#

​Na tym właśnie najbardziej mi zależało. Na pokazaniu prawdziwego oblicza psychopatów.

wywiad z Robertem J. Szmidtem

O liczbę trupów na rozdział mógłby walczyć z samym George’em R.R. Martinem i jego „Pieśnią lodu i ognia”, znajomością topografii Wrocławia nie ustępuje Markowi Krajewskiemu, a brudny i krwiożerczy PRL w jego powieściach jest totalnie przeciwny śmieszno-strasznym wizjom Ryszarda Ćwirleja. O tym, skąd wziął pomysł na postapokalipsę posiłkowaną uśmiercaniem swoich czytelników, o szansach zombiehorroru w Polsce, a także o niezwykłych kryminalnych przypadkach z autorem rozmawia Paulina Stoparek.

Paulina Stoparek: Na początek chciałam zadać pytanie, na które pewno już Pan wielokrotnie odpowiadał, ale z racji sfokusowania naszych czytelników głównie na literaturze kryminalnej, wydaje mi się niezbędne, by sprawnie wprowadzić ich w ten niszowy w polskiej literaturze temat. Skąd, u licha, pomysł na postapokalipsę i zombiehorror w jednym na tle mniej chlubnej epoki naszego kraju, czyli Polski Ludowej?

Robert J. Szmidt: A czy istnieje lepszy moment na ukazanie skutków pandemii niż czasy siermiężnego socjalizmu? Czytelnik i widz otrzymuje rocznie dziesiątki książek, gier i filmów ukazujących walkę z nieumarłymi współczesnych nam ludzi, dysponujących najnowocześniejszą technologią i bronią, a przecież zaledwie pół wieku temu, tu, gdzie dzisiaj żyjemy i mieszkamy, istniał zupełnie inny świat, tak odmienny od znanej nam codzienności, że dla wielu totalnie fantastyczny. Drugim powodem były autentyczne wydarzenia, na których bazuję, czyli epidemia czarnej ospy, z którą walczył mój ojciec chrzestny, doktor Arendzikowski. Ten epizod historii obrósł tak niesamowitymi legendami, że idealnie nadał się na zaczyn opowieści o zombie.

PS: A kiedy pojawił się pomysł na to, by zgłaszali się do Pana czytelnicy, którzy chcą pojawić się w Pana powieściach i zostać ożywionymi trupami? Ta idea to dla Pana bardziej rodzaj artystycznego performance’u czy pomysł na niezłą kampanię?

RJS: Szczerze powiedziawszy, podobne zabiegi – czyli umieszczanie realnie istniejących ludzi na kartach książek – stosuję od dawna. Na przykład w „Apokalipsie według Pana Jana”, gdzie można znaleźć całkiem sporo moich kolegów i znajomych. Siadając do pisania pierwszego tomu „Szczurów Wrocławia”, pomyślałem, że skoro książka ma pokazywać chaos pandemii pustoszącej prawie półmilionową metropolię, będę potrzebował co najmniej kilkudziesięciu ciekawych postaci. Zapytałem więc czytelników, czy byliby zainteresowani zginięciem w mojej następnej książce. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu na apel odpowiedziało prawie pięć tysięcy osób, w przeważającej większości zupełnie mi nieznanych. Dopiero wtedy zacząłem traktować ten pomysł jako formę performance’u.

PS: A dlaczego akurat Wrocław jako miejsce akcji? Interesuje mnie inny powód niż „bo tam mieszkam” [śmiech].

RJS: Tam się urodziłem, tam spędziłem młodość i tam wracam, kiedy tylko mam okazję. To niesamowite miasto, mógłbym powiedzieć magiczne, którego historia mogłaby dostarczyć scenariuszy do setek znakomitych powieści i filmów – które nawiasem mówiąc, powstają. Wystarczy wspomnieć znakomite kryminały Marka Krajewskiego.

PS: Które nawiasem mówiąc, uwielbiam. Z kolei w Pana powieści ujęły mnie scenograficzne detale i ponura topografia, na czele z więzieniem przy dzisiejszej ulicy Kleczkowskiej. Ile czasu zajął Panu research tej i poprzedniej części „Szczurów”?


RJS: To było kilka miesięcy żmudnej pracy i przekopywania się przez rozmaite archiwa, prywatne i oficjalne. Chciałem opisać Wrocław takim, jakim był w tamtym momencie, więc zbierałem każdy okruch informacji o miejscach, w których miała rozgrywać się akcja, aby oddać jak najwierniej nie tylko ich dawny wygląd, ale też klimat. Na szczęście pasjonaci stworzyli kilka portali, na których, po godzinach ślęczenia, można znaleźć prawdziwe perełki: plany, fotografie, dokumenty z tamtych lat. To właśnie na ich bazie tworzyłem background swojej opowieści.

PS: Dostaje Pan informacje zwrotne od czytających Pana powieści wrocławian? Jak odbierają wizję swojego miasta?

RJS: Mam stały kontakt z niemal czterystoma osobami, które przewinęły się (bądź dopiero przewiną) przez karty „Szczurów Wrocławia”. Dla większości z nich świat przedstawiany w powieściach jest podróżą w zamierzchłą przeszłość, której nie mogą znać i pamiętać, ale przyznam, że ludzie zaskakują mnie czasem chęcią dotarcia do informacji o miejscach swojej śmierci. Z drugiej strony są też tacy, którzy mieszkają w opisywanych lokacjach, nie mając pojęcia, co mieściło się tuż obok ich domów kilkadziesiąt lat wcześniej. Z nimi także koresponduję, ciesząc się, że dzięki przygodzie z zombie zainteresowali się prawdziwą historią tego miasta.

PS: Domyślam się, że jeśli nasi czytelnicy sięgną po „Szczury Wrocławia. Kraty”, to świetnie odnajdą się w narracji poświęconej tzw. krawaciarzom, czyli więźniom skazanym na karę śmierci. Ich biografie są frapująco mroczne, by nie rzec: chore, że podam tu przykład oskórowującego kobiety kanibala Fabiana. Skąd wziął Pan pomysły na tak osobliwe kryminalne biografie?

RJS: Część przypisywanych moim gangsterom zbrodni została naprawdę popełniona, choć nie wszystkie dotyczą opisywanego w książce okresu. Jeśli jednak zestawić takiego Paramonowa z jego powieściowym alter ego, myślę, że postać przeze mnie wykreowana okaże się po stokroć mroczniejsza od pierwowzoru, ale na tym właśnie najbardziej mi zależało. Na pokazaniu prawdziwego oblicza psychopatów, których kino i literatura starają się ostatnio przedstawiać w zbyt jasnych barwach. Wypuściłem najgorszych zwyrodnialców na ulice miasta walczącego z zarazą, miasta, w którym nie istnieje prawo i porządek. Dałem im pełną swobodę działania i pokazałem, jakie mogą być tego skutki, ponieważ w sytuacjach kryzysowych takie sytuacje miewają miejsce. A jeśli ktoś uważa, że to tylko wizja literacka, wspomnę o piekle, jakie gangi urządziły ocalonym na stadionie w Nowym Orleanie tuż po przejściu Katriny.

PS: A powieści kryminalnej nie ma Pan ochoty napisać?

RJS: „Szczury Wrocławia: Kraty” to po części kryminał. Wprawdzie mamy w tle pandemię, a żywe trupy przewijają się przez karty tej książki nader często, ale tak naprawdę obserwujemy proces przejmowania kontroli nad wycinkiem miasta przez ludzi najlepiej przystosowanych do życia w takich warunkach, przez pozbawionych skrupułów morderców, którzy są zdolni do każdej podłości, ponieważ nie uważają nas – czyli wszystkich pozostałych członków społeczeństwa – za ludzi. Jeśli dojdzie kiedyś do kataklizmu, nawet naturalnego, który zdestabilizuje struktury państwa albo zniszczy je zupełnie, Pani i ja będziemy musieli stawić czoło nie tylko naturze, ale i takim zagrożeniom. Warto o tym pamiętać.

Wracając do sedna pytania: zastanawiam się od pewnego czasu nad napisaniem rasowego kryminału, oczywiście całkowicie pozbawionego fantastycznego sztafażu. Mam nawet całkiem dobry pomysł, ale jest jeden problem – podpisane już kontrakty uniemożliwią mi pracę nad tą książką przez najbliższy rok albo i dwa. Ale przyznaję, że perspektywa takiego płodozmianu kusi.

PS: W tym miejscu warto przypomnieć, że obie odsłony „Szczurów” to nie jedyne Pana powieści. Tworzy Pan także książki wpisujące się w gatunek fantastyki naukowej. Który rodzaj prozy pisze się Panu łatwiej? Na ile inaczej wyglądała praca nad „Szczurami” w porównaniu z procesem pisania chociażby „Otchłani”?

RJS: „Szczury Wrocławia” i „Metro 2033” to serie wpisujące się w nurt literatury post-apokaliptycznej, której najbardziej znanym przedstawicielem jest zaliczana do głównego nurtu „Droga” McCarthy’ego. Bardzo lubię ten podgatunek literatury, ale tworzę także klasyczne powieści science fiction, wymagające częstego sięgania po źródła naukowe, ponieważ dobra fantastyka to ta, w której wszystko jest doskonale przemyślane i zgodne z nauką, nawet jeśli poruszamy kwestie pozostające wciąż w sferze domysłów.

PS: Pana życiorys brzmi dumnie: „Doprowadził do pierwszego polskiego wydania tekstów Roberta E. Howarda o Conanie. Pierwszy przełożył „Fundację” Isaaca Asimova. Przetłumaczył m.in. „Spook Country” Williama Gibsona, pięć tomów „Zaginionej Floty” Jacka Campbella oraz prozę Mike’a Resnicka. Pracuje jako copywriter dla dystrybutorów filmów oraz tłumacz gier komputerowych („Resident Evil 4”, „Hitman: Blood Money”, „Age of Empires II”)”. Dodam, że to jeden ze skromniejszych biogramów Pana osoby, jaki znalazłam w sieci. Które z tych rzeczy nadal Pan robi lub jeszcze będzie robił? A może skupia się Pan już wyłącznie na pisaniu?

RJS: Skromniejszy, ponieważ mocno już nieaktualny. Mam obecnie na koncie prawie osiemdziesiąt przekładów, w tym np. „Inferno” Dana Browna, kilka wielotomowych cykli historycznych, liczne kryminały oraz książki sensacyjne. Byłem też wydawcą oraz redaktorem naczelnym paru czasopism, ostatnio miesięcznika literackiego, wcześniej miesięcznika traktującego o grach komputerowych oraz kilku pism z branży wideo, dzięki czemu dane mi było poznać od podszewki najważniejsze segmenty kształtujące obraz współczesnej popkultury. Dzięki licznym podróżom i uczestnictwu w najważniejszych imprezach i targach poznałem osobiście wielu inspirujących twórców, czasem zanim stali się wielcy i znani, jak było choćby w przypadku Quentina Tarantino.Dzięki tym epizodom „Szczury Wrocławia: Kraty” poleca dzisiaj sam Graham Masterton, a moją wiodącą serię science fiction promują nawet na amerykańskim rynku takie tuzy światowej fantastyki, jak Nancy Kress, David Weber, Mike Resnick, Jack Campbell czy Kevin J. Anderson.Moje biogramy nie obejmują naprawdę wielu zajęć, których się imałem, ponieważ najzwyczajniej nie ma na to miejsca na okładkach książek, ale jak mawia moja żona, moja autobiografia mogłaby być ciekawsza od niejednej bestsellerowej powieści sensacyjnej.

PS: Groza, a do niej zaliczam także zombiehorror, nie ma w Polsce lekko. Tak naprawdę dopiero zaczyna dochodzić do głosu, przygnieciona ilością literatury kryminalnej. Jak Pan widzi przyszłość rodzimej literatury tego gatunku?

RJS: Nie jest chyba tak źle, jeśli spojrzeć na wyniki sprzedaży „Szczurów Wrocławia” – nakład książki w twardej oprawie został wyprzedany przez empik.com w kilka dni, prześcigając na listach bestsellerów nawet nowy tom „Gry o tron” Martina, a w salonach jest obecnie tuż za nim. Zombieapokalipsa za sprawą komiksów Roberta Kirkmana i kręconego na ich podstawie serialu przebiła się do masowego odbiorcy, pokazując, że tego typu opowieści nie muszą być wyłącznie krwawą pulpą, epatującą odbiorcę ilością przelanej krwi i wyprutych flaków. Jako wzięty „prorok” – w kilku moich książkach opisałem wydarzenia z przyszłości, które sprawdziły się do co joty (jak opisane wiele lat wcześniej: katastrofa/zamach z roku 2010, w której po tragicznej śmierci elit rządzących prezydenturę obejmuje Bronisław Komorowski, żonglowanie posadami prezydenta/premiera przez Putina, przyznanie Polsce organizacji Euro 2012 czy rozstrzygniecie kontraktu na F-16), powinienem znać odpowiedź i na Pani pytanie, ale to nie takie proste, jak by się zdawało. Moda na zombie trwa już dość długo, widać zmęczenie tematem, więc niewykluczone, że za kilka lat pojawi się zupełnie nowy trend, który ją zastąpi. Oczywiście tylko na jakiś czas, ponieważ zombie są… nieśmiertelne.

PS: Czy na Kfason (Krakowski Festiwal Literatury Grozy) w październiku Pan przyjedzie? Na Nagrodę im. Grabińskiego Pan liczy?

RJS: Byłem już dwukrotnie gościem Kfasonu, bardzo lubię klimat tej imprezy, ale nie sądzę, abym miał jakiekolwiek szanse na otrzymanie nagrody Grabińskiego, którą przyznaje się horrorom. „Szczury Wrocławia” nie są klasyczną powieścią grozy, to mieszanka gatunków, w której element horroru nie jest dominujący ani najważniejszy.

PS: Tradycyjne pytanie, ale bardzo ważne: jakie plany na przyszłość? Będą kolejne „Szczury Wrocławia”? Czy raczej wróci Pan w rejony fantastyki naukowej?

RJS: Kolejne „Szczury” muszą powstać, obiecałem to czytelnikom i setkom kandydatów na kolejnych bohaterów, którzy czekają wciąż na swoje unieśmiertelnienie. Za kilka miesięcy powinna pojawić się kolejna powieść z tej serii, już nie tak obszerna i rozbudowana, ale nierozerwalnie powiązana z „Kratami”. Na razie jednak wolałbym nie zdradzać zbyt wielu szczegółów związanych z tym projektem. Natomiast trzeci i ostatni tom przedstawiający rozstrzygnięcie tej historii powstanie za mniej więcej dwa lata. Wcześniej muszę wywiązać się ze zobowiązań już podjętych i dokończyć trylogię z uniwersum „Metro 2033” oraz cykl „Pola dawno zapomnianych bitew”.

PS: Uśmiecham się, ale moje pytanie jest jak najbardziej serio: czy będzie Pan tak miły [śmiech] i uśmierci mnie w trzeciej części „Szczurów Wrocławia”?

RJS: Zapraszam na fejsbukową grupę „Chcę zginąć w Szczurach Wrocławia”, to jedyna droga prowadząca na karty powieści. I wcale nie tak wyboista i trudna, jak by się z pozoru zdawało. Szanse na wylosowanie są ogromne, o czym zaświadczyć może cała masa Szczurów.

PS: Bardzo dziękuję za rozmowę i do zobaczenia na Kfasonie!

RJS: Ja również dziękuję, i do zobaczenia.

INFORMACJA O KSIĄŻCE I AUTORZE

FRAGMENT DO POCZYTANIA

RECENZJA

Paulina Stoparek - z wykształcenia kulturoznawca filmoznawca, zawodowo związana z branżą wydawniczą, pracuje głównie przy literaturze kryminalnej. W sieci publikuje od 2012 r. Pisząc o literaturze i kinie, szuka kontekstów, wynajduje absurdy, rozpatruje od strony kulturoznawczej. Przede wszystkim jednak wytacza merytoryczne działa przeciwko tym, którzy rzetelną krytykę mylą z hejtowaniem i ogólnikowością. Takim pisaniem gardzi i prędzej padnie trupem, niż się do niego zniży. D Prowadzi witrynę „Redaktor na Tropie” (redaktornatropie.wordpress.com)