#

GORSZY

Piotr Górski

Druga część perypetii przenikliwego komisarza Kruka!

Komisarz Kruk powinien odczuwać satysfakcję, że prokurator Marta Krynicka została oskarżona o morderstwo i siedzi w więzieniu. A jednak nie wierzy w jej winę, chociaż świadkowie widzieli, jak z bronią w ręku wybiegła z domu zastrzelonego mężczyzny. Owszem, Albert Adamiak pisał na nią skargi i stawiał jej poważne zarzuty, ale czy z tego powodu posunęłaby się do morderstwa? Kruk postanawia przyjrzeć się sprawie i rozpoczyna nieoficjalne śledztwo. Każda zebrana przez niego informacja rodzi kolejne pytania i wątpliwości. Dlaczego wpływowi rodzice Krynickiej nie udzielają córce należytego wsparcia? Czy świadkowie są wiarygodni? Dlaczego nikomu nie zależy na rzetelnym dochodzeniu?

Krukowi udaje się dotrzeć do prawdy, odkryć sieć powiązań polityki i biznesu ze światem przestępczym, ale to zwycięstwo będzie miało gorzki smak.


Intrygujący, dobrze napisany i nieprzewidywalny kryminał, z bohaterem, którego wraz z jego mocnymi stronami i słabościami, po prostu daje się lubić.

Wszystkie informacje o książce znajdziecie w wydarzeniu na FB. Zapraszamy!


Fragment książki

23

Mariusz Domański otrzymał współrzędne geograficzne SMS-em piętnaście minut przed godziną spotkania. Gdy opuścił dom Luizy i wbił namiary w mapy Google’a, zdał sobie sprawę, że miejsce, w które ma się udać, jest oddalone ledwie kawałek drogi od jego hotelu.

W pierwszej chwili pomyślał, co za przypadek. W drugiej zrozumiał, że wiedzieli, gdzie mieszka. I celowo chcieli się spotkać w pobliżu, aby dać mu do zrozumienia, że mają go w ręku.

To dobrze, że tak im się wydawało, ale zastanowił się, czy był dostatecznie ostrożny. Zostawił samochód pod hotelem i poszedł tam na piechotę.

Dom wyglądał na podupadły. Stał na końcu ślepo zakończonej uliczki, na tyle nieistotnej, że nie doczekała się ani własnej nazwy, ani nawet jednej latarni. Za domem i naprzeciwko były już tylko zarośla i drzewa. Przed nim coś, co kiedyś musiało być niewielką halą produkcyjną i co odgradzało dom od drugiego na tej uliczce i znacznie lepiej wyglądającego budynku mieszkalnego. Oba domy dzieliła dość znaczna odległość.

W Gdańsku można było znaleźć tysiące lokalizacji, które bardziej sprzyjałyby przyjacielskiej rozmowie. Domański czuł się słaby, ale wiedział, że przez najbliższą godzinę nie pozwoli, by ta słabość miała znaczenie. Nadszedł właściwy moment i nowotwór musiał na chwilę odpuścić. Skoro go powoli zabijał, był mu winien choć tę jedną godzinę siły na załatwienie sprawy. Domański tym razem zdołał opanować kaszel. Może wszystko dałoby się opanować, gdyby człowiek naprawdę się zawziął.

Najpierw obserwował dom z daleka, aż uznał, że jest bezpiecznie. Potem, ośmielony panującym spokojem, nieśpiesznie obszedł go dookoła, kryjąc się w mroku. Tylko w jednym oknie na parterze paliło się światło. Domański ostrożnie zajrzał do środka. Za firanką zobaczył zapuszczony pokój i Arka, jak gapi się w telewizor starego typu, przerzucając kanały pilotem. Domański cicho podszedł do drzwi. Rozpiął płaszcz, sprawdzając, jak łatwo może sięgnąć po broń. Mógł wystarczająco łatwo. Jeśli będą chcieli go przeszukać, od razu zacznie strzelać. Delikatnie nacisnął klamkę. Zamknięte. Przydusił przycisk dzwonka. Cisza.

Załomotał do drzwi.

Po drugiej stronie najpierw nie działo się nic, a potem dały się słyszeć powolne kroki, szczęknął otwierany zamek, a na betonowy ganek przez rosnącą szczelinę między uchylanym skrzydłem a futryną zaczęła wylewać się potężniejąca struga światła. Mariusz cofnął się i zszedł z ganku w mrok. W drzwiach ukazał się Arek. Nikogo nie zobaczył, wysunął głowę i próbował przeniknąć wzrokiem ciemności podwórka. Był sam. Ręce miał puste.

Domański wyłonił się z mroku.

– Spóźniłeś się – mruknął Warga.

Odwrócił się i ruszył do pokoju. Wyłączył telewizor. Zajął miejsce tam, gdzie tkwił do tej pory, na starej pomarańczowej kanapie z poplamionymi gąbkowymi poduszkami do siedzenia. Domański podszedł do stołu, wysunął spod blatu stołek i ustawił go nieco w rogu, skąd miał widok na Arka, cały pokój, drzwi i okno. Plecami oparł się o ścianę.

– Ostrożny jak zawsze – odezwał się Warga.

– Żeby mnie wykończyć, musisz się trochę wysilić.

Warga w milczeniu skinął głową. Uśmiechał się grymasem pozbawionym wesołości. Wyglądał dobrze w garniturze i białej koszuli. Wyglądał zdrowo. Był jednak lekko podenerwowany, co zdradzały minimalne drgania kącików ust.

– Gdzie Kania? – spytał Domański.

– Odkąd powiedziałeś, że chcesz się zaprzyjaźnić, stał się domatorem.

– Moje intencje są szczere.

– Przekonaj go o tym, zanim się zniecierpliwi. On nie lubi siedzieć w domu. Brakuje mu zwłaszcza teatru.

W słowach Wargi kryła się prowokacja, ale nie było jej w jego głosie, który wydawał się raczej złowieszczy.

– Nie dogadamy się?

– Znasz Kanię. Wiedziałeś, jak będzie.

– Myślałem, że może odpuścić. Jestem trupem. Nie ma na kogo się gniewać.

– Kania umie gniewać się nawet na umarłych.

– A moja dobra wola, to, co wam powiedziałem?

– Niby chcesz się dogadać, ale... czy ja wiem? Wszedłeś w układ przeciwko nam.

– Nigdy nie zamierzałem dotrzymać tamtego układu.

– O tym mówię, Mario. Trudno wchodzić w układy z facetem, który nie dotrzymuje układów.

– Więc dlatego ten dom?

– Właśnie.

Zapadło milczenie. Domański poczuł chłód tego pokoju, domu oddalonego od innych na odległość wystarczającą, aby strzał z pistoletu nie wzbudził zainteresowania. Albo by sąsiedzi nie usłyszeli krzyku, gdyby ktoś krzyczał z bólu lub chciał wołać o pomoc.

Warga uśmiechnął się miękko.

– Znasz Kanię, znasz mnie, zwróciłeś uwagę na dom i na to, gdzie stoi. A jednak tu jesteś.

Chłód pomieszczenia narastał albo to Warga był jego źródłem. On – i jego pewność siebie. Domański płynnym ruchem wyciągnął glocka i wymierzył w Wargę.

24

Jan Maksymilian III Wojniewski, kiedyś zastępca prezesa jednej z miejskich spółek, szczęśliwy mąż, zapamiętały gracz w amatorski baseball, obecnie krótko: żebrak, popełnił w życiu wiele błędów i właśnie szykował się do popełnienia kolejnego. Wpatrywał się w okna budynku, do którego nie tak dawno wszedł ten facet, który kiedyś dał mu pieniądze i uwolnił od bandy chłystków. Wojniewski zmagał się z pragnieniem, żeby podejść bliżej.

Zauważył go przypadkiem, kiedy wyszedł na długi spacer, aby załatwić poważną fizjologiczną potrzebę. Zawsze starał się robić te rzeczy z dala od szałasu, gdzie jadł, spał i pił.

Nazywał to dbaniem o dom.

Ten budynek, na który teraz patrzył, długo stał pusty. Wojniewski czasem spędzał co zimniejsze noce w opustoszałej hali sąsiedniego zakładu i nieraz myślał o tym, czy by nie spróbować zakraść się kiedyś do tamtego domu. Dlatego z rozczarowaniem przyglądał się z oddali, jak w niedzielę pod dom podjeżdża wielkie bmw i jakiś młody elegancki mężczyzna wchodzi do środka. Marzenia o zasiedleniu prysnęły.

Przez ostatnie dwa dni krążący po okolicy Wojniewski nie widział tam nikogo. Dopiero dzisiaj rozbłysło w oknach światło i poszedł tam facet z dworca.

Ciekawość narastała. Warto dowiedzieć się więcej o tym człowieku, który lekką ręką rozdaje pieniądze. To może być przydatna wiedza.

Wzdrygnął się.

Właśnie pragnienie wiedzy było źródłem wydarzeń, które doprowadziły go do życia w lesie. Jako zastępca prezesa agencji zajmującej się rozwojem aglomeracji usiłował uporczywie wyjaśnić pewne niezgodności w księgach, niemal wsadzając do więzienia przełożonego. Niemal, bo skończyło się na tym, że szef pozostał na stanowisku, a Wojniewski stracił pracę i nie mógł znaleźć nowej. Nikt nie chciał zatrudnić donosiciela, a dawny przełożony zadbał o to, by każdy nowy pracodawca dostał odpowiednio spreparowaną informację o przeszłości Wojniewskiego jako osoby niegodnej zaufania.

Zaczął pić, bo martwił się o żonę, jak zniesie jego bezrobocie. Dostawał jedynie propozycje pracy nieodpowiadające jego kwalifikacjom i oczywiście je odrzucał. Nie zamierzał siedzieć na kasie w jakimś markecie. Nie mógł znieść myśli, że może go tam zobaczyć któryś z dawnych kolegów. Gdy żona nie potrafiła wytrzymać jego ciągłego pijaństwa i odeszła, nie musiał już się o nią martwić, ale pił dalej, bo za nią tęsknił.

W ciągu kilku lat znalazł się na dnie. Był zaskoczony, jak szybko poszło.

Życie nauczyło go, że człowiek jest sam sobie największym wrogiem. Kiedyś nad tym ubolewał i chciał przestrzec innych w zamian za piątkę na wino, ale nie było chętnych na jego uliczne wykłady. Ludzie, owszem, dawali mu po parę groszy, ale wymagali w zamian, by zszedł im z drogi.

I dokąd się tak śpieszyli, głupcy? Z jego porażek mogli nauczyć się więcej niż z sukcesów Steve’a Jobsa, którego biografię widział na księgarskich wystawach. Najbardziej martwiło go jednak, że pasmo porażek nie nauczyło niczego jego samego.

Nie powinno się szpiegować innych, przecież o tym wiedział. Trzeba pilnować własnego nosa i nie patrzeć dalej, bo ciekawość to pierwszy stopień do piekła albo do szałasu w lesie.

Mimo to ciągnęło go, by zobaczyć, co dzieje się w domu. Czego szukał w nim ten dziwny dobry facet.

Przeszedł przez ulicę i wśliznął się na posesję. Cicho jak wąż podchodził pod okno. Tylko zerknie, zaspokoi tę głupią ciekawość, a potem od razu się zmywa.

25

Warga nawet nie spojrzał na broń.

– Tak właśnie sądziliśmy – rzekł. – Nie przyjechałeś się układać.

– To prywatna wizyta.

– Wiem. Nie przyjechałeś do Kani. Przyjechałeś do mnie.

Domański pochylił się. Ciężko oddychał.

– Tak sądzisz?

– Sądzę, że twój zleceniodawca będzie rozczarowany. Wziąłeś zaliczkę? Na ile go naciąłeś?

– Stul pysk, Aro.

Warga umilkł. Wreszcie spojrzał na glocka i oblizał usta. Z trudnością oderwał wzrok od broni i popatrzył Domańskiemu w twarz.

– Na co czekasz? – szepnął.

Mariusz Domański czuł, że coś tu jest nie tak. Warga nie pozwoliłby zastrzelić się tak po prostu. Musiał być pewien, że Domański z jakiegoś powodu nie naciśnie spustu. Tylko że sam Mariusz nie znał takiego powodu. I chyba jedynie dlatego wciąż go nie naciskał.

– Nigdzie się nie śpieszysz, co? – Warga ponownie oblizał usta. – Chcesz pogadać?

– Masz zamiar wyjść z tego żywy? Chowasz snajpera za oknem?

– Jestem tu sam.

– Myślisz, że cię nie zabiję?

– Od dwóch lat o niczym innym nie marzysz.

– Dlatego z nią jesteś? Z nienawiści do mnie?

Na twarzy Wargi pojawił się grymas człowieka, który cierpi.

– Z nienawiści? Wiesz, że zawsze cię podziwiałem. To był powód, dla którego się nią zainteresowałem. Potem zwyczajnie mi się spodobała.

– Ona nie zasługuje, aby żyć z takim ścierwem jak ty.

– Nikt jej nie zmusza.

– Mój syn nie zasługuje.

– Chyba mnie polubił. Zabieram go do McDonalda, gdy boli go brzuch. Fajny dzieciak.

Patrzyli sobie w oczy. Jak kiedyś, podczas jednej z licznych kłótni, gdy rozstrzygali swoje sprawy na pięści. Teraz pięści nie wystarczały.

– Uznałem, że przed śmiercią odpokutuję za grzechy – rzekł powoli Domański. – Uwolnię to miasto od ciebie.

– Niektórzy będą ci wdzięczni. Ja nie.

Mariusz zakaszlał, a Warga poruszył się gwałtownie.

– Spokojnie – warknął Domański, przesuwając broń za Arkiem.

– Jestem spokojny. Byłeś dziś u Luizy? Dlatego się spóźniłeś?

Domański niemal zgrzytnął zębami i jego niepokój tylko się nasilił. Warga cały czas wyprzedzał go o krok. Należało zakończyć tę rozmowę... Teraz, raz na zawsze.

– Chcesz spędzać z nią czas? Chwalić się, jak ładnie umierasz na raka... – Warga uśmiechnął się rzewnie. – A co ja mam robić w tym czasie? Grać w kręgle? – Mówił o podziwie, ale w jego oczach tliła się wściekłość. – Widziałeś jak żyją? Niczego im nie brakuje.

– To jeszcze nie wszystko.

– Naprawdę? Rozpuściłeś Luizę. Przywykła do życia na poziomie, a po twojej ucieczce nie było jej na nic stać. Powitała mnie z otwartymi ramionami.

Domański zastanowił się, dlaczego wciąż tego nie kończy. Co go powstrzymuje.

– Jak mnie zabijesz, pomyślałeś, co zrobi im Kania?

Mariusz uśmiechnął się gorzko.

– Kania właściwie nie ma zalet. Ale nie będzie się mścił na kobiecie i dziecku. W każdym razie – nie za ciebie.

– Może i nie – powiedział Warga z wymuszonym uśmiechem. – Pamiętasz naszego starego? Który z nas jest bardziej do niego podobny?

Domański podniósł się ze stołka. Poczuł, że dłużej tego nie zniesie. A może sprawiła to twarz, która zamajaczyła w okiennej szybie i pomyślał, że Warga kłamał, nie był tu sam i jeśli on dalej będzie zwlekał, zdążą go załatwić.

Wyciągnął przed siebie dłoń z pistoletem i w oczach Arka dostrzegł błysk strachu. Warga usiłował sięgnąć po coś, co kryło się między pomarańczowymi poduszkami kanapy.

Domański był szybszy.

Strzelił Wardze między oczy.


O autorze:

PIOTR GÓRSKI urodził się w 1971 r. w Morągu. Od lat jest związany z Trójmiastem. Ukończył filologię polską na Uniwersytecie Gdańskim oraz podyplomowo bankowość i finanse w Ecole Supérieure de Commerce de Rouen. Publikował świetne opowiadania w "Nowej Fantastyce" i "Feniksie„ (m.in. „Horda”, „Melomani”, ”Martwa ziemia”, „Złość bogów”), niektóre z nich ukazały się w antologiach. Wydany w 2017 roku „Kruk” stanowi pierwszą część przygód komisarza Kruka i jednocześnie debiutancką powieść kryminalną Górskiego.



źródło: materiały prasowe wydawnictwa