#

Wioletka na tropie zbrodni

Katarzyna Gurnard

Z Wioletką nie da się nudzić! Pełna optymizmu i energii życiowej trzydziestolatka i amatorka diet wszelakich, marzy o tym, by chociaż przez chwilę poczuć się niczym detektyw z prawdziwego zdarzenia. Wreszcie nadarza się stosowna okazja: w podłódzkiej fabryce łakoci Słodziutka Babeczka bohaterka odkrywa przestępstwo, które ma miejsce tuż pod jej nosem. Okazuje się jednak, że to zaledwie wstęp do dużo poważniejszej zagadki, którą przyjdzie jej rozwiązać... To przesycona humorem komedia powieść z gatunku cosy crime i bohaterką, której nie można nie polubić!

Wioletka Koperek, pełna optymizmu i energii życiowej trzydziestolatka i amatorka zbrodni wszelakich, marzy o tym, by chociaż przez chwilę poczuć się niczym detektyw z prawdziwego zdarzenia. To pragnienie ma w sobie od dziecka, a kryminały z trupem w roli głównej lubi najbardziej. Wreszcie nadarza się stosowna okazja: w podłódzkiej fabryce łakoci Słodziutka Babeczka bohaterka odkrywa przestępstwo, które ma miejsce tuż pod jej nosem. Okazuje się jednak, że to zaledwie wstęp do dużo poważniejszej zagadki, którą przyjdzie jej rozwiązać... W toku prowadzonego przez siebie śledztwa Wioletka będzie między innymi tropiła potencjalnego mordercę, dokona włamania do garażu, przeprowadzi wywiad środowiskowy, pojedzie fiatem 126p na drugi koniec Polski, dowie się co nieco o donosicielskiej naturze sąsiadów, a do tego przeżyje włamanie i (prawie) śmiertelną chorobę.

Czy samozwańcza detektyw-amator udowodni, że energia i optymizm wystarczą do schwytania groźnego mordercy? A może wszystko zakończy się jedynie załamaniem nerwowym funkcjonariuszy organów ścigania?

To przesycona humorem powieść z gatunku cosy crimei bohaterką, która nie pozwoli Ci się nudzić!

Fragment książki:

(...)

Oczywiście Wiola nie bardzo widziała własną winę w zdarzeniu drogowym z jej czynnym udziałem, bo kto przy zdrowych zmysłach ma czas patrzeć na skrzyżowaniu w prawą stronę, kiedy spieszy się do fryzjerki? Gdyby wiedziała, że babsko wyskoczy nieoczekiwanie tym wypucowanym volvo, z pewnością poświęciłaby sekundkę na zatrzymanie się na stopie. Usprawiedliwiała się jednak tym, że przecież nie jest wróżką, więc siłą rzeczy nie potrafiła przewidzieć przyszłości. Zresztą teraz to nie miało znaczenia – fiat 126p był zmasakrowany. Jego i tak już wcześniej nadgryziona zębem czasu karoseria prezentowała sobą obraz nędzy i rozpaczy. Całe szczęście, że potwierdziła się mądrość taty, który zwykł mawiać: „Kiedyś to robili porządne samochody, nie to, co teraz”. Maluch odpalił i resztką sił, pozbawiony przedniej szyby oraz prawego lusterka, dotelepał się z prędkością pięciu kilometrów na godzinę do Maczkowskiego na podwórko oddalone o kilometr od feralnego skrzyżowania. Co zastanawiające, słowa ojca najwidoczniej nie obejmowały najnowszej wersji samochodu marki volvo, ponieważ jego właścicielka odjechała z miejsca wypadku jedynie z wgniecionym przednim błotnikiem, wyrazem zniesmaczenia na twarzy oraz z podpisanym oświadczeniem dla ubezpieczalni.

(...)

Delikatnie zapukała do drzwi, a w odpowiedzi usłyszała zapraszające:

– Wejść!

Energicznie przekroczyła próg i w tej samej sekundzie w jej nozdrza uderzył okropny smród. Dyskretnie rozejrzała się w poszukiwaniu jego źródła. Za eleganckim mahoniowym biurkiem stylizowanym na kolonialne siedziała pani Bożenka. Przed nią leżał równo ułożony stos papierzysk, osiągający orientacyjnie wysokość dziesięciu centymetrów. Na tak zbudowanym postumencie sekretarka trzymała dłoń, z rozmachem malując paznokcie lakierem koloru oberżyny. Najwidoczniej mazidło nie było najwyższej klasy, ponieważ wypełniająca pomieszczenie woń przywodziła na myśl bardziej zmywacz do paznokci niż lakier.

– Ładny kolor, nieprawdaż? – zapytała kobieta, wyciągając w kierunku przybyłej rękę z rozcapierzonymi palcami.

– Ładny – przytaknęła Wioletka, starając się nie zemdleć.

– Kupiłam na ryneczku u Ruskich za dwójkę! Nie mogłam przepuścić takiej okazji, więc wzięłam od razu cztery. Kochaniutka, co tak stoisz? Siadaj – zaleciła, wskazując krzesło z drugiej strony biurka. – Co cię do mnie sprowadza, złotko?

Wiola, która powoli zaczynała odczuwać skutki wchłaniania oparów mazidła, ciężko opadła na drewniane siedzisko. Natychmiast jednak pożałowała swojego kroku, ponieważ im bliżej źródła skażenia, tym trudniej było wytrzymać. Zaczęły jej łzawić oczy, zakręciło się w głowie. Jak to możliwe, że pani Bożenka spokojnie maluje paznokcie, niczego nie czując? – dziwiła się ofiara przemysłu kosmetycznego zza wschodniej granicy.

(...)

– No pewnie, że czuję, co mam nie czuć – sekretarka uśmiechnęła się szeroko – ale powiem ci, że warto trochę pocierpieć dla piękności. Jeśli pomaluję ruskim, to się trzyma dwa tygodnie, a te sklepowe za chwilę odpryskują – dokończyła, po czym zerknęła na zegarek.

(...)

– To chyba nie jest twój szczęśliwy dzień, laluniu – przemówił w końcu pan z brązową butelką.

– Chyba nie – przyznała niechętnie.

– Kiedyś se człowiek kurturalnie zszedł z wiaderkiem, śmiecie wysypał i po krzyku, a teraz tylko wory. Każdy myśli, że to higienicznie, rączek se nie pobrudzi, ale nic z tego! Folia ino w mig się rozerwie, a potem zbieraj brudy gołymi łapami. My ze starą nie ulegliśmy nowej modzie, i o ile to ekologiczniej – pochwalił się brzuchaty jegomość, wskazując puszką na stojący u jego stóp niedomyty kubełek z czarną rączką.

– Sratatata, pierdu-pierdu, uważaj, bo ci kto uwierzy, Tymek! – wypalił wąsaty blondyn. – Kasy chytrzysz na worki i tyle.

– Ty, Władek, zawsze szukasz zwady. Myślisz, że woda do mycia wiadra za darmo leci z kranu? – zdenerwował się zwolennik starych i sprawdzonych rozwiązań.

– Mhyyy, a my niby nie wiemy, że płuczesz kubeł w hydrancie? – zaśmiał się inny z grupki zebranych panów.

Tymek odstawił puszkę i podwinął rękawy. Właśnie szykował się do bitki, kiedy nieoczekiwanie przemówił dotychczas spokojnie sączący z gwinta wiśniowe winko dostojny pan w kaszkiecie w pepitkę oraz w kamizelce w takim samym wzorze, naciągniętej na niebieską koszulę z kołnierzykiem.

– Dosyć. Wśród nas jest dama, dlatego proszę się zachowywać z należytą godnością – rzekł, zerkając w kierunku panny Koperek, która właśnie kończyła nagarniać rękoma ostatnią kupkę odpadków. – Tymoteuszu, Władysławie, podajcie sobie dłonie na zgodę – zarządził.

Najwidoczniej ów mężczyzna cieszył się poważaniem wśród zebranych, ponieważ panowie posłusznie podali sobie ręce i wrócili do przerwanego nawadniania organizmów.


NASZA RECENZJA


o autorce:

Katarzyna Gurnard – łodzianka. Po godzinach urzędowania pisze. Zaczytuje się w powieściach A. Christie oraz H. Murakamiego. Kocha rozwiązywać zagadki. Dla relaksu przestawia meble. Pięknie gra na pianinie (refren jednego utworu). Kolekcjonuje łyżeczki. Autorka komedii kryminalnej „Pani Henryka i morderstwo w pensjonacie”, wydanej nakładem wydawnictwa Lira.