#

Dać czytelnikowi lekką powiastkę na dwa wieczory - wywiad z Carlą Mori

wywiad z Carla Mori

ZwB: Ma Pani na koncie brawurowy debiut. Pani horror, Krew, pot i łzy, jest wszędzie bardzo dobrze przyjmowany. Gratulujemy! Świetnie stopniuje Pani napięcie w swojej książce. Znać wielbicielkę horrorów. Od kiedy je Pani czytuje?

Carla Mori Przede wszystkim bardzo dziękuję. Cieszy mnie zainteresowanie, jakim cieszy się moja powieść. Zwłaszcza że jeszcze kilka miesięcy temu nie wiedziałam nawet, czy uda mi się ją skończyć. Naprawdę nie spodziewałam się tylu pochlebnych opinii o Krwi…, a największą radością i zaskoczeniem zarazem są dla mnie sygnały od czytelników, że chcą więcej!

Jeśli chodzi o horror, to na pewno moja pasja nie kończy się na literaturze. Gdyby spróbować zliczyć poszczególne tytuły, mogłoby się okazać, że częściej sięgam po obrazy filmowe. Ale warto zaznaczyć, jakiego typu horror interesuje mnie najbardziej. Dziś statystycznemu Polakowi kino grozy kojarzy się z krwią i flakami, z dziełem, po którym boi się sam spać. Ja wolę produkcje klasy C, D czy nawet F. Oczywiście doceniam filmy istotnie przerażające. Ogromne wrażenie zrobił na mnie na przykład Rec czy Hostel, ale jeśli mam wybór, sięgam po realizacje innego typu. Najbardziej fascynuje mnie kino grozy lat 70. i 80. Potężna dawka kiczu, a także charakteryzacja i efekty specjalne są absolutnie niepowtarzalne i nowoczesne metody produkcji z wykorzystaniem grafiki komputerowej nie mogą się z nimi równać. Wystarczy spojrzeć na linię fabularną w Martwym i pogrzebanym albo na efekty specjalne i charakteryzację w Musze, żeby zrozumieć, że nic lepszego w filmowym horrorze nie może nam się przytrafić. Obrazy takie, jak Dr Chichot albo Phantasm (polski tytuł: Mordercze kuleczki) przy stosunkowo niskim nakładzie finansowym wykreowały postaci, których nie sposób zapomnieć. Dodatkowo zastosowana konwencja oniryczna fenomenalnie współgra z fabułą, sprawiając, że widz po zakończonym seansie z trudem powraca do rzeczywistości. Kolejne, kultowe już i szalenie inspirujące produkcje, to Halloween, Piątek 13-go i Koszmar z ulicy Wiązów. Wszystkie doczekały się kontynuacji i mniej lub bardziej udanych remake’ów, ale w mojej opinii trudno byłoby komukolwiek choćby zbliżyć się do ideału, jaki osiągnęły oryginalne realizacje. Trudno mi wymienić wszystkie filmy, które ukształtowały mój gust i rozbudziły miłość do horroru. Wspomnę jeszcze tylko o Obcym, wybranych obrazach Roberta Rodrigueza i, z nieco nowszych produkcji, Hotelu zła, bez których, moim zdaniem, nie byłoby Carli Mori, którą znamy.

W literaturze moim mentorem i niedoścignionym wzorcem jest Graham Masterton. Wprawdzie trafiłam na jego prozę stosunkowo późno, ale to była miłość od pierwszego czytania. Pierwszym tytułem, który wpadł mi w ręce, było Ciało i krew. Mistrz urzekł mnie niespotykaną lekkością pióra, budowaniem napięcia i ilością makabry na metr kwadratowy tekstu, ale przede wszystkim niesamowitymi zderzeniami wątków, które chyba nikomu innemu nie przyszłyby do głowy. To było to, czego szukałam wcześniej w literaturze grozy, a czego nie znalazłam na przykład u Kinga, u którego cała groza zamknięta jest w umysłach bohaterów. Masterton każdą swoją powieścią udowadnia, że społeczeństwo XXI wieku wciąż jeszcze można przestraszyć. A przy tym, kiedy przeglądam wywiady z tym uznanym na świecie i wybitnym przecież powieściopisarzem, widzę zwykłego, przyjemnego i skromnego mężczyznę, który z przymrużeniem oka opowiada o swojej karierze, życiu i o tym, jak tworzy. I to urzeka, musi urzekać.

ZwB Pani powieść zawiera też elementy kryminału. Główne bohaterki prowadzą przecież śledztwo w sprawie wielokrotnych zabójstw. Czy kryminał również darzy Panią sympatią?

Carla Mori Oczywiście tak. Kryminał to kolejny gatunek, który bardzo lubię i chętnie sięgam po kryminalne tytuły, zarówno w literaturze, jak i w filmie, ale przyznam się, że mam jeszcze spore zaległości na tym polu. Z pewnością cenię klasyków: Agathę Christie i Arthura Conan Doyle’a. Ciekawym doświadczeniem było dla mnie odkrycie Dashiella Hammetta, uchodzącego za twórcę czarnego kryminału. Ostatnio zainteresowała mnie Alex Kava i jej thrillery psychologiczne na miarę Fowlesa, a nawet, moim zdaniem, odrobinę lepsze. Z tej samej półki, ale z naszego podwórka, należy docenić Małgorzatę Saramonowicz za Siostrę, której lektura na naprawdę długi czas zapadła mi w pamięć. Jednak moją najnowszą i zarazem największą kryminalną miłością jest Simon Beckett, który stanowi dla mnie most między zbrodniczo-sensacyjną literaturą a filmem i serialem tego typu. Zagadka podana przez Becketta jest dla mnie, jakby żywcem wyjęta z dobrego, detektywistycznego kina. Nie ma tam miejsca na przydługie opisy przyrody czy inne „spowalniacze”. Wszystko, o czym pisze, jest absolutnie konieczne dla ubarwienia i urealnienia historii. Tempo akcji i rewelacyjnie zbudowany nastrój sprawiają, że czyta się go jednym tchem. Do tego sprawne operowanie realizmem, a właściwie naturalizmem, którego nie powstydziłby się Zola, a które staje się i esencją całego tekstu, i przysłowiową wisienką na torcie. Jednym słowem: mistrzostwo świata.

ZwB Jako młoda adeptka pisarstwa, zapewne miała Pani swoich mistrzów. Jacy to twórcy? I czego Panią nauczyli?

Carla Mori Przede wszystkim wspomniany już Graham Masterton. Starałam się, żeby moja powieść naśladowała jego lekkość i przystępność, zachowując przy tym cechy gatunku. Zależało mi na tym, żeby uniknąć tego nadęcia, z którym coraz częściej spotykamy się w literaturze wszystkich kategorii. Moim zdaniem, żeby moralizować albo prezentować jakieś filozoficzne przemyślenia, trzeba przede wszystkim mieć o czym mówić. Ja mam niespełna dwadzieścia cztery lata i nie czuję się na siłach, żeby sprzedawać społeczeństwu jakieś uniwersalne prawdy. Poza tym nietrudno narazić się na śmieszność, tworząc coś, czego forma przerasta treść. Literatura grozy czy kryminał to są gatunki, po które się sięga dla odprężenia i w moim odczuciu powinny być łatwe w odbiorze. Nie wolno nam odstraszać potencjalnego czytelnika przesadnie ciężką formułą prozy, która ma go bawić. Ludzie, którzy czytają, to jest przecież kwiat polskiej inteligencji i bez najmniejszego problemu znajdą sobie lekturę zmuszającą do przemyśleń. Marquez, Nabokov to są pisarze, których należy trawić miesiącami, a Mori ma być autorką dającą czytelnikowi lekką powiastkę na dwa wieczory.

ZwB Mieszka Pani w Anglii, ale wywodzi się z Polski i tu właśnie umieściła Pani akcję swojej powieści. Z sentymentu? Nostalgii? Czy po prostu mamy dobre przestrzenie dla horroru?

Carla Mori Dla horroru każda przestrzeń jest dobra. Do mojej historii potrzebne było miejsce kultu. Traf chciał, że w moim rodzinnym mieście stoi całkiem okazały klasztor, do tego z kilkusetletnią historią. Grzechem byłoby nie skorzystać. A tak poważnie, to nie wiem, może to wynika z tego, że dopiero stawiam pierwsze kroki w pisaniu i kreowaniu światów przedstawionych, ale wydaje mi się, że okropnie trudno byłoby mi budować historie moich bohaterów w miejscu, którego nie znam. Dla uprawdopodobnienia powieści chciałam osadzić akcję w realnych miejscach. Oprowadzać czytelników po prawdziwym mieście, po rzeczywistych ulicach i placach. Żadnego innego miejsca nie znam tak dobrze jak Częstochowy. Tam się urodziłam i wychowałam i nie wyobrażałam sobie, żeby moja powieść miała się dziać gdzie indziej. Do tego Jasna Góra, z którą mogłoby konkurować chyba tylko sanktuarium w Fatimie albo Watykan. W Fatimie byłam tylko tydzień, a Rzym opisał już Dan Brown. Częstochowa była na tym polu dziewicza, więc pozwoliłam sobie uszczknąć trochę charakteru i topografii miasta, zmiksować z własną historią i zrobić z tego, jak napisała jedna z recenzentek Krwi…, „pierwszy polski horror antyklerykalny”.

ZwB Pisze Pani w posłowiu, że zainteresowała Panią pewna dziwna strona internetowa. Co dokładnie?

Carla Mori To prawda. W trakcie pisania powieści natknęłam się w sieci na ciekawy artykuł. Dotyczy on szeroko pojętych praktyk okultystycznych w Kościele katolickim. Autor tego tekstu przedstawia dowody na to, że cała hierarchia kościelna to w rzeczywistości sekta, która setki lat temu rozpoczęła swoje magiczne praktyki, przesycając dogmaty kościelne destrukcyjną, czarną magią. Teoria ta wydała mi się na tyle ciekawa, że część z naprawdę obszernego traktatu umieściłam w swojej książce. W większości nie były to żadne rewelacje. Każde dziecko wie, jak wyglądała historia Kościoła rzymskiego na świecie, na czym, na przykład, polegała praca misjonarzy albo skąd wzięły się katolickie święta i symbole. Ale znalazło się tam również kilka całkowicie nowatorskich dla mnie przemyśleń, z których tylko niewielki procent przejęłam na potrzeby powieści, a moim zdaniem zasługują na to, żeby się z nimi zapoznać. Ciekawych odsyłam do treści artykułu, którego adres internetowy widnieje w posłowiu Krwi….

ZwB Opowie nam Pani o swoim życiu prywatnym? Czym się Pani zajmuje? Jakie ma hobby?

Carla Mori Na co dzień jestem zupełnie nieciekawa. Wychowuję półtoraroczną córeczkę i zajmuję się domem. Jestem ekspertem od dziecięcych wierszyków i mistrzynią regionu w układaniu klocków. Krótkie chwile, które mam tylko dla siebie, poświęcam na relaks. Głównie czytam albo piszę, czasem sięgam po szydełko. Ze sportów najbardziej lubię gry planszowe. Wieczorami zasiadamy z mężem przed jakimś dobrym filmem albo śledzimy galerie ulubionych artystów tatuażu.

ZwB A nowa powieść już powstaje?

Carla Mori Powstaje, chociaż opornie. Zanim jeszcze Krew… pojawiła się drukiem, były już notatki i pomysł na kolejną powieść. Teraz jednak prace są w zawieszeniu, bo rozważam, czy nie dać się przekonać tym wszystkim, którzy chcieliby wiedzieć, co było dalej. Początkowo nie planowałam kolejnych części Krwi, potu i łez, ale teraz nie wykluczam takiego scenariusza. Myślę, że jeszcze kilka tygodni i decyzja podejmie się sama. Teraz, kiedy mamy w końcu wiosnę, jakoś łatwiej mi uwierzyć w to, że moja kolejna powieść, to tylko kwestia czasu.

Jolanta Świetlikowska