#

​„Nabrałem większej pewności siebie, bo nie miałem innego wyjścia”

wywiad z Bartoszem Szczygielskim

„Dolina cieni”, najnowsza książka Bartosza Szczygielskiego, już na księgarskich półkach. A w niej kameralna opowieść o odpowiedzialności, która w pewnym momencie upomina się o swoje prawa… O obawach związanych z pisaniem, metamorfozie i biedronkowych postach z autorem rozmawiała Paulina Stoparek.

Paulina Stoparek: Twoja najnowsza powieść, „Dolina cieni”, to multum mrożących krew w żyłach motywów i zawirowań akcji. Nie miałeś obaw, że to może być dla czytelnika za dużo?

Bartosz Szczygielski: Oczywiście, że miałem dużo obaw, jak przy każdej książce. Stwierdziłem jednak, że warto spróbować trochę innego podejścia w „montowaniu” mojej powieści, prowadzeniu akcji i tego, co w ogóle ma się wydarzyć. Owszem, trzeba będzie trochę pomyśleć przy lekturze, by te pewne zawirowania wyłapać, ale to chyba nic złego.

P.S.: Oczywiście, że nie. À propos myślenia, w „Dolinie cieni” pada pewne bardzo ważne zdanie. Jak dla mnie zburzyłeś nim tak zwaną czwartą ścianę… To nie pierwszy raz, kiedy stosujesz nietypowe rozwiązanie narracyjne. Dlatego po raz kolejny o to zapytam: nie masz obaw, że kiedyś skończą Ci się pomysły?

B.S.: Zawsze istnieje obawa, że nie wymyślę już niczego interesującego czy ciekawego. Myślę, że każdy piszący się z czymś takim zmaga, a potem siada i po prostu pisze, by ocenić finalne dzieło. Ja do swoich pomysłów dojrzewam, a te z czasem potrafią wyewoluować do czegoś, co może niekoniecznie pasować do gatunku, ale dalej się sprawdzać. Nie chcę jednak wprowadzać „innowacji” na siłę. To musi być uwarunkowane na przykład fabularnie i pasować do całości, którą sobie zamierzyłem.

P.S.: Nie po raz pierwszy i, mam nadzieję, nie po raz ostatni napisałeś książkę, w której nie brak bardzo plastycznych opisów. Jednymi z moich ulubionych scen w „Dolinie cieni” jest sekwencja na przygranicznej polanie oraz krwawa śmierć jednego z bohaterów. Taka plastyka opisu bierze się z riserczu, wyobraźni, a może kursu pisarskiego w Maszynie do Pisania, w którym wziąłeś udział?

B.S.: To najpewniej wypadkowa wszystkich rzeczy, o których wspomniałaś. Kursy oczywiście pomagają się „rozpisać”. Największą robotę musi jednak wykonać już sam piszący. Poprawiać, wyrzucać i zmieniać tak długo, aż w końcu będzie zadowolony z efektu. Ja zazwyczaj nie jestem, ale wychodzi na to, że tylko ja, bo innym się podoba.

P.S.: Główny bohater, Tomasz Rach, to człowiek, który w powieści przechodzi sporą metamorfozę psychiczną. Takie postaci trzeba konsultować ze specjalistami czy niekoniecznie?

Zawsze warto konsultować, bo im więcej się wie, tym lepiej. Wprawdzie mówimy tutaj o prozie gatunkowej, gdzie nie zawsze wszystko musi być tak, jak w rzeczywistości, ale akurat warstwa psychologiczna ma dla mnie zawsze ogromne znaczenie.

P.S.: Twórca Tomasza też przeszedł metamorfozę. Pamiętam Cię jako zupełnie inna osobę. Powiesz coś więcej na ten temat?

B.S.: To pewnie przez te pączki i dodatkowe kilogramy [śmiech przez łzy]. Prawda jest taka, że wszyscy się w jakimś stopniu zmieniamy. Podstawy mogą pozostawać bez zmian, ale rozwój jest ważny. Ja nabrałem większej pewności siebie, bo nie miałem innego wyjścia. Trzeba się jakoś przebić, a i tak mam już miękką dupę od pączków, więc zadbałem, by ta psychiczna była twardsza.

P.S.: Pewność siebie autora rośnie wraz z każdą kolejną wydaną książką?

B.S.: Hahahahahahahaha nie. Przynajmniej nie w moim przypadku. Każda premiera, pisanie i stres są tak samo wykańczające, a może nawet i gorsze, bo trzeba sprostać wymaganiom czytelników.

P.S.: Jak obecnie pracujesz? Wiem, że parę lat temu rzuciłeś pracę w korporacji, a teraz jesteś wolnym strzelcem. Jak planujesz swój czas, aby znaleźć też chwile na pisanie [mam na myśli książki, a nie fejsbukowe posty o Biedronce (śmiech)]?

B.S.: Planowanie czasu to mój największy problem, z którym staram się walczyć. Mimo wszystko pisanie, niezależnie od tematyki, to zajęcie twórcze, więc czasem założony czas „na książkę” znacznie się przeciąga lub ja muszę go skrócić, by siąść do innej pracy. Nie jest to łatwe i sprawia, że mam coraz mniej wolnego czasu. Za to przynajmniej mam więcej lajków na Facebooku [śmiech].

P.S.: Nie tylko wspomniane biedronkowe posty są śmieszne. Styl w Twoich powieściach też bywa prześmiewczy, że wspomnę chociażby porównania. Myślę, że jest w Tobie coś z komika. Mylę się?

B.S.: Lubię żartować, nie zaprzeczę. Bardziej jednak stawiam na czarny humor czy wytykanie pewnych rzeczy, więc nie wiem, czy sprawdziłbym się jako komik. Musiałem jakoś radzić sobie w szkole, bo nie byłem wysportowany. Przynajmniej byłem zabawny.

P.S.: Kobiety są silniejsze, sprytniejsze od mężczyzn? Tak by po raz kolejny wynikało z Twojej powieści.

B.S.: Myślę, że nie ma co tak generalizować, bo wiele zależy od sytuacji. Choć skłaniam się ku stwierdzeniu, że faktycznie kobiety są silniejsze od mężczyzn. Co zresztą pokazują mi na każdym kroku.

P.S.: Jedną z Twoich powieści, Winni jesteśmy wszyscy, porwali twórcy audiowizualni – będzie ekranizacja. Możesz już coś zdradzić na jej temat?

B.S.: Na razie nie bardzo mam co mówić jeszcze, to długi proces, ale jak wyjdzie, to będzie z tego coś świetnego.

P.S.: Pracujesz już nad kolejną książką? O czym będzie?

B.S.: Wiesz, że tak i że Ci nie powiem [śmiech].

PS.: Skoro nic z Ciebie nie wycisnę, to pozostaje mi to uszanować.


O książce

recenzja