#

Pisze wyłącznie o tym, co dobrze zna!

wywiad z Andersem Roslundem

​Z Andersem Roslundem na temat jego najnowszej książki „Słodkich snów” oraz pomysłach na kolejne powieści rozmawia Małgorzata Chojnicka

Małgorzata Chojnicka: Co spowodowało, że zdecydowałeś umieścić w centrum fabuły swojej powieści problem wykorzystywania seksualnego dzieci? Przedstawiona przez Ciebie skala zjawiska oraz wysokość dochodów, czerpanych z tego procederu wprost przerażają. Jak wyglądało zbieranie materiałów do książki?

Anders Roslund: Piszę wyłącznie o tematach, które dobrze znam – czasem z własnego doświadczenia, czasem z wnikliwych badań. Kiedy w „Trzech minutach” pisałem o narkotykowym biznesie, pojechałem do Kolumbii – prawdziwej narkotykowej dżungli. Z kolei pisząc „Słodkich snów” współpracowałem z fantastyczną organizacją Save The Children i z międzynarodowymi służbami. Ten rodzaj przestępczości przekracza bowiem granice państw i często wymaga od policjantów z różnych krajów znajdywania nowych sposobów wspólnego działania. Współpracowałem z nimi przez ostatnie piętnaście lat i tyle zajęło mi napisanie tej książki. Robiłem to z przerwami, powoli dojrzewając jako pisarz, śledząc losy pokrzywdzonych dzieci i obserwując (zdarzało się, że skuteczne) leczenie pedofilów, a także przyglądając się trudnej pracy śledczych. Mogę szczerze powiedzieć, że badanie tła tej książki było najtrudniejszą rzeczą w moim życiu – i to właśnie przekonuje mnie, że czytelnicy powinni zdawać sobie sprawę z zagrożeń, żeby wiedzieć jak chronić swoje dzieci. Jeśli ten poważny temat, ubrany w kostium historii kryminalnej choć w najmniejszym stopniu podnosi świadomość o tym strasznym problemie i tym samym pomaga zapobiegać najgorszemu, to znaczy, że cały mój wysiłek nie poszedł na marne.

M.Ch.: Po raz kolejny pokazałeś, że ludzkie zło nie ma granic. Czy demaskując metody działania przestępców, masz poczucie wypełniania misji społecznej?

A. R.: Jako dziecko sam doświadczyłem przemocy, jestem więc na nią szczególnie wyczulony – zarówno w formie fizycznej, jak i psychicznej. Całe moje życie to swego rodzaju misja przeciwko przemocy i próba jej zrozumienia. Starałem się ją rozgryźć już w czasach dzieciństwa, potem pracując jako kurator sądowy sprawujący nadzór nad młodymi mężczyznami ze skłonnością do brutalnych czynów, następnie jako reporter telewizyjny. Teraz mierzę się z nią jako autor powieści kryminalnych, służących zarówno rozrywce, jak i podróży w ciemność. Zapraszam moich czytelników do wspólnych zmagań i szukania odpowiedzi. Razem zanurzamy się w na wpół prawdziwych, na wpół fikcyjnych światach, poznając naturę zła.

M.Ch.: „Słodkich snów” odebrałam jako oddanie głosu bezimiennym ofiarom, których cierpienie nigdy nie ujrzało światła dziennego. Czy słusznie?

A. R.: Tak, udzielam głosu ofiarom, których cierpienie nigdy nie ujrzało światła dziennego. Robię to dla uczczenia ich pamięci, ale także dla naszego wspólnego dobra i dobra przyszłych pokoleń. Mam nadzieję, że wiedza pozwoli nam, dorosłym, walczyć z plagą przemocy wobec dzieci i uświadamiać je, jak unikać niebezpieczeństw i na co uważać.

M.Ch.: Powiem szczerze, że „Słodkich snów” jest najmocniejszym thrillerem, jaki czytałam. Jak odreagowałeś ten niesamowicie trudny temat? Ja potrzebowałam tygodnia po lekturze, by móc usiąść do napisania recenzji.

A. R.: Sam mam dwóch synów, teraz już dorosłych, ale w czasach, kiedy byli dziećmi, wciąż martwiłem się ogromem niebezpieczeństw, jakie na nich czyhają. Dlatego w pełni rozumiem twoją reakcję. Już wtedy miałem sporą wiedzę na ten temat – co stanowiło dodatkowe obciążenie. Chciałem więc napisać porywającą powieść, wykorzystując wszystkie narzędzia, jakie oferuje kryminał, aby tym razem wziąć czytelnika za rękę i wprowadzić go do tego mrocznego świata, służąc mu za przewodnika i za opokę.

M.Ch.: Czy dasz kiedyś Ewertowi Grensowi jakąś lżejszą sprawę?

A. R.: Od samego początku Ewert Grens wzorowany jest na moim ojcu, człowieku z problemami, który podobnie jak Grens potrafił tańczyć sam ze sobą, słuchając w biurze szlagierów z lat 60-tych. Żył przeszłością i przywykł do tego, by tłamsić swoje uczucia. W pierwszych książkach Grens był o wiele starszy ode mnie, dziś jesteśmy prawie równolatkami i podobnie patrzymy na życie. Tak się dzieje, kiedy my, pisarze, spędzamy razem dużo czasu z fikcyjnymi postaciami: po prostu upodabniamy się do nich, co jest zresztą dosyć zabawne. W miarę jak rozwijała się akcja powieści, Grens powoli się staczał, co jakiś sposób współgrało z moją własną wewnętrzną drogą, aby w końcu upaść całkowicie. Ale kiedy już się upadnie, trzeba podjąć ważną decyzję: poddać się lub wstać i zacząć wszystko od nowa. Obu nam udało się to drugie, co nie znaczy, że opuścił nas wewnętrzny mrok. W przypadku Grensa, widać to wyraźnie w wyborze zajęcia, na które się zdecydował. Jako ponura i nieco złowroga postać doskonale pasuje on do nieprzyjaznego świata, przedstawianego w powieściach kryminalnych, a trudne, naprawdę ciężkie sprawy są mu pisane. Tak więc Grens nadal będzie naszym przewodnikiem, pukającym do tych drzwi, które sami boimy się otworzyć.

M.Ch.: Jaką mroczną stroną ludzkiej natury się obecnie zajmujesz? Czy Piet Hoffmann i Ewert Grens będą jeszcze razem walczyć ze złem?

A. R.: Naprawdę lubię spędzać czas zarówno z policjantem Ewertem Grensem, jak i z byłym przestępcą Pietem Hoffmannem. Zdarza mi się myśleć, że obaj istnieją naprawdę i to nie tylko wtedy, kiedy piszę, lecz także, kiedy chodzę po mieście. Czasami wydaje mi się, że widzę któregoś z nich na rogu ulicy lub w autobusie (wygląda na to, że powinienem mieć więcej prawdziwych, żywych przyjaciół). Obaj mają jednocześnie wszystkie te cechy, które sam posiadam i te, które chciałbym mieć: Piet Hoffmann jest przystojny, przebiegły, silny i żądny przygód, a Ewert Grens… cóż… jest przeciwieństwem każdej z tych cech. Ci dwaj bohaterowie reprezentują również dwa oblicza powieści kryminalnej: Grens bardziej pasuje do kryminału w starym, tradycyjnym stylu, a Hoffmann bardziej do nowoczesnego thrillera. Razem tworzą zespół pozwalający możliwie jak najbardziej rozszerzyć granice gatunku. Piet Hoffmann był niegdyś najbardziej poszukiwanym przestępcą w Szwecji i to Ewert Grens w książce „Trzy sekundy”, kiedy spotkali się po raz pierwszy, poprowadził polowanie, kierując snajperem, który oddał strzały, by go zabić. Grens i Hoffmann spotkali się ponownie w książce „Trzy minuty”, kiedy ten pierwszy udał się do Bogoty, by negocjować z kartelami narkotykowymi życie rodziny Hoffmannów, ryzykując przy tym własne. Wreszcie bohaterowie zetknęli się po raz trzeci na kartach powieści „Trzy godziny”, gdy Grens udał się do Afryki Zachodniej i zagroził ujawnieniem odcisków palców Pieta w sprawie narkotykowej, jeśli ten nie odwzajemni przysługi. Długo stali po przeciwnych stronach, aż pewnego dnia pojawiła się sprawa, która ich zjednoczyła. Wtedy powoli narodziła się przyjaźń między groźnym przestępcą a komisarzem policji, przyjaźń, która doprowadziła do tego, że Grens stał się właściwie członkiem rodziny Hoffmanów. Tak więc teraz, gdy w końcu osiągnęli ten punkt, w którym mogą iść ramię w ramię, wspólnie stawiając czoła najbardziej mrocznej stronie ludzkiej natury, Piet i Ewert pozostaną moimi przyjaciółmi przez co najmniej trzy kolejne książki – bo tyle zagadek mam już dla nich do rozwiązania.

M.Ch.: Kiedy możemy się spodziewać Twojej kolejnej powieści?

A. R.: Kolejna książka wkrótce ukaże się w Szwecji. Będzie nosiła tytuł „Litapåmig”, co w tłumaczeniu na polski oznacza „Zaufaj mi”. Tym razem nadinspektor Ewert Grens i infiltrator kryminalny Piet Hoffmann zetkną się z niebezpieczną organizacją, która już wcześniej stanęła na ich drodze w książce „Box 21” (na podstawie której powstał serial telewizyjny) i ponownie stawią czoła handlarzom żywym towarem. Książkę tę można czytać jako samodzielną powieść, ale ci, którzy znają „Box 21” będą mieli okazję dowiedzieć się, jakie były dalsze losy wcześniej poznanych bohaterów. Historia ta nie potoczy się pomyślnie dla Ewerta Grensa, który choć doskonale wie, że pod żadnym pozorem nie powinien ufać innym, tym razem zdecyduje się to zrobić. Konsekwencje tego wyboru będą katastrofalne.

M.Ch.: Czy zastanawiałeś się kiedyś, czym byś się zajmował, gdybyś nie zabrał się za pisanie? Widzisz siebie w innej roli?

A. R.: Kiedyś byłem reporterem, pracowałem dla największej ogólnokrajowej stacji telewizyjnej w Szwecji. W Telewizji Szwedzkiej przez cztery lata prowadziłem bardzo popularny codzienny program kulturalny. W „Wiadomościach kulturalnych” byłem w pełni odpowiedzialny za dobór gości i tematów – to była fantastyczna praca! Każdego dnia docieraliśmy do każdego domu w Szwecji, ale dziś jestem w pełni szczęśliwy mogąc pisać książki i opowiadać własne historie. W tym roku ukaże się moja piętnasta powieść, w której znów zaproszę czytelników do na wpół prawdziwego, a na wpół fikcyjnego książkowego świata.

M.Ch.: Czego Ci życzyć?

A. R.: Och, jestem pewien, że życzę sobie dokładnie tego samego, co każdy inny obywatel w Europie w tej chwili. Proszę niech wreszcie zakończy się ta straszna wojna na Ukrainie. Mamy rok 2023, wiemy, że są lepsze rzeczy do roboty niż zabijanie niewinnych obywateli w imię egoistycznego pokazu imperialnej siły.

M.Ch.: Pięknie dziękuję za rozmowę.


o książce

nasza recenzja

przeczytaj fragment

Małgorzata Chojnicka