#

Włosy stają, mózg paruje

Powieść „629 kości” autorstwa M.M. Perr startuje ze scenerii ostatnimi czasy bardzo modnej, tak turystycznie, jak i fabularnie – z Bieszczad, na dodatek obficie zaśnieżonych. Trudno o bardziej klimatyczne miejsce na zbrodnię po polsku, zwłaszcza jeśli kumuluje się ona w opuszczonej i stojącej na uboczu chacie.

Trudno ogarnąć umysłem to, co odnajduje we wspomnianym budynku grupa maturzystów, a do czego zostaje oddelegowany ze stolicy podkomisarz Robert Lew. Jedno z pomieszczeń w starej chacie okazuje się składnicą… kości. Ludzkich. Posegregowanych w budzącym przerażenie porządku. Żyjących własnym życiem, ponieważ poszczególnym szczątkom przypisane są notatki, a nawet krótkie opowiadania…

Wyżej napisałam, że trudno o bardziej klimatyczne miejsce na zbrodnię niż Bieszczady. To jednak nie dość precyzyjne określenie. Bieszczadzka chata w powieści M.M. Perr to nie miejsce zbiorowego mordu, ale swoiste cmentarzysko. Zbrodnia, a raczej zbrodnie są w „629 kościach” rozciągnięte na co najmniej 25 lat. Cóż to za potwarz dla rządzących i stróżów prawa, nie zorientować się, że oto od ćwierćwiecza hula sobie po kraju seryjny morderca!

Owszem, powieść „629 kości” zawiera wątek polityczny. Jego główną postacią jest premier Ewa Barańska, nieprzejednana i rządna władzy kobieta, którą autorka wyposażyła w cechy nieomal demoniczne. Nie zabrakło także odniesień do zmian ustawodawczych, jakie nastąpiły w Polsce w ostatnich latach, jednak mam wrażenie, że M.M. Perr nie chodzi o literacka nagonkę na aktualnie rządzących, a o ogólną krytykę władzy nieznającej umiaru i empatii, bezwzględnie wykorzystującej dostępne jej przywileje do budowania własnego zafałszowanego wizerunku.

Co ciekawe jednak, mimo silnego krytycznego nacechowania władzy, „629 kości” to nie political fiction, scen z panią premier jest na to zbyt mało (tym bardziej uczulam na siłę krytyki w nich zawartą). Powieść M.M. Perr to kryminał z elementami thrillera. Oprócz tego „629 kości” to literatura przywodząca na myśl najmroczniejsze tytuły z nurtu nordic noir, z których jako pierwsza przychodzi mi do głowy „Grobowa cisza” Arnaldura Indriðasona. Tam też wszystko zaczęło się od kości, by stopniowo coraz bardziej zagłębiać się w problematykę przemocy. Jednak w przeciwieństwie do islandzkiego pisarza M.M. Perr wychodzi daleko poza zło dziejące się w zamkniętych czterech ścianach. „629 kości” jest niczym poczet ciężko doświadczonych przez życie społecznych wyrzutków oraz rodzinnych odrzutków, jak pozwolę sobie nazwać mniej silnych członków rodziny, których wykorzystują silniejsi.

Ci, co popełniają grzech zaniedbania i/lub zaniechania, co „wyrzucają” i odrzucają innych, urastają w powieści do postaci równie negatywnych, co morderca. Przy czym tego drugiego idzie nawet lepiej zrozumieć, z jego litościwym niczym doktora Judyma postępowaniem. Z głównym antagonistą sprawa jest też o tyle intrygująca, że Lew podejrzanego ma od samego początku, co dość szybko przekłada się na jego aresztowanie. Poza wszystkim Brunon Kalita to rewelacyjnie zarysowana postać. Ten szalenie inteligentny mężczyzna przywodzi na myśl Juliana Hirtmanna z cyklu Bernarda Miniera, by nie porównać jeszcze odważniej – że przypomina Hannibala Lectera. To ten typ postaci, który wypowiedziawszy bodaj jedno słowo, natychmiast kradnie całą scenę, a wraz z rozwojem fabuły urasta do wroga numer jeden protagonisty. Takiemu bohaterowi jedna książka nie wystarczy.

W związku z tym czuję się w obowiązku wspomnieć, że „629 kości” to początek przygody, jaką mamy szansę przeżyć wraz z podkomisarzem Lwem, a nie jedna z jego przygód, która kończyłaby się wraz z ostatnią stroną lektury. Koniec owego początku postawił mi włosy na głowie (nie przesadzam!), a mój osłupiały jego bezwzględnością umysł błaga i wyje o więcej. Nie tylko dlatego, że jestem autentycznie ciekawa, co będzie dalej, lecz także ze względu na bardzo bolesną problematykę zawartą w książce, ambiwalentnie rozumiane społecznikostwo, skrajność przedstawionego syfu. To wszystko razem wzięte sprawia, że nawet zaprawiony w zbrodniczych fabułach mózg paruje od duchoty pochodzącej z grzechów nagromadzonych w „629 kościach”. Kocham ten stan.


O KSIĄŻCE

FRAGMENT DO CZYTANIA


Paulina Stoparek - z wykształcenia kulturoznawca filmoznawca, zawodowo związana z branżą wydawniczą, pracuje głównie przy literaturze kryminalnej. W sieci publikuje od 2012 r. Pisząc o literaturze i kinie, szuka kontekstów, wynajduje absurdy, rozpatruje od strony kulturoznawczej. Przede wszystkim jednak wytacza merytoryczne działa przeciwko tym, którzy rzetelną krytykę mylą z hejtowaniem i ogólnikowością. Takim pisaniem gardzi i prędzej padnie trupem, niż się do niego zniży. Prowadzi witrynę „Redaktor na Tropie” (redaktornatropie.wordpress.com)