#

Wstyd przyznać, ale wszystkie wady Gleby pochodzą, niestety, ode mnie.

wywiad z Michałem Śmielakiem

„Gleba”, siódma powieść Michała Śmielaka, właśnie trafiła na księgarskie półki. A w niej mnóstwo świetnych kryminalnych (i nie tylko) motywów, starannie wymierzone proporcje między czarnym humorem a dławiącym dramatem oraz bohaterka, której charakter zainspirowała osoba samego autora. O wgłębianiu się w problem bezdomności, poszukiwaniu „wąskich gardeł” na trasie potencjalnej ucieczki ze Stalowej Woli i porywającej historii, o której nikt dotąd nie napisał, z Michałem Śmielakiem rozmawiała Paulina Stoparek.

Paulina Stoparek: Pierwsze pytanie, jakie mi się nasuwa, brzmi: skąd, do diaska, wytrzasnął Pan taką bohaterkę jak Iga „Gleba” Ziemna? Z wszystkimi jej kontestującymi mniemaniami, dożartymi odzywkami, odkładaniem ważnych nieprzyjemnych rzeczy na później, różową kurtką? Były jakieś inspiracje?

Michał Śmielak: Wstyd przyznać, ale wszystkie wady Gleby pochodzą, niestety, ode mnie, stąd też znam je bardzo dobrze, usiłuję z nimi walczyć, a zapis owej nierównej bitwy możecie znaleźć właśnie w książce. [Uśmiech]. Plusem całej sytuacji jest fakt, że ich opisanie było dla mnie dosyć łatwe, bo znam skutki takiego postępowania z autopsji. Kurtkę skórzaną mam, jednak czarną, a pomysł na różową wersję wziął się od żeńskiej sekcji mojej rodziny, bo zarówno żona, jak i córka noszą różowe i nadaje im to niezwykle łobuzerski charakter. A odzywki? To też ja. Czy to zaleta, czy też bardziej wada – nie mnie oceniać, ale faktem jest, że mówię szybciej, niż myślę, i docinam wszystkim naokoło. No, wychodzi na to, że Gleba to najbardziej „ja” ze wszystkich moich bohaterów. [Uśmiech].

P.S.: Gleba to także buntowniczka. Przypomnę w tym miejscu jej słowa: jak kobieta jest twardzielką, to mężczyźni stereotypowo myślą, że prawdopodobnie coś z nią nie tak, że może nawet jest… chora. Ale nie tylko mężczyźni. W powieści jest także mowa o starszych ludziach, którzy z nieufnością odnoszą się do kobiety policjantki. A co Pan sądzi o tym fachu w kobiecym wydaniu? Nadal jest tak trudno odnaleźć się paniom w policyjnym środowisku?

M.Ś.: Tutaj musiałyby wypowiedzieć się same policjantki. Ja osobiście jestem zdania, że nie ma znaczenia płeć, a o wszystkim decydują umiejętności. Kobiety w policji radzą sobie świetnie, i to już od dziesięcioleci, ale spotkałem się parokrotnie z opiniami właśnie osób starszych, że to raczej fanaberia niż prawdziwy zawód dla kobiety, z czym absolutnie się nie zgadzam.

Na szczęście postrzeganie kobiet się zmienia, wciąż jednak wielu mężczyzn traktuje je jako słabszą płeć i z tego stereotypu skorzystałem w tym przypadku.

P.S.: Ziemna ma też słabsze chwile i zarówno w pracy, jak i w życiu prywatnym popełnia błędy. Sama myśli o sobie w pewnym momencie: „Taki z ciebie wilk, co to jego skóra leży przed kominkiem”. Czytając, sama już nie wiedziałam, kogo w Glebie jest więcej: bezkompromisowej twardzielki czy właśnie tego biednego wilka, który zbyt lekko potraktował pewien ważny trop w śledztwie i boi się porozmawiać z własną matką. No właśnie, kogo jest więcej? I w którą stronę będzie zmierzać Iga w kontynuacji cyklu, o ile taka powstanie?



M.Ś.: Nie lubię bohaterów bez skazy, bo tacy ludzie po prostu nie istnieją w rzeczywistości. Każda postać w książce musi być obarczona jakimiś wadami czy przypadłościami, bo inaczej nie będzie dla odbiorcy wiarygodna. Tacy jesteśmy, mamy słabsze dni, a nasze problemy prywatne zazwyczaj rzutują na wydajność w pracy i ogólny stosunek do świata. Nie spotkałem osoby, która nie popełniłaby błędu w pracy, bo nie myli się ten, co nic nie robi.

Wielu czytelników, podchodząc do lektury kryminału, zakłada, że policja jest nieomylna. Serio? Tam pracują tylko ludzie, i to w dodatku w gigantycznym stresie, mają prawo się pomylić. I się mylą! Może uciec im zatrzymany, mogą pominąć jakiś wątek, zbagatelizować pewne przesłanki czy też po prostu odpuścić, a niekiedy nie mieć tyle czasu i środków, ile by sobie życzyli.

Gleba trafia za karę w miejsce, które jest dla niej kompletnie innym światem. Nie ma swojego mieszkania, rodziny, przyjaciół, w dodatku środowisko pracy także mocno odbiega od tego, co znała i za co pokochała pracę w policji, zatem nic dziwnego, że nie jest do końca sobą, sama siebie nie poznaje, stąd fragment o skórze wilka. Do tego dochodzi zwątpienie co do własnych umiejętności, bo przecież nie trafiła do Stalowej Woli przypadkiem, tylko w ramach pokuty za sprawę Postracha.

P.S.: „Gleba” jednak to nie sami policjanci. Podobnie jak we wcześniejszej powieści „Wnyki. Kościół Chrystusa Mściwego”, w najnowszej również uważnie przygląda się Pan duchownym. To zbieg okoliczności czy z jakichś powodów tematyka ta jest Panu bliska bądź Pana niepokoi? A może jeszcze coś innego?

M.Ś.: Akurat w tej powieści kwestia pojawienia się duchowieństwa ma całkowicie inne podłoże i jest ściśle związana ze specyfiką miejsca akcji. Skoro pada takie pytanie, to dowodzi sprawności, z jaką oddałem realia Stalowej Woli i szczególnego podejścia mieszkańców do duchowieństwa i kwestii religii katolickiej.

P.S.: Kolejny temat głaz to bezdomni, ich specyficznie pojmowana wolność, choroba alkoholowa, problemy z nimi związane. Bezdomni, których się wstydzimy. Których trzeba „przenieść”, gdy zjeżdżają się oficjele. Badał Pan w jakiś sposób to środowisko, zanim przystąpił do pisania „Gleby”?

M.Ś.: Kwestia bezdomności stała się osią powieści dzięki mojemu koledze, Tomkowi, któremu dziękuję w posłowiu książki. Bardzo chciał, abym umieścił akcję powieści w jego mieście, i podrzucał mi różne sprawy kryminalne, ale podczas jednej z rozmów opowiedział, że w Stalówce są obozowiska bezdomnych i niedawno była akcja likwidacji jednego z nich, umiejscowionego właśnie pod wiaduktem. Zaintrygowało mnie to, bo przecież przez cztery lata jeździłem codziennie do pracy w Stalowej, nadal bywam tam bardzo często, ale nigdy nie zauważyłem takiego obozowiska. Dlaczego? Nie chciałem go widzieć? Zacząłem wgłębiać się w sprawę i tak powstał pomysł na książkę. Natrafiłem na szereg reportaży, prac naukowych i zdarzeń z kronik kryminalnych, z których jedna niezwykle mnie zaskoczyła, a wspominam ją w książce. Chodzi o sprawę kradzieży przez szajkę bezdomnych starodruków z Biblioteki Jagiellońskiej. Byli to ludzie wykształceni, którym po prostu nie poszło w życiu i znaleźli się na ulicy. To mi pokazało, że bezdomność niejedno ma imię i często wyrywa się stereotypom.

P.S.: W „Glebie” zaimponowało mi szczegółowe opisanie pracy policji, chociażby organizowanie się mundurowych na miejscu zdarzenia. Ma Pan jakichś konsultantów w tym zakresie?

M.Ś.: Korzystam z pomocy osób związanych ze służbami mundurowymi czy prokuraturą, ale nie oddaję tego wiernie jeden do jednego. Ostatnio dowiedziałem się od jednej z Czytelniczek, że moje książki polecili jej koledzy z pracy. Gdy dopytałem, gdzie pracuje, okazało się, że w komendzie wojewódzkiej policji. [Śmiech]. Byłem mocno zaskoczony, bo przecież jako pisarze często upraszczamy pracę służb i nasze opisy pewnie wywołują uśmiech u wyjadaczy z dochodzeniówki czy innych wydziałów, a tu takie polecenie. Zatem chyba otoczka jest na tyle dobra, że można przymknąć oko na niedociągnięcia w kwestii protokołu.

P.S.: A scena pościgu zawarta w powieści? Z pewnością zdaje Pan sobie sprawę, że jest świetna, filmowa wręcz. Były jakieś inspiracje dziesiątą muzą?

M.Ś.: O, zawsze uwielbiałem filmy, w których grupa przestępców coś szczegółowo planuje. Jeden z pierwszych, jaki mi przychodzi na myśl, to „Gangsterzy i filantropi” z 1962 roku w reżyserii Jerzego Hoffmana i Edwarda Skórzewskiego. Scena, w której na makiecie miasta przestępcy szczegółowo omawiają napad na bank, po prostu mnie kupiła, gdy byłem małym chłopcem. Swego czasu nawet bawiłem się w przygotowywanie planów napadów na sandomierskie banki [śmiech], sprawdzałem drogi ucieczki, jak zablokować policję i tak dalej. W przypadku wspomnianej przez Panią sceny wsiadłem w samochód i ruszyłem w trasę, po kolei planowałem, którędy bym uciekał i jakie są wąskie gardła takiego przedsięwzięcia. Niewątpliwie most nad Sanem okazał się jednym z nich, no a potem to już wystarczyło siąść i opisać. [Uśmiech]. Coś musi być w tej scenie, bo to nie pierwsza opinia, jaką słyszę, że to świetnie opisany pościg.

P.S.: Jako redaktorkę z zawodu mocno interesują mnie, by tak rzec, kwestie literackie od kuchni. Bardzo różni się wersja ostateczna „Gleby” od tej pierwszej, surowej? Redaktorka Dagmara Ślęk-Paw miała dużo do „wyłapania”? [Uśmiech].

M.Ś.: Akurat w przypadku „Gleby” nie było dramatycznych zwrotów akcji podczas procesu redakcji. Nie to co przy poprzedniej części, czyli „Postrachu”, tam to dopiero się działo. [Śmiech]. Darzę Dagmarę olbrzymim zaufaniem i ogólnie wyznaję styl Stephena Kinga, który twierdzi, że gdyby pisarze słuchali swoich redaktorów, mielibyśmy same bestsellery. Jestem typem pisarza, który nie walczy na noże o każde zdanie, ale czasem potrafię uprzeć się jak koza i nie pozwolić na zmianę. Jako redaktorka wie Pani najlepiej, na jak cienkiej linie wisi to zaufanie między pisarzem a jego redaktorem, a Dagmara nigdy go nie nadszarpnęła i wie, kiedy odpuścić, a o co można powalczyć. Dzięki niej podkręciliśmy w „Glebie” związek głównej bohaterki oraz daliśmy większą rolę jej partnerowi, dodaliśmy też trochę w zakończeniu, ale nie mogę powiedzieć co dokładnie, żeby nie psuć zabawy tym, którzy dopiero zasiądą do lektury. Podobne zaufanie żywię do mojej drugiej redaktorki, czyli Małgosi Starosty.

P.S.: Jakiś czas temu, przy okazji premiery „Wnyków”, pytałam Pana, czy chciałby utrzymywać się wyłącznie z pisania. Odpowiedział Pan wówczas: „Jeśli kiedyś [pisanie] przerodzi się w na tyle opłacalne zajęcie, że będę mógł z tego żyć – genialnie”. „Wnyki” to Pana druga powieść, „Gleba” jest siódmą. Jest już genialnie czy jeszcze nie?

M.Ś.: Siódma? Cholibka! Ale ten czas leci! Jest bardzo dobrze, niemal genialnie. [Uśmiech]. Za co oczywiście dziękuję moim Czytelniczkom i Czytelnikom.

P.S. W tym samym wywiadzie, gdy pytałam o research, niejednokrotnie zaznaczał Pan, że napisał powieść, nie reportaż. Nie kusi Pana, by to zmienić? By jak Łukasz Orbitowski umieścić kryminalną prawdę w fikcji („Inna dusza”) albo jak Przemysław Piotrowski napisać książkę spod znaku true crime („La Bestia”)? Czytałabym. [Uśmiech].

M.Ś.: True crime? Nie myślałem o tym. Natomiast mocno zmierzam w kierunku powieści opartej na prawdziwych wydarzeniach. No dobrze, przyznam się, że mam dwa takie tematy i tak mi siedzą w głowie, że ciężko je zagłuszyć. Uprzedzam, że w żadnym z przypadków nie będzie to kryminał. Jedna z koncepcji to materiał na horror, druga to powieść obyczajowa, a sama historia aż prosi się o opisanie, bo jest jedną z najbardziej niezwykłych, jakie słyszałem. Gdy o niej przeczytałem, wprost nie mogłem uwierzyć, że jeszcze nikt jej nie wziął na warsztat.

P.S.: No właśnie, nad czym obecnie Pan pracuje? Dobrze mi się wydaje, że nad kontynuacją losów Kosmy z „Wnyków”? Widziałam fragment nowej powieści na fanpejdżu…

M.Ś.: Zgadza się. Oficjalnie informuję, że jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to we wrześniu Kosma ruszy w Bieszczady, aby rozwikłać pewną tajemniczą sprawę. Pracowałem nad tą powieścią ponad półtora roku i mam nadzieję, że nie zawiodę tych, którzy czekają na Kosmę. Co ciekawe, pojawia się w niej sporo prawdziwych wydarzeń i miejsc, będzie można ruszyć z książką w ręku, śladem poczynań naszego niepokornego policjanta.

Oprócz tego pracuję nad kilkoma projektami, z których nie wszystkie są książkami. [Uśmiech]. Ale o tym opowiemy sobie przy kolejnym wywiadzie.


o książce

fragment do czytania

recenzja




Paulina Stoparek - z wykształcenia kulturoznawca filmoznawca, zawodowo związana z branżą wydawniczą, pracuje głównie przy literaturze kryminalnej. W sieci publikuje od 2012 r. Pisząc o literaturze i kinie, szuka kontekstów, wynajduje absurdy, rozpatruje od strony kulturoznawczej. Przede wszystkim jednak wytacza merytoryczne działa przeciwko tym, którzy rzetelną krytykę mylą z hejtowaniem i ogólnikowością. Takim pisaniem gardzi i prędzej padnie trupem, niż się do niego zniży. Prowadzi witrynę „Redaktor na Tropie” (redaktornatropie.wordpress.com)