#

MATRIOSZKI

Kapitan Tomasz Tomasik po odejściu z kontrwywiadu wojskowego uczy w szkole historii. Pewnego dnia dowiaduje się, że jego dwaj uczniowie popełnili samobójstwa, a dwie kolejne uczennice zaginęły. W Tomasiku rodzą się podejrzenia. Zaczyna więc własne śledztwo i od razu wpada w wir międzynarodowego spisku sięgającego najwyższych szczebli władzy.


Schemat fabularny powieści Adama Karczewskiego trochę przypomina znany serial „Belfer” – niepozorny nauczyciel historii, pod wpływem tragicznej śmierci dwóch uczniów i zaginięcia ich koleżanek, przeistacza się w zawziętego, drążącego sprawę detektywa. Ale nasz belfer, Tomasz Tomasik, to bynajmniej nie amator, ma bowiem doświadczenie wyniesione z pracy w kontrwywiadzie wojskowym. A pozorowane samobójstwo uczniów jest tylko przypadkowym „incydentem” w misternej intrydze uknutej przez służby powiązane z Kremlem.

I tak Tomasik staje się uczestnikiem serii zdarzeń, które tylko utwierdzają go w przekonaniu, że został wplątany w bardzo niebezpieczną grę. Próbując chronić odnalezioną uczennicę, przy współpracy z koleżanką z pracy, nauczycielką historii Mileną Zalewską, popada w coraz większe tarapaty. Wokół Tomasika mnożą się morderstwa dokonywane w świetle dnia, na oczach przypadkowych ludzi. On sam zaś staje się celem dla bandytów obcego wywiadu, ale także dla skłóconych lub rywalizujących między sobą służb wewnętrznych. Nie pomoże mu niewydolna, skorumpowana policja (choć w tym gronie Tomasik może liczyć na przyjaciół - policyjne małżeństwo Sopoćków), słabi moralnie politycy czy pozostające pod ich dyktatem tak zwane „wolne” media.

Im głębiej wchodzimy w powieść, tym więcej tu nieoczekiwanych zwrotów akcji i trudnych do rozwikłania powiązań między instytucjami oraz służbami. Krew się leje, trupy ścielą się gęsto, a nasz bohater co i rusz ociera się o śmierć. Sieć wzajemnych powiązań między licznymi bohaterami powieści staje się z czasem coraz bardziej zagmatwana. Tracimy pewność, kto wróg, a kto przyjaciel, komu Tomasik może ufać, a kto za chwilę wbije mu nóż w plecy… To niewątpliwie zaleta tej historii – trzyma w napięciu do ostatniej sceny.

Z kolejnych kłopotów wyciąga bohatera tajemniczy staruszek, w przeszłości agent zachodnioniemieckich służb delegowany na ziemie wschodnie. Jego relacja dotycząca tajnych teczek gromadzonych przez Niemców na okupowanych ziemiach w czasie II wojny światowej, z których część trafiła w ręce radzieckich „wyzwolicieli”, jest kluczowa dla zrozumienia mechanizmu działania służb rosyjskich w Polsce. Opowieść starego agenta pomaga nam też zrozumieć sens zagadkowego epilogu i prologu spinających powieść zręczną klamrą.

Karczewski pokazuje świat owładnięty „rosyjskim lobby”. Na każdym szczeblu władzy, w każdej instytucji państwowej, urzędzie, wojsku – wszędzie Rosjanie ulokowali swych agentów. Politycy, urzędnicy, żołnierze, profesorowie uczelni - mniej lub bardziej świadomie, dobrowolnie (za cenę licznych przywilejów lub awansów) lub pod wpływem szantażu (wszak każdy ma jakieś „słabości”) kolaborują z wrogiem. Środowisko polskich działaczy, nakreślone w powieści Karczewskiego, przeraża. Własną niekompetencję maskują przemocą wobec podwładnych, nieustannie knują, kalkulują, kombinują. Tu każdego można kupić, zastraszyć lub sprowokować do zbrodni. To tylko kwestia ceny. I ten fakt świetnie wykorzystują obce służby.

Niebagatelną rolę w sianiu fermentu w Polsce odgrywają tytułowe matrioszki. Ta rosyjska zabawka, złożona z kilku lalek włożonych jedna w drugą, stała się tu symbolem ludzi, którzy nie są tymi, za których ich mamy (lub za których się podają). Wiele warstw, wiele twarzy – która jest prawdziwa, co ich łączy…? Czy Tomasz Tomasik dotrze do ich źródła? Sprawdźcie koniecznie, sięgając po książkę Adama Karczewskiego.


Monika Pietkiewicz