#

“Nasi bohaterowie uwielbiają paplać. Ale to w rozmowach kryją się okazje do pokazania, kim są i co jest dla nich ważne.”

wywiad z Marleną i Marianem Siwiakami

Nie są pewni, czy „Pharmacon”, ich potężny thriller technologiczny, spotka się z ciepłym przyjęciem czytelników. Nie chcą ułatwiać odbiorcom życia i serwować im nieskomplikowanej papki z seksu i mordobicia. Stawiają na piękno literatury gatunkowej, bez tanich podniet. O tym, jak wspólne pisanie wpływa na małżeństwo, o wątkach tarantinowskich i o tym, czy wątki naukowe z ich powieści mają szansę być wprowadzone w życie z Marleną i Marianem Siwiakami rozmawia Paulina Stoparek.


Paulina Stoparek: Z Państwa biogramów dowiedziałam się, że gdyby nie mąż, zapewne dalej siedziałaby Pani, wpatrując się w pustą wordowską stronę, a Pan, gdyby nie żona, zapewne popełniłby nowelę, a nie niemal 1000-stronicową powieść jaką jest „Pharmacon”. Jak się pisze w duecie? Za które fragmenty jest odpowiedzialna żona, a za które mąż?

Marlena Siwiak: Początki były trudne. Najpierw próbowaliśmy pisać oddzielnie, a i tak wchodziliśmy sobie w drogę. Każdy poczuwał się do dobrych rad i wprowadzenia kilku ulepszeń do tekstu drugiej osoby, a w rezultacie zmieniał bez mała połowę. Kluczem było zorientowanie się, że ingerujemy w zupełnie inne połowy: ja czepiam się opisów Mariana, Marian – moich dialogów. W końcu połączyliśmy kropki i zaczęliśmy dzielić się pracą…

Marian Siwiak: ...mając nadzieję, że nie skończy się tak, jak w tej anegdocie o genetykach, którzy próbowali wyhodować nową roślinę uprawną, łącząc genom ziemniaka i pomidora. Projekt zakończył się sukcesem – hybryda powstała i miała się świetnie, ale rewolucji w rolnictwie nie było, bo roślina wykształciła korzenie pomidora, a część naziemną ziemniaka. Dziś nasza współpraca wygląda tak: razem wymyślamy zgrubny scenariusz, potem ja piszę surowy dialog z jakimiś szczątkowymi opisami…

Marlena Siwiak: ...które i tak na ogół lądują w koszu. Ale jak już nie mam przed nosem pustej kartki, to jestem w stanie zabrać się do roboty, czyli dodać opisy i didaskalia. Potem możemy wspólnie doszlifować szczegóły. Myślę, że nasz sposób działania dobrze oddaje porównanie do tworzenia teatralnego spektaklu. Gdy już mamy plan fabuły, na scenę wychodzą aktorzy i próbują coś zaimprowizować. To zadanie Mariana, który zresztą zdobył pewne doświadczenia na deskach i przed kamerą, a poza tym uwielbia gadać.

Marian Siwiak: Poczynaniom aktorów przygląda się reżyser, w osobie mojej żony, która z kolei uwielbia się czepiać i rozstawiać wszystkich po kątach. Tu coś podpowie lub poprawi, tam opieprzy biednego aktorzynę z góry na dół, generalnie realizuje jakąś swoją wizję.

Marlena Siwiak: Po kilku takich iteracjach mamy gotową scenkę. Scenki sklejam opisami, retrospekcją lub introspekcją bohaterów i już. Książka gotowa!

Marian Siwiak: Ale to teatralne podejście widać w efekcie naszej pracy. Rozmowy są rozbudowane, wielowątkowe, pełne dygresji, właściwie bez przeskoków, jak sceny w spektaklu. Stąd i niemal tysiąc stron.

P.S.: A kontakt na gruncie prywatnym i rodzinnym? Przeszkadza czy pomaga we wspólnym pisaniu?

Marian Siwiak: To raczej pisanie pomaga życiu rodzinnemu. Gdy już się wykłócimy o fabułę i bohaterów, a czasem także o przymiotniki i szyk zdań…

Marlena Siwiak: …a są to, dodajmy, burzliwe dyskusje, bo temperamenty oboje mamy dość gwałtowne…

Marian Siwiak: …więc jak już się wykłócimy do cna, nie mamy siły na wojenki o krzywo wiszącą ścierkę w kuchni lub inne tego typu dyrdymały, które nierzadko zatruwają ludziom pożycie.

Marlena Siwiak: Jednocześnie wciąż mamy świadomość, że tworzymy fikcję, więc w sumie nie traktujemy tych batalii zbyt serio.

Marian Siwiak: Najcięższą groźbą jest „jak nie będzie tak, jak ja chcę, to pisz to sobie sama”, a nie „jak nie będzie tak, jak ja chcę, to odchodzę do kochanki”.

Marlena Siwiak: Ale nawet takiej groźby nikt nie bierze na poważnie. Wciągnęliśmy się w to pisanie, a razem mamy z tego znacznie więcej frajdy, więc nie wyobrażam sobie, by kłótnia o jakieś szczegóły zaowocowała zarzuceniem projektu.



P.S.: Biorąc pod uwagę Państwa wykształcenie, domyślam się, że jesteście umysłami ścisłymi. Aż niesamowite, że takie dwa ścisłe mózgi popełniły powieść o tak dużej objętości, powieść, dodam, będącą świetną, bogatą i poruszającą literaturą z mnóstwem atrakcyjnych charakterystyk i dialogów. Na czym wykarmili Państwo swoją pisarską wrażliwość?

Marlena Siwiak: Może będzie to dla niektórych zaskoczeniem, ale nawet umysły ścisłe nie komunikują się między sobą przy pomocy równań. Zresztą nie róbmy ze ścisłowców analfabetów. Bolesław Prus studiował na Wydziale Matematyki Informatyki i Mechaniki Uniwersytetu Warszawskiego (wtedy pod nieco inną nazwą), czym po dziś dzień wykładowcy MIM UW uwielbiają się chwalić. Neal Stephenson ukończył fizykę, pracował naukowo i jest podręcznikowym przykładem geeka. Asimov był profesorem biochemii, Zajdel – fizykiem. Lem ukończył medycynę. Powiem więcej: jeśli w jakiejś książce pojawiają się wątki nawiązujące do nauk ścisłych, od razu widać, czy pisał to ktoś, kto ma o tym choć blade pojęcie, czy też żongluje fajnie brzmiącymi terminami, ale guzik z nich rozumie. Zatem dla pewnego typu literatury umysł ścisły autora jest według mnie zaletą. Oczywiście poza wiedzą, trzeba jeszcze mieć wyczucie do języka, ale nie wiem, czy istnieje tu jakiś związek z typem umysłowości.

Marian Siwiak: Co zaś się tyczy kształtowania pisarskiej wrażliwości, kiedy miałem trzy lata, mój brat poszedł do szkoły i zaczął dręczyć mnie najgorszą rzeczą, jaką tam odkrył – nauką czytania. Jak wtedy wziąłem książkę do ręki, to odłożyłem ją dopiero, gdy kupiliśmy pierwszy komputer, czyli w mojej klasie maturalnej. Czytałem wszystko. Od Biblii po markiza de Sade. Nie pominąłem nawet szkolnych lektur. No może z jednym wyjątkiem. Do dziś pamiętam, że „Anielki”, uwielbianego przez Marlenę Prusa, nie zdzierżyłem. Za to pod koniec podstawówki kolega podsunął mi Tolkiena i od tamtego czasu wsiąknąłem w fantastykę. Niestety, ograniczona w tym obszarze zawartość miejskiej biblioteki nie tylko karmiła moją pisarską wrażliwość dziełami wartymi czytania, ale także naraziła ją na hektolitry niestrawnej papki pełnej dzielnych herosów i półnagich dam w opałach. Potem doszły do tego armady statków kosmicznych wymieniające petadżule salw burtowych…

Marlena Siwiak: Przestań nas kompromitować!

Marian Siwiak: Po cichu dodam, że napisy pod ambitnym kinem europejskim też mi nie wchodzą.

P.S.: [śmiech]. Głównym motywem „Pharmaconu” jest akcja zawiązana wokół wynalezienia sposobu na znaczne przedłużenie życia, być może nieśmiertelność. Ważnym wątkiem są też rozważania na temat uniwersalnego leku na raka. Słowem, tematy, których świat Terminatora czy łowcy androidów by się nie powstydził. Czy Państwo sami wierzą w swoje opowieści? Czy z naukowego punktu widzenia wynalezienie takich substancji jest możliwe?

Marian Siwiak: Od strony technologicznej wydaje się to na razie niemożliwe. Istnieją wprawdzie nanoboty zdolne wybiórczo dostarczyć lek do komórek rakowych. Inne są dość małe, by wejść do komórki, a nawet jądra komórkowego. Kilka prób wykorzystania takich urządzeń w celu ekspresji konkretnego genu zakończyło się sukcesem, ale przed nami jeszcze długa droga, by zapanować nad genomem tak, jak to opisaliśmy w „Pharmaconie”.

Marlena Siwiak: A nawet gdybyśmy zapanowali, nie ma pewności, czy samo naprawianie spontanicznych mutacji w całym ludzkim organizmie wystarczyłoby do zachowania zdrowia i młodości przez wiele lat, o życiu nie wspominając. Istnieją jeszcze telomery, o które trzeba byłoby zadbać, ale czy to już wszystko? Trudno na to odpowiedzieć, bez przeprowadzenia doświadczeń.

P.S.: A moralny punkt widzenia? Biorąc pod uwagę przypuszczalne dostępność i cenę takich leków czy zabiegów, z dużym prawdopodobieństwem mieliby do nich dostęp głównie uprzywilejowani i najbogatsi. Z jednej strony niesprawiedliwość, z drugiej – pieniądze są od tego, aby rozmaite rzeczy i usługi za nie kupować. W tym zdrowie i młodość. Abstrahując od samej powieści, po której z tych moralnych stron się Państwo opowiadają?

Marlena Siwiak: Wysoka cena leku wynika przede wszystkim z wysokich kosztów badań i testów klinicznych. Firmy muszą sobie odebrać to, co zainwestowały w eksperymenty, także te nieudane. Drogie jest wdrożenie leku, rozwój technologii, opracowanie linii produkcyjnej, ale sama produkcja – zwłaszcza na masową skalę – już nie. Przypuszczam, że na początku eternina rzeczywiście byłaby dobrem luksusowym, tak jak kiedyś telefon komórkowy, ale potem mogłaby się stać produktem dla mas. A jeśli chodzi o sprawiedliwość, pewnie byłoby podobnie jak z żywnością. Globalnie mamy dość zasobów, by każdemu człowiekowi zapewnić trzy pełnowartościowe posiłki dziennie, a i tak w samym tylko Jemenie będzie w tym roku pewnie kilka setek tysięcy ofiar głodu. Czyli to nie koszt wytworzenia dobra jest problemem. Co zatem? Dystrybucja? Polityka? Może chciwość? Tylko że proste rozwiązania w stylu zabrać bogatym, a oddać biednym demoralizują jednych i drugich.

Marian Siwiak: Bo proste rozwiązania nie istnieją. Wierzę, że eterninę dałoby się wprowadzić w życie lepiej, niż to opisaliśmy w książce. Może nie da się wyrugować wszystkich niesprawiedliwości, ale można przynajmniej próbować. Tymczasem przy niekończących się konfliktach, sprzecznych interesach i ślepej wierze, że wolny rynek wyreguluje się sam, taki wynalazek tylko pogłębia podziały.

Marlena Siwiak: Dodam jeszcze, że od pewnego czasu obserwuję rosnące tarcia między tymi dwoma, przedstawionymi przez Panią podejściami, które w pewnym uproszczeniu można nazwać kapitalizmem i socjalizmem. I, niestety, widzę też rosnący fanatyzm w jednym i drugim obozie. Żadna ze skrajności nie prowadzi do niczego dobrego. Osobiście nie opowiadamy się po żadnej ze stron. W zasadzie jest nam wszystko jedno, czy rządzić będzie kapitalizm czy socjalizm, pod warunkiem, że będzie to system z ludzką twarzą.

P.S.: „Pharmacon” to także satyra na korporacje i firmy farmaceutyczne, a także komizm sytuacyjny i prześmieszne momentami dialogi, że wspomnę tutaj chociażby o postaci recepcjonistki Nelli czy postrachu Anakostii, Dominique’u. Ten ostatni jest niczym z filmów Tarantino. Skąd tyle cudownych pomysłów na rozśmieszenie czytelnika?

Marlena Siwiak: Cóż, mamy świetnego aktora...

Marian Siwiak: A reżyser też nie jest pozbawiony poczucia humoru...

Marlena Siwiak: Poza tym staramy się przy pisaniu dobrze bawić. Co zaś się tyczy tarantinowskich bohaterów, czy też dialogów – jak pisała Pani w recenzji – to pomijając, że to porównanie bardzo nam schlebia, do tej pory nie zdawałam sobie sprawy z tego podobieństwa. Na pewno nie było to działanie celowe, ale rzeczywiście, nasi bohaterowie mają pewien tarantinowski sznyt, wyrazistość i nietuzinkowość, i – jak przystało na projekcję osobowości mojego męża – uwielbiają paplać.

P.S.: [śmiech].

Marian Siwiak: Od razu paplać. Rozmawiać! Postacie w filmach Tarantino znajdują czas, by pogadać o tym, jak w Europie nazywa się ćwierćfunciak, o napiwkach, o mleku, ba!, nawet pograć w „Kim jestem?”. To w takich rozmowach kryją się okazje do wymiany złośliwości i żartów, do pokazania – nie wprost – kim są bohaterowie i co jest dla nich ważne. Okazje, których próżno szukać w suchej wymianie informacji prowadzonej tylko po to, by popchnąć fabułę do przodu.

P.S.: Bardzo cenna uwaga. Podrążmy jeszcze wątki tarantinowskie... Przez jakiś czas mieszkaliście w Stanach. Byliście w osławionej historycznej dzielnicy Waszyngtonu, czyli Anakostii właśnie? Jak odbywał się research do „Pharmaconu”?

Marlena Siwiak: W Waszyngtonie byłam przejazdem i bardzo dawno temu, więc poza ogólnym wrażeniem, niewiele pozostało mi wspomnień. Za to Marian, gdy akurat bawił na Wschodnim Wybrzeżu, udał się tam wyłącznie w celu przeprowadzenia wizji lokalnej do książki.

Marian Siwiak: W każdym mieście są dzielnice lepsze i gorsze. Analiza statystyk kryminalnych wskazała Anakostię jako obszar, któremu warto się przyjrzeć. Już na wjeździe zorientowałem się, że to miejsce idealne, żeby je odgrodzić murem, naturalnie odizolowane od reszty miasta autostradami. Kiedy na miejscu dwukrotnie, zaraz po wyjściu z samochodu, zostałem poproszony o jak najszybsze zabranie moich czterech białych liter w troki, byłem pewny, że znalazłem siedzibę potrzebnych nam do fabuły gangsterów. Dodam jeszcze, że owa prośba raz padła z ust ciemnoskórej kobiety w średnich wieku, zatroskanej o dobrostan zbłąkanego turysty mieszkanki Anakostii, a raz – od policjanta, także ciemnoskórego.

P.S.: Na Państwa stronie przeczytałam: „(…) Mamy słabość do opowieści, które mają wstęp, rozwinięcie i zakończenie, zdań rozpoczynających się wielką literą, a kończących kropką, a także wyrazów występujących w słowniku. W mig stało się dla nas jasne, że staniemy się pisarzami niszowymi”. Rzeczywiście tak postrzegacie „Pharmacon”? Jako powieść niszową?

Marian Siwiak: „Pharmacon” ma prawie tysiąc stron. Wydaliśmy go w kraju, gdzie w ubiegłym roku 60% obywateli nie przeczytało żadnej książki. Kolejne 19% przeczytało zaledwie jedną. Kraju, gdzie w 22% domów nie ma żadnej literatury. Kraju, gdzie w rankingu najpopularniejszych pisarzy noblistka bije się o palmę pierwszeństwa z autorką pornosów. Czy to nie czyni nas niszowymi z automatu?

Marlena Siwiak: Fatalny poziom czytelnictwa w Polsce to powód do żałoby narodowej, ale żeby była jasność – nie uważam, że każdy musi zaczytywać się w literaturze z najwyższej półki. Nie widzę nic złego w książkach rozrywkowych. Problem polega na tym, że jeśli przyjrzeć się bliżej, coraz częściej okazuje się, że owa rozrywka to nic innego jak właśnie pornografia, zawinięta w kryminał, w sensację, w fantastykę, nawet w literaturę piękną, ale nadal pornografia. Pornografia rozumiana jako oddziaływanie na najprymitywniejsze instynkty. A cóż lepiej zaciekawi nasz gadzi mózg jeśli nie seks i przemoc? To zupełnie naturalny mechanizm. Ewolucja zadbała, byśmy nie przechodzili obojętnie obok scen kopulacji i mordobicia, bo takie wydarzenia mogą mieć bezpośredni wpływ na rozprzestrzenianie naszych genów. Autorzy z pietyzmem opisujący łóżkowe igraszki lub wymyślne okrucieństwa, im bardziej wyuzdane tym lepiej, mają szansę stanąć do walki o popularność z naszą noblistką, bo taki tekst niesie ze sobą dużą dawkę emocji, od których trudno się opędzić. Niestety, często okazuje się, że poza tymi emocjami nie ma tam nic więcej.

Marian Siwiak: Seks i przemoc nie są tematami tabu w „Pharmaconie”, ale dołożyliśmy wszelkich starań, by nie była to książka wyłącznie o tym. Celowo unikaliśmy pewnych szczegółów. Jeśli bohaterowie idą do łóżka, wyciemnienie następuje zanim cokolwiek daje się zobaczyć. Gdzie się da, przemoc sygnalizujemy i pozwalamy wyobraźni czytelnika zrobić resztę. Brak tanich podniet próbujemy zrekompensować ciekawym dialogiem, fabułą i okazją do refleksji. Nie mamy jednak pewności, czy takie podejście jest dokładnie tym, czego współczesny, masowy czytelnik oczekuje od książek. Stąd i założenie dotyczące niszowości.

P.S.: Trudno było znaleźć wydawcę?

Marlena Siwiak: Trudno.

Marian Siwiak: Tym bardziej skorzy jesteśmy przypuszczać, że nie takie książki większość ludzi chce czytać.

P.S.: Z wspomnianych biogramów dowiedziałam się, że koordynowała Pani działalność warszawskiej Mensy. Jak mniemam, idzie to w parze z ponadprzeciętną inteligencją. Jak osoby z bardzo wysokim IQ odnajdują się w covidowej rzeczywistości?

Marlena Siwiak: Nie wiem, czy istnieje jakaś zależność między odnajdywaniem się w pandemii a wysokim IQ. Spodziewałabym się raczej, że największy wpływ ma sytuacja rodzinna i stabilizacja materialna. Jeśli właśnie umarł nam ktoś bliski i nie mamy za co przeżyć bieżącego miesiąca, to inteligencja w niczym nam nie pomoże. Powiada się, że inteligentny człowiek nigdy się nie nudzi, ale bardzo wątpię, aby nuda była czyimkolwiek zmartwieniem w tej chwili.

P.S.: Mieszkacie w Wielkiej Brytanii. Przyczyniła się do tego wyłącznie praca? Dlaczego nie Polska?

Marian Siwiak: Do wyjazdu skłoniła nas samolubna pogoń za finansową normalnością. Największy szok kulturowy przeżyliśmy, gdy zorientowaliśmy się, że na Wyspach daje się utrzymać pięcioosobową rodzinę z jednej pensji. Ale czy odnajdujemy się tutaj kulturowo? Dużo lepiej czuliśmy się na Litwie...

Marlena Siwiak: Tęsknimy za rodziną i przyjaciółmi, jak niemal każdy polski emigrant. Doskwiera nam klasowość brytyjskiego społeczeństwa, a brakuje kilku wartych pielęgnowania cech słowiańskości: otwartości na ludzi, autentyczności kontaktów, spontaniczności, zaradności, odrobiny zdrowego nieporządku. Mam nadzieję, że niedługo stąd wyjedziemy w jakieś bliższe naszej mentalności miejsce, ale nie wiem czy do Polski.

Marian Siwiak: Sęk w tym, by w tym poszukiwaniu słowiańskości nie zagalopować się za daleko na wschód.

P.S.: Absorbująca praca, na którą składa się wiele zajęć, nieustanne dokształcanie się, trójka dzieci, promocja „Pharmaconu”… To sporo jak na 24 godziny. A co z pisaniem? Będzie kolejna książka beletrystyczna?

Marlena Siwiak: Będzie. Przecież nie można tego tak zostawić! Historia powstania eterniny nie jest jeszcze skończona. Chcemy zmierzyć się z tematem kultury i religii w kontekście tego typu odkrycia, a jednocześnie pociągnąć dalej wątek polityczny i sensacyjny.

Marian Siwiak: Poza tym mamy kilka pomysłów na inne książki. Jak zwykle, brakuje głównie mocy przerobowych.


P.S.: Bardzo dziękuję za rozmowę!


O KSIĄŻCE

FRAGMENT DO CZYTANIA

NASZA RECENZJA


Paulina Stoparek - z wykształcenia kulturoznawca filmoznawca, zawodowo związana z branżą wydawniczą, pracuje głównie przy literaturze kryminalnej. W sieci publikuje od 2012 r. Pisząc o literaturze i kinie, szuka kontekstów, wynajduje absurdy, rozpatruje od strony kulturoznawczej. Przede wszystkim jednak wytacza merytoryczne działa przeciwko tym, którzy rzetelną krytykę mylą z hejtowaniem i ogólnikowością. Takim pisaniem gardzi i prędzej padnie trupem, niż się do niego zniży. Prowadzi witrynę „Redaktor na Tropie” (redaktornatropie.wordpress.com)