#

Zbrodnia w oparach dekadencji

Cytowany na okładce „Ośmiu dni Erzsébet” pisarz Mariusz Czubaj wspomina o „mgiełce krakowskiej dekadencji”, jaką Janusz Mika roztacza w swojej powieści. Nie ma w tych słowach przesady. Szybko obracające się kartki mogą świadczyć o zainteresowaniu fabułą, ale na pewno nie o lekkości klimatu.

Krakowska dzielnica Krowodrza, ukochana i uważnie przez Mikę w powieści przytoczona, to miejsce, które, wydawałoby się, czeka na stracenie. W którym duży odsetek emerytów pamięta II wojnę światową i fakt, że Krowodrza była niemiecką dzielnicą; gdzie prężna populacja żuli o sennym spojrzeniu ożywia się tylko w perspektywie rychłej wypitki; i której radni nie mają pojęcia, jak nią zarządzać, by rozkwitała, zamiast niszczeć. Gdzie czas na chwilę się zatrzymał. Ale tylko na chwilę, gdyż deweloperka bezlitośnie się szarogęsi, nie bacząc na zabytkowe walory starych budynków, a nowe już zaczęło wygryzać to, co wiekowe.

W tej dzielnicy na styku światów swoją siedzibę ma morderca, na styku światów działający. Człowiek ten pragnie zrekonstruować fragment historii sięgającej początków XVII wieku. Krwawej historii. I nie chodzi tu o żadne przedstawienie, imitację turnieju rycerskiego etc. Prawdziwa krew się poleje, niejedno życie zostanie odebrane, ktoś też, nie będąc tego do końca świadomym, będzie czekał na stracenie – w tej czekającej jak na stracenie Krowodrzy.

Tymczasem w Auditorium Maximum przy ulicy Krupniczej odbywa się festiwal poświęcony seryjnym mordercom, który z racji zbrodniczych doniesień otrzymuje darmową, wielce skuteczną reklamę. Ot, szczęście w nieszczęściu.

„Osiem dni Erzsébet” to powieść niewielka (326 niezbyt gęstych stron), tymczasem Janusz Mika umieścił w niej mnóstwo elementów i problemów. Mamy więc wspomnianą szczelinę, przez którą zaglądamy do przedwiecznych wydarzeń, dramatyczną historię rodzinną, etapy godzenia się ze śmiercią bliskiej osoby, nadnaturalne zdolności, knajpiane – a jakże! – życie Krakowa, wspomnienie PRL-u i bezpardonowego działania bezpieki, akcję w ruinach zamku, elementy wampiryczne i wiele, wiele innych. Wspomniana już starość przeplata się z młodością w postaci konfliktów międzypokoleniowych, a będący w wieku średnim główny bohater, dziennikarz śledczy Kornel Rączy, łapie się na tym, że czuje się staro przy znacznie młodszej kochance.

Mika utkał opowieść w sposób piętrowy poruszającą problem starości i lęku przed nią. Mamy tu nie tylko starą Krowodrzę w beznadziejnej walce z deweloperką, nie tylko rozterki bohaterów na temat upływającej czy utraconej młodości, którą tryskają ich dzieci. U podstawy kryminalnej powieści bowiem znajduje się postać Elżbiety Batory, jak wieść niesie, kąpiącej się w krwi młodych kobiet w celu zachowania wiecznej młodości. Tytułowa Erzsébet to także ważna persona na wspomnianym morderczym festiwalu, który, chociaż jest tłem wydarzeń – stanowi jakby osobną część powieści. I nie mam tu na myśli dzielenia fabuły na niewielkie, montowane zwykle naprzemiennie fragmenty, które autor stosuje przecież na całej długości powieści, ale jakby wydzielenie poszczególnych opowieści/prelekcji o seryjnych mordercach, które stanowią osobne miniopowiadania. Jest też fikcyjny (?) festiwal pretekstem do zaprezentowania środowiska naturalnego autora, który jest prezesem fundacji promującej kulturę, oraz jego przyjaciół, którzy ukryli się pod zmienionymi nazwiskami, co dla znajomych Janusza Miki będzie miało wydźwięk dowcipny.

W ogóle krakowski autor nieźle sobie komediowo na kartach „Ośmiu dni Erzsébet” poczyna, co z kolei nieco rozrzedza „mgiełkę dekadencji”. Są więc postaci zarysowane grubą kreską (aspirant Krępowicz, student Dominik), z czarnym niemal humorem opisane cwaniactwo praktycznych krowodrzan (cieć Rapacz, niedzielny sprzedawca), gra słowem (nazwiska krowoderskich posterunkowych, różne znaczenie słowa „przelecieć”). Ma też w sobie powieść Miki coś, co nazwałabym knajackością, która to cecha świetnie się w rejon starej Krowodrzy wpisuje.

Podsumowując, mimo potraktowania po macoszemu pewnych wątków, a także wspomnianego rozczłonkowania na rzecz „montażu równoległego” poszczególnych scenek, zadziwiająco jest powieść Janusza Miki spójna, przemyślana pod kątem poruszanych treści. Obok problematyki starości czy braku poszanowania tego, co wiekowe (świetnie to zostało pokazane na przykładzie kompletnie niezainteresowanych tematyką okupacji Krakowa studentów), autor duma nad tym, na ile ukształtowana przez lata opowieść jako taka jest prawdziwa. Bo może jednak jest legendą, w której prawdy jak na lekarstwo, ale którą przywykło się odruchowo powtarzać. Fikcja jest atrakcyjniejsza od realiów, zdaje się z niejaką melancholią zauważać autor, co doskonale koresponduje z podrasowaną (piranie!), momentami przeczącą realnym zachowaniom fabułą oraz z dekadenckim klimatem powieści. Bo to przecież w gruncie rzeczy smutne.


O KSIĄŻCE

FRAGMENT DO CZYTANIA


Paulina Stoparek - z wykształcenia kulturoznawca filmoznawca, zawodowo związana z branżą wydawniczą, pracuje głównie przy literaturze kryminalnej. W sieci publikuje od 2012 r. Pisząc o literaturze i kinie, szuka kontekstów, wynajduje absurdy, rozpatruje od strony kulturoznawczej. Przede wszystkim jednak wytacza merytoryczne działa przeciwko tym, którzy rzetelną krytykę mylą z hejtowaniem i ogólnikowością. Takim pisaniem gardzi i prędzej padnie trupem, niż się do niego zniży. Prowadzi witrynę „Redaktor na Tropie” (redaktornatropie.wordpress.com)