#

Gliny z innej gliny

Ryszard Ćwirlej Robert Ostaszewski Marcin Wroński Andrzej Pilipiuk

Po jedenastu latach od premiery pierwszego lubelskiego kryminału dziesiąty tom wieńczy historyczne dzieło!

Jak zapowiadał po opublikowaniu "Czasu Herkulesów", dziewiątej i ostatniej powieści z Zygą Maciejewskim, Marcin Wroński pomysłowo i ciekawie zamyka swój kryminalny cykl retro.

Na pożegnanie w tomie Gliny z innej gliny zbiera opowiadania i prozy, których bohaterem jest niepokorny komisarz oraz Lublin od lat 20. do 80. XX wieku. A nawet w XXI wieku! To wyborna lektura dla miłośników serii z Maciejewskim oraz wielbicieli kryminalnych historii.

Autor zaprosił do udziału w tym przedsięwzięciu Ryszarda Ćwirleja, Roberta Ostaszewskiego i Andrzeja Pilipiuka, których opowiadania z Zygą Maciejewskim są prawdziwą ozdobą zbioru i wzruszającym, literackim podziękowaniem dla sławnego kolegi po piórze.

W cyklu z komisarzem Zygmuntem Maciejewskim ukazały się:

I • Morderstwo pod cenzurą

II • Kino Venus

III • A na imię jej będzie Aniela

IV • Skrzydlata trumna

Nagroda Wielkiego Kalibru Czytelników oraz Nagroda Artystyczna Miasta Lublina w 2013 roku

V • Pogrom w przyszły wtorek

Nagroda Wielkiego Kalibru, Nagroda Wielkiego Kalibru Czytelników oraz nagroda na Festiwalu Kryminalna Piła w 2014 roku

VI • Haiti

VII • Kwestja krwi

VIII • Portret wisielca

IX • Czas Herkulesów

X • Gliny z innej gliny



„Gliny z innej gliny”, Marcin Wroński

Wyd. W.A.B.,

fragment 1

Zygę telepało, gdy zaglądał do „Przeglądu Sportowego”. Ulubiona przed wojną gazeta komisarza od tygodni piała z zachwytu nad klasą i wyszkoleniem Sowietów. „Trybuna” z kolei serwowała ludowi anegdotki na przykład o czekoladkach, którymi radzieccy bokserzy częstowali dzieci w pociągach. „Może wasz syn będzie kiedyś pięściarzem i będzie dobrze walczył z moim synem”, tak według partyjnej szmaty miał powiedzieć Anatoli Bułakow. Gazeta nie dodała, oczy wiście, co pomyślała sobie matka tego chłopca: „Ale jeśli mój syn będzie żołnierzem, to wam obu odstrzeli wasze kacapskie łby”. Bardzo plastycznie wyobraził to sobie jednak przedwojenny komisarz policji, regulując prowizoryczne radio, aż odezwał się czysty głos spikera:

Z warszawskiej Hali Gwardii rozpoczynamy transmisję ćwierćfiału X Mistrzostw Europy w Boksie! Tradycyjnie zmierzą się najpierw zawodnicy najlżejszej wagi muszej: Włoch Giacomo Spano, František Majdloch z Czechosłowacji, znakomity Anatoli Bułakow z ZSRR oraz Henryk Kukier, Polska!

Zyga usiadł i czekał. Przed wojną wcale nie potrzebował radia, miał gazety. Gdyby jednak chciał, mógłby pójść do sklepu i wybrać sobie odbiornik pod kolor mebli. Teraz, z ideologiczną słusznością utrącony z etatu trenera w Zrywie Zamość, był lumpenproletariuszem, a radio… Radia w ludowej ojczyźnie tylko do świetlic uświadomionej politycznie młodzieży trafiły za pół darmo.

I znowu w natarciu Henryk Kukier, nie przypadkiem zwany maszynką do bicia Lublinianki… To nie jest ta piękna, zahartowana jak stal technika uniku i ataku, jaką prezentuje Anatoli Bułakow, nie, to jeszcze przedwojenna szkoła, niestety… Kukier w natarciu… Zdaje się nie czuć ciosów Anatolij Bułakowa, atakuje! Radziecki bokser w narożniku!… Nie zapominajmy, że sukcesy polskiej drużyny są w dużej mierze wynikiem przyswojenia metod radzieckiej szkoły boksu, że dzięki kontaktom z pięściarzami ZSRR weszliśmy na nowe, słuszne drogi w szkoleniu pięściarzy oraz…

Niestety, cieć Maciejewski i trzech robociarzy nie dowiedzieli się, co jeszcze sport polski ma do zawdzięczenia radzieckiemu i dlaczego Kukier, chociaż tłukł Bułakowa, w gruncie rzeczy technicznie przegrywał ten pojedynek. Nie dowiedzieli się, bo za oknem barakowozu coś trzasnęło, zasyczało wściekle i na chwilę zrobiło się jasno jak w dzień. Głos z radia urwał się, zgasła też lampa. Oko magiczne odbiornika świeciło jeszcze przez chwilę zielonkawą poświatą.

Trzej przyjaciele z budowy



fragment 2

Połowa Długiej budziła się długo przed świtem, żeby wysypać się z niskich, odrapanych kamienic i iść robić u Plagego, Moritza, Vettera. Druga połowa dopiero co wróciła z roboty: ze skoków, włamów albo spod latarń, dlatego komuś o fiozofiznej umysłowości ta przecinająca cały Kośminek ulica wydałaby się z pewnością miniaturą świata: tu zawsze ktoś spał i zawsze ktoś czuwał. A jednak nikt tak o niej nigdy nie pomyślał. Żaden z mieszkańców, bo tu nie było żadnego z wyższą umysłowością. Zaś stukający wysokimi butami w nierówny bruk policjant i towarzyszący mu niższy więcej niż o głowę elegancik z przedmieścia uwagę mieli zaprzątniętą zupełnie innymi sprawami.

– Tutaj – powiedział starszy posterunkowy Fałniewicz, uchylając wąskie drzwi wstawione w rzadko otwieraną bramę kamienicy. – Tylko zaraz! – Zatrzymał się. – Bierzemy sukinsyna do mnie czy do ciebie?

– Możemy do ciebie. – Wywiadowca zgodził się bez targów, bo w gruncie rzeczy było mu wszystko jedno.

A może nawet lepiej, aby zatrzymanego najpierw zawlec na II Komisariat, gdzie lubią i umieją wlać? Potem skruszonego odwiezie się na Jedynkę, spisze dobry protokół i dopiero na koniec facet, już całkiem ugotowany, traf do Wydziału Śledczego.

Skrzypienie schodów, po których weszli, każdego postawiłoby na nogi. A jednak musieli długo walić do drzwi na drugim piętrze, zanim ktoś przyczłapał.

– Żeby ci tak w trumnę stukali nieheblowaną, bladź twoja… Zara, zara! – usłyszeli, zanim w uchylonych drzwiach pokazała się czerwona gęba z oczami jak u królika.

Gość miał łeb ostrzyżony maszynką jak rekrut albo ktoś świeżo zza krat. Zielny uśmiechnął się na ten widok.

– Sójka Stanisław, syn Feliksa? – warknął urzędowo.

– No. A co je…?

– Pseudo Chojrak? – Fałniewicz włożył nogę za próg.

– Dla kogo Chojrak to nie syn Feliksa, panie władzo.

– No to jesteśmy w domu! – Tajniak natarł ramieniem na skrzydło drzwi.

Trupów hurtowo trzech


Fragment opowiadania Kryptonim „Fatum”

Olek Maciejewski zapiął piżamę na wszystkie guziki, mundurowy odruch.

– Gocha! – zastukał głośno, przebijając lecącą z magnetofonu córki tę piosenkarkę, która w Opolu śpiewała w kółko, że chce pojechać do Buenos Aires. – Tu mówi Milicja Obywatelska. Otwieraj, bo wyważymy drzwi!

Jego rozpieszczona ósmoklasistka ruszyła się z wersalki, świadczył o tym jęk sprężyn.

– Nie otwieraj, Gocha! – usłyszał sceniczny szept dziesięcioletniej Beatki, zapatrzonej w siostrę jak ciemnogród w papieża Polaka. – Jeszcze nie…

Ta jednak wyjęła szczotkę spod klamki i ojciec aż oparł się o framugę…

Kupić jej w Peweksie prawdziwe dżinsy z Zachodu to był punkt honoru. Może jeszcze dwoje dzieciaków w całej szkole nosiło takie, ale czemu nie, skoro miał dojścia i wiele haków na każdego cinkciarza. Gdy zażyczyła sobie, żeby je przerobić na wąskie rurki, machnął ręką, taka nowa moda. Teraz jednak spodnie kupione za dolary, warte więcej niż miesięczna pensja matki, wyglądem i zapachem skojarzyły mu się z materiałem dowodowym wyłowionym z gnojówki.

– I jak wygląda twoja córeczka, twoim zdaniem? – burknęła Wanda, tak akcentując „twoja”, że zaraz przypomniał sobie unit o zaimkach.

– Like any other druggie girl – powiedział Olek.

Jego wyrośnięta pierworodna uśmiechnęła się zadowolona, chociaż to wcale nie miał być komplement.

– Gocha, przegięłaś pałę – ostrzegł po polsku.

– To mnie spałujcie! – rzuciła, wydymając policzki.

Gdyby powiedziała mu to w cztery oczy… Gdyby nie było przy tym żony i gdyby nie demoralizowała Beatki, obrazę ojca funkcjonariusza mógłby obrócić w żart. Gdyby była jego synem, wróciłby do sypialni po pas od munduru i załatwił sprawę jak należy. Ojciec to ojciec. Lecz nigdy nie dał więcej niż lekkiego ostrzegawczego klapsa żadnej z dziewczynek, a w dodatku jego ukochana nastolatka miała już coraz mniej z dziecka. Nie wiedział, co zrobić.

– Gocha, do ferii pożegnaj się z kieszonkowym! – wydał wyrok, chociaż sam wiedział, że to jak dwa lata w zawiasach.

– Nie zależy mi. – Wzruszyła ramionami. – No future!

– Why no future? You have good parents and they love you.

Matka gniewnie założyła ręce na piersi. Była zazdrosna o to, że Olek umiał się porozumieć z córką lepiej niż ona, a w dodatku nie znała słowa po angielsku.

– Because you’re poor old communists and I don’t love you both anymore. Już was nie kocham – łaskawie przetłumaczyła końcówkę, żeby również rodzicielka cok

Książka do kupienia tutaj

o autorze:

Marcin Wroński urodził się w 1972 roku w Lublinie. Lublin jest prawie jak Dublin, dlatego pisarz długo chciał zostać Jamesem Joyce’em. Debiutował w 1992, niedawno miał benefis z okazji aż 25-lecia twórczości (i zaledwie 10-lecia kariery, co podkreśla). Tę przyniósł mu bowiem cykl kryminałów retro o komisarzu Maciejewskim rozpoczęty Morderstwem pod cenzurą (2007) i zakończony Glinami z innej gliny (2018). Przeszedł do historii prestiżowej Nagrody Wielkiego Kalibru jako pisarz najczęściej nominowany, jedyny dwukrotny laureat nagrody czytelników oraz jedyny, który w jednym roku – za Pogrom w przyszły wtorek – otrzymał statuetkę zarówno od jurorów, jak od publiczności (2014). Zachęcony sukcesem, miał do wyboru film i teatr, ale jako człowiek leniwy wybrał wersję pośrednią i w 2017 miała miejsce premiera Pogromu... w formule kino-teatru. W kolejce po bilety podobno były awantury, ale też nawiązały się bliższe relacje, za które autor nie odpowiada. Niektóre kryminały z cyklu były tłumaczone na rosyjski z liczbą przypisów godną pracy naukowej, wkrótce A na imię jej będzie Aniela ukaże się we Francji; liczba przypisów nie jest znana. Ponadto pisarz od kilku lat współpracuje z Fundacją Sceny InVitro, tworząc uliczne adaptacje miejskich legend. W jego wersji wszystkie legendy są o tym samym – o seksie i przemocy – a że oprócz dorosłych przychodzą na nie matki z dziećmi, to już jest sprawa opieki społecznej! M. Wroński ostatnio znów otrzymał Nagrodę Artystyczną Miasta Lublina – w duecie z reżyserem Łukaszem Witt-Michałowskim za ich sceniczny Pogrom w przyszły wtorek – i musi sobie kupić większy regał.

fot. Marcin Łobaczewski


źródło: materiały prasowe wydawnictwa