#

Skąd pomysł na western? Czyli najnowsza powieść kryminalna "R.I.P."

wywiad z Maiuszem Czubajem

LK. Przy okazji premiery Twojej najnowszej powieści „R.I.P.” nie mogę nie spytać. Skąd pomysł na western? Dlaczego wybrałeś ten daleki nam gatunek literacki? Czy to ziszczenie jakichś dawnych chłopięcych, a teraz męskich marzeń?

MC. Bo ja widocznie jestem w pisarskim wcieleniu dzieckiem podszyty,a western lubię od zawsze. Przy okazji pracy nad „R.I.P.” powróciłem do kina lat 60. i 70. XX wieku, godzinami wpatrywałem się melancholijne oblicze Clinta Eastwooda i lisią twarz Lee van Cleefa… Mój Boże, właściwie mógłbym stworzyć Kościół Wyznawców Spaghetti Westernu. No i kusiło mnie, nie powiem, żeby zmierzyć się z gatunkiem prawie u nas nieobecnym, a któremu z kryminałem bardzo po drodze. Wszak od Samotnego Mściciela albo Jedynego Sprawiedliwego do bohatera na Chandlerowską modłę, który musi czyścić z brudów świat po swojemu, prosta i krótka droga. Mam nadzieję, że z tego pojedynku z gatunkiem wyszedłem żyw. A na pewno strzeliłem pierwszy.


LK. Twój wybór został dokonany i tak na przekór tradycji gatunkowej. Nie ukrywasz tego razem z Wydawcą – oficyną Albatros – wyraźnie podkreślasz, że łączysz western z czarnym kryminałem i łamiesz zasady. U Ciebie ma być walka zła ze złem, a nie dobra ze złem. To w sumie ryzykowny krok, nie boisz się reakcji czytelników? A może to tylko prowokacja wobec swoich fanów?

MC. E tam, od razu prowokacja… A walka zła ze złem i rozpisany na różne warianty motyw zemsty, bo to taka opowieść, w której nikt nie pozostanie bez skazy. Nawet jeśli wyjdzie żyw, a powiem, że niewielu się to udaje. Dość ponura historyjka mi wyszła, ale patronowały jej, kurcze, mam nadzieję, że tak było, duchy Sama Peckinpaha, Sergio Leone i Sergio Corbucciego, a więc duchy twórców, którzy western przenicowali, zbezcześcili, unurzali w błocie i brudzie.


LK. Skąd pomysł na przeniesienie akcji powieściowej poza miasto? W poprzednich swoich powieściach preferujesz przestrzeń miejską, tak naturalna dla zbrodni i ścigających ją bohaterów. Z jakiego powodu uciekaszw dość odległe rejony kraju?

MC. Chciałem ruszyć bohatera z Warszawy, a Mazury wydały mi się naturalnym westernowym biosem. Nie chciałbym być źle zrozumiany, ale Stare Kiejkuty znam dość dobrze i wydały mi się świetnym miejscem, żeby opowiedzieć historyjkę nieco inną w tonie od arkadyjskich domów nad rozlewiskami. Ale masz rację, że gdy pisarz miastowy bierze się za powieść agroturystyczną, musi zmierzyć się z nowymi wyzwaniami. Świat ukazywany jest oczami mojego bohatera, miejskiego szczura, a tu wypadałoby coś o przyrodzie napisać, może nie tak jak Iwaszkiewicz, że najpierw cztery strony o jemiole, dwie o dzięciole i kolejne cztery o szemrzącym tataraku, ale jednak. Więc w opisach przyrody osiągam mistrzostwo, bo brzmi to z grubsza tak: „Nad jeziorem przeleciała czapla. Chyba czapla”. Poza tym raczej taki świat, a nie surowe blokowiska, komponował mi się z wątkiem balladowym też w „R.I.P.” obecnym. Pojawia się tam przecież pewna ważna postać, która kontrastuje z twardym realizmem i jest trochę nie z tego świata.


LK. Czy w „R.I.P.” Marcin Hłasko zmienia się w stosunku do swojej poprzedniej kreacji? To mocny bohater, dość zasadniczy w poglądach i działaniu, rzadko znajduje bowiem miejsce na rozterki i wahania. Mam wrażenie, że tym razem obdarzasz go większą dozą emocjonalności, a może mylę się?

MC. Nie mylisz się. Chciałem, żeby biograficzna rysa, skaza pogłębiała się aż doprowadzi do pęknięcie. Hłasko przechodzi w tej powieści wyraźną przemianę: przestaje być nieznośnym chłopaczkowatym niekiedy ironistą, a staje zdeterminowanym i dość bezwzględnym facetem.Jeśli ta metamorfoza się powiodła, bo to jedna z osi tej powieści, oddycham z ulgą.


LK. Mariuszu, jesteś pisarzem, który rzeczywistość chłonie w każdej postaci, a jednocześnie jako antropolog kultury czytasz ja nieustannie poprzez rozmaite filtry i relacje. Zdradź, bez nazwisk oczywiście, czy są u Ciebie bohaterowie w pełni przeniesieni z realności, czy też zawsze dokonujesz literackiej transformacji choćby najciekawszej postaci?

MC. Zawsze przetwarzam postaci i nie dlatego, że drżę o swoje życie lub nieprzychylne wyroki sądowe w procesach o zniesławienie, ale powieść po prostu musi sycić się fikcyjnym paliwem. Czytelnicy mogą wychwycić podobieństwo powieściowego czarnego charakteru i pewnego polityka oraz przedsiębiorcy z Wielkopolski, ale bardziej interesują mnie mechanizmy i zachowania niż nazwiska ze świecznika lub zdmuchniętego świecznika. Druga strona medalu jest taka, że pisząc fikcję, trzeba ją uprawdopodobnić, sprawdzić detale. Wiedzieć, jak wygląda wilcza kupa i jak wykonuje się podtapianie, światowo zwane waterboardingiem, żeby powróć do starokiejkuckiej specjalności zakładu.


LK. Co jest najważniejsze w życiu mężczyzny? Pytam trochę przewrotnie, a trochę poważnie. Marcin Hłasko, ale też i Rudolf Heinz z innej Twojej serii powieściowej, to mężczyźni mocni, z charakterystycznymi skazami. Wierni podstawowym zasadom i ideom. Czy nie nazbyt ułomni w relacjach międzyludzkich, np. na linii syn-ojciec, mężczyzna-kobieta czy nawet rodzinnych, braterskich związków?

MC. Rany… To pytanie do Saint-Exupéry’ego albo jakiegoś Coelho przynajmniej! Ale wiesz co? Powiem tak:starałem się, żeby bohaterowie „R.I.P.” byli niejednoznaczni i dlatego między innymi chciałem, żeby powieściowy szwarccharakter miał kilka interesujących cech. Bierze sprawy w swoje ręce, nie mazgai się, wyznacza sobie cele, sam jest sterem i okrętem, który do tego celu zmierza. To zła postać, ale ta wierność zasadom, wbrew koniunkturalizmom i konformizmom, może budzić sympatię. Jeśli zaś chodzi o popaprane relacje międzyludzkie,masz rację: są one wspólnym mianownikiem moich książek, wszak w cyklu z Rudolfem Heinzem też sporo tego się znajdzie.


LK. Jesteś jednym z najlepszych autorów kryminałów w Polsce. Nie od dziś wiemy też, że kto wie czy nie najlepszym też znawcą gatunku. Zdradź więc, po pierwsze czy nie masz niekiedy coraz większej liczby powieści kryminalnych, które przecież nierzadko z ilością nie łączą jakości? A może w związku z tym, zmieniły Ci się preferencje w stosunku do ulubionych mistrzów kryminału polskiego i obcojęzycznego?

MC. Powiem tak: gdy zaczynałem pisać kryminały, był to gatunek na dorobku, traktowany przez krytykę i wydawców z dystansem, a nawet podejrzliwością. Dziś mamy wstępującą falę autorek i autorów, którzy korzystają z mody na kryminał, czytelnicy ich lubią i bardzo dobrze. Rzeczywiście – mówię tu o rodzimym kryminale – ilość nie przechodzi w jakość, ale to są nieuniknione koszta nadprodukcji. Nie mam też wątpliwości, że ten trend kryminalny się skończy, koniunktura się przegrzeje, bo takie jest prawo cyrkulacji mód kulturowych. Wtedy dla niektórych R.I.P. i krzyż na drogę. Zostaną najtwardsi.


LK. Po drugie, kto literacko, a może szerzej kulturowo inspiruje Mariusza Czubaja dziś w dobie tak ciekawych i burzliwych czasów politycznie i społecznie?

MC. Mroczna aura czasów jest w „RI.P” obecna bez dwóch zdań. Minister Gliński mnie nieustannie inspiruje. Myślę więc o serii „Kryminałów Wyklętych” albo „Thrillerów Wilczych”. W kluczowych scenach bohater, Henryk Wolf, nieodmiennie w wyglancowanych oficerkach, przybywa do lasu i tam, wpatrując się w odziedziczony ryngraf, kontaktuje się z duchem dziadka i jego kompanów. Podszepty duchów pozwolą mu to rozwiązywać najtrudniejsze sprawy, piękna sztafeta pokoleń też ukazana będzie, a nie jakieś sparciałe relacje międzyludzkie. No!


LK. Na koniec muszę spytać, nie ukrywając nadziei, czy jest szansa, że Marcin Hłasko spotka się z innym Twoim bohaterem, mającym kto wie czy nie większą grupę fanów? To byłoby coś wyjątkowego? Mam takie wrażenie! Choć, znając Ciebie, możesz swoim czytelnikom szykować w przyszłości jeszcze coś bardziej zaskakującego i „wybuchowego”, prawda?

MC. Nie wiem, czy tych dwóch facetów, Hłasko i Heinz, by ze sobą wytrzymało, ale nigdy nie mów nigdy. Fanom westernów też zaproponuję prawdziwą ucztę i ciąg dalszy przygód: powieść „Strzały w Kolanie” (Kolano to taka miejscowość na Lubelszczyźnie), potem zaś „Mściciela z Wągrowca”. Będzie się działo. Howgh!

Leszek Koźmiński