim. Druga skupia się na osobliwej bazie mocno uszczuplonego wojska, które w ogrodzie zoologicznym przetrzymuje w klatkach poddawanych obserwacji zombie. Trzecia, będąca bezpośrednią konsekwencją narracji pierwszej , pokazuje losy kryminalistów, którzy w wyniku więziennych rotacji wydostają się na wolność. Dodam, że nie byle jacy to kryminaliści, gdyż do tej osobliwej grupy zaliczają się tzw. krawaciarze, czyli więźniowie, którzy oczekiwali na stryczek. A przewodzi im… kanibal, który swoje ofiary zwykł uwodzić, a następnie oskórowywać i... Fabian, bo tak mu na imię, jest nie tylko uroczy i okrutny, ale też inteligentny, a na domiar ma rozbuchane ego i przywódcze skłonności. Ma także wizję postapokaliptycznego świata, którą z wyobrażeń zamierza przekuć w rzeczywistość. Jak łatwo się domyślić, chora i krwawa to wizja…

Im dalej w las, tym groteskowa momentami wyobraźnia Szmidta zasługuje na większą atencję. A przecież ta wyobraźnia wyrosła na solidnych podstawach niemających z fantazją nic wspólnego. Epidemia czarnej ospy w 1963 r., od której wszystko się zaczyna, jest wydarzeniem autentycznym. No i Polska Ludowa w tle wydarzeń… Okej, może i czasy PRL-u to nie były wyłącznie szarości i smutki, niemniej architektoniczne i przestrzenne ujęcie ówczesnego „betonowego” Wrocławia i atmosfera coraz bardziej narastającej beznadziei prężnie idą w sukurs tej mniej chwalebnej odsłonie dziejów Polski. Zombie, w „Szczurach” nieśmiertelne i nadludzko silne, chociaż pozbawione niektórych zmysłów i głupie jak but, poczucie tej beznadziei potęgują ze strony na stronę. Każdy pomysł chcących się wyzwolić z piekła bohaterów zostaje skomplikowany przez nieumarłych lub wspomniane czyste zło z Fabianem na czele, co sprawia, że wyciszenia akcji jako takie są właściwie nieobecne. A jeśli już się zdarzą, nabrzmiałe są tak nienośnym napięciem, że fabularny wybuch po niej następujący jest dla czytelnika niczym niezbędna dawka tlenu.

„Szczury Wrocławia. Kraty” to także niezła gratka dla tych, którzy absorbują kryminalne opowieści z najmroczniejszej półki. Każdy z członków samozwańczej grupy kanibala ma swoją historię, którą Szmidt, mam wrażenie, z lubością przytacza, wielokrotnie przerywając akcję właściwą na rzecz retrospekcji. To oczywiście spowalnia fabułę, ale, do kroćset, jest tego warte!

W ogóle trudno się oprzeć wrażeniu, by, mimo niemal nieprzerwanego ciągu fabularnych i retrospektywnych atrakcji, Robert J. Szmidt narracyjnie pędził. Rozpisuje się, nie szczędzi szczegółów zarówno scenograficznych, jak i pokrewnych sensacyjnej akcji, a mowa mundurowych bohaterów jest do tego stopnia służbowa, że często powtarzają ustalone już kwestie. Przełożyło się to na 612 stron gęstym drukiem. A autor, mam wrażenie, rozkoszował się pisaniem „Szczurów”. I… uśmiercaniem na ich kartach swoich czytelników. Niezwykły to performance, a zarazem pomysł na promocję, by w powieści nazwiska i twarze w tak ogromnej ilości należały do ludzi realnych, którzy sami się do pisarza zgłosili, by zostać postacią literacką. Choćby i żyjącą tylko przez chwilę, jak to w uniwersum apokalipsy bywa.

Paulina Stoparek

INFORMACJE O KSIĄŻCE I O AUTORZE

FRAGMENT DO POCZYTANIA

Paulina Stoparek - z wykształcenia kulturoznawca filmoznawca, zawodowo związana z branżą wydawniczą, pracuje głównie przy literaturze kryminalnej. W sieci publikuje od 2012 r. Pisząc o literaturze i kinie, szuka kontekstów, wynajduje absurdy, rozpatruje od strony kulturoznawczej. Przede wszystkim jednak wytacza merytoryczne działa przeciwko tym, którzy rzetelną krytykę mylą z hejtowaniem i ogólnikowością. Takim pisaniem gardzi i prędzej padnie trupem, niż się do niego zniży. D Prowadzi witrynę „Redaktor na Tropie” (redaktornatropie.wordpress.com)