#

​Ciach, prask, mlask

Rozczłonkowane ciała wielu mężczyzn, brutalne gwałty, zabójstwo grupy osób w bogatej dzielnicy, podpalenie domu i spalenie żywcem jego gospodarza, dekapitacja dwóch kobiet… Na terenie Anglii dochodzi do serii morderstw znamionujących ogromne okrucieństwo. To na pozór niezwiązane ze sobą nieludzkie czyny, zazębienie się modus operandi równe zeru. Dopiero po dłuższym zastanowieniu i – niestety – kolejnych ofiarach wychodzi na jaw ich przerażająca cecha wspólna…

Naśladowca najsłynniejszych seryjnych morderców. Potwór, który chce być lepszy od nich wszystkich razem wziętych. Być jak Charles Manson, Dusiciel z Hillside, Kuba Rozpruwacz, Ed Kemper, Zodiak, Jeffrey Dahmer, Ted Bundy to już za mało…

Sam Holland, autorka bardzo, bardzo mocnego thrillera „Echo Man”, zdaje się wiedzieć, że klasyczny dreszczowiec o seryjnym mordercy to też za mało, tyle ich już było przecież. Jej patent na seryjniaka kumulującego w sobie „techniki” najznamienitszych, że pozwolę sobie na taki epitet, morderców to novum. Debiutancka (!) powieść Holland wykracza poza stereotypy i łamie tabu. Autorka się nie cacka – opisuje zbrodnie niemal jeden do jednego. Oscyluje przy tym na granicy dobrego smaku, ale nigdy go nie przekracza. Porusza się po osobliwych terenach turpizmu i teatru śmierci, wchodząc ze zbrodnią na granicę sztuki, a z trupem – w symbolizm. Czuć zacne korzenie fabuł Thomasa Harrisa.

Ciach, łup, trzask, plask, mlask. Rozbryzgi, zacieki, strzępy, plamy, cięcia, złamania. „Echo Man” to powieść posługująca się językiem dosłownym, niemal gotowa do ekranizacji, plastyczna, bardzo obrazowa. Jeśli więc czyta tę recenzję osoba, która obawia się kolejnego książkowego blurbu na wyrost, która zawiodła się na wszelkich okładkowych „dla ludzi o mocnych nerwach”, spieszę napisać, że Sam Holland stanęła na wysokości zadania, by właśnie takiego czytelnika nie zawieść. Liczne zwroty akcji? Oczywiście. Brak granic? Proszę bardzo. Coraz to nowe ofiary, a co jedna to bardziej wymyślna? Jak najbardziej.

I jeszcze to cały czas towarzyszące lekturze odczucie, że te wszystkie zbrodnie wydarzyły się naprawdę. Fabuła „Echo Mana” jest oczywiście fikcją, ale same okrutne śmierci, charakterystyki okaleczeń ofiar, tortury psychiczne (gwałt na ukochanej żonie, podczas gdy mąż jest tuż obok) i fizyczne w nim opisane miały miejsce w rzeczywistości. I choć powieść Holland wydaje się wręcz przeładowana okrucieństwem i trupami, przez co trudno zapomnieć, że to fabuła, nietrudno przynajmniej zacząć sobie wyobrażać to, co niewyobrażalne – ból obcinanych członków, zrywanej żywcem skóry, łamanych za życia ofiary kości. Mało tego, im dalej w las, tym autorka w coraz krótszych odstępach wspomina o przechodzącym zdolność pojmowania cierpieniu, co wzmaga czytelniczą empatię, ale wcale nie ułatwia lektury, właśnie ze względu na ilość wszystkich morderczych, przeokrutnych elementów.

A ci bohaterowie, smutni tacy, skrzywdzeni (i skrzywieni) przez życie, już od pierwszej strony. Uprawiająca kompulsywny seks w toalecie, znudzona swoją egzystencją Jess. Obwiniający się o śmierć żony uzależniony od leków przeciwbólowych Griffin. Zapracowana, zdradzana przez męża Cara. Tak różni, a tak podobni zarazem. Połączeni w trudne duety i wielokąty, poprzetykani niebanalnymi więziami. Mający wspólny cel: złapać i ukarać potwora. Ale jedno z nich wyjdzie przed szereg i będzie się chciało zemścić. To doda finałowi całkiem niezłego psychologicznego smaczku.

Finałowi? Ale któremu? Tak, tak, Holland przyszykowała dla czytelnika niespodziankę. Włos się jeży, jaką. Ale mimo tego po lekturze „Echo Mana” pozostają niedosyt i niedowierzanie. Jakże to? Taki koniec? Niepodobna…

Czyżby?


o książce



Paulina Stoparek

Kulturoznawczyni i filmoznawczyni. Zawodowo związana z branżą wydawniczą. Redaguje, koryguje, sprawia, że książki stają się lepsze. Pisze także publicystykę dla portalu literacko-kryminalnego "Zbrodnia w Bibliotece". W wolnych chwilach czyta (tak to jest, gdy praca jest pasją), ogląda filmy, ćwiczy i hołubi kota. Ulubiony gatunek literacki: nordycki kryminał. Ulubiony autor: Marek Krajewski. Ulubiona książka: "Przeminęło z wiatrem".