#

A wystarczyło dać się powiesić - wywiad z Magdą Durdą

wywiad z Magda Durda

ZwB: „Rejestr złoczyńców”, pani debiutancka powieść kryminalna, zabiera nas w odległe, średniowieczne czasy. Czym Panią zainteresowała taka zamierzchła epoka? Magda Durda: Właściwie zadecydowała postać kata, z którym zetknęłam się znacznie wcześniej. To było przy okazji pisania tekstu o wizerunku psa w języku i kulturze. Natrafiłam wtedy na informację, że kat postrzegany był jako nieczysty, którego dotyk kalał, musiał nosić rękawiczki. A te nierzadko sporządzał z psiej skóry, co zresztą miało bardzo ciekawą symbolikę. Zafascynowała mnie postać mężczyzny, który z racji swego zawodu wzbudzał powszechną grozę i który będąc ważnym członkiem miejskiej społeczności, pozostawał w niej pariasem. Dodam, że całkiem nieźle opłacanym. Myśl o tym, że w mojej opowieści powinien występować kat pojawiła się dość niespodziewanie. W autobusie. To w zasadzie był mój pierwszy bohater, chociaż jeszcze nie wiedziałam, jaką rolę w niej odegra. Niemniej decydując się umieszczenie w niej kata, musiałam sięgnąć do epoki, w której go poznałam.


ZwB Na ile temu wyborowi sprzyjały Pani zawód i wykształcenie?

Magda Durda No cóż, moja praca magisterska dotyczyła złodziei. Zabawne, jak to się wszystko potoczyło, bo temat, który zamierzałam realizować, nie był z nimi zbytnio związany. Tyle że jako miejsce prowadzenia badań wybrałam więzienie, a misternie opracowany kwestionariusz pytań rozsypał mi się nim minął tydzień. Mój błąd, umyśliłam sobie temat zbyt abstrakcyjny, taki akademicki i wydumany. Jednak przede wszystkim nic nie wiedziałam o moich rozmówcach i zamiast najpierw ich poznać, próbować zrozumieć, zaczęłam od odpytywania. W efekcie zostałam z niczym. Miałam jednak zgodę na prowadzenie rozmów z kryminalistami i ludźmi, którzy dysponując czasem, dla samej rozrywki byli gotowi porozmawiać ze studentką. A studentka była ciekawa, bo przypomniała sobie, że ponoć kiedyś istniał złodziejski kodeks honorowy i postawiła się czegoś o nim dowiedzieć. To było trochę jak poszukiwanie Świętego Graala...

Właściwie podejmując nowy temat, powinnam była się do niego lepiej przygotować. Poświęcić trochę czasu na wertowanie lektur i gromadzenie informacji, ale ja tego czasu nie miałam. Rzuciłam się na głęboką wodę, niemal podręcznikowe doświadczenie antropologa wrzuconego w odmęty obcej kultury. Rozmowy z ludźmi, którzy potrafią tak sprawnie lawirować między prawdą a kłamstwem, którzy potrafią mówić tak zgrabnie, żeby nie powiedzieć niczego, co mogłoby ich obciążyć, to naprawdę bardzo ciekawe doświadczenie. Później, po zakończeniu badań musiałam to wszystko uporządkować i wtedy zaczęłam czytać. Miałam mnóstwo pytań, chciałam odpowiedzi. Zdecydowałam zatem, że pociągnę temat i napiszę doktorat, jednak ten plan nie wypalił. I tak z grubsza wygląda geneza powstania „Rejestru złoczyńców”.

ZwB W jaki sposób, poza stylizacją językową, do której zaraz przejdę, budowała Pani świat powieści, tak by odpowiadał w miarę realnie obrazowi czasów, które Pani przedstawia?

Magda Durda Mam zdolność do gromadzenia w pamięci różnych ciekawostek, takich smaczków historycznych. Trochę się tego nazbierało, kiedy szukałam informacji o złodziejskim kodeksie honorowym, bo poszukując go, sięgałam naprawdę daleko. A kiedy zaczęłam już pracę nad powieścią, pisałam ją podobnie jak wcześnie pracę magisterską. Na bieżąco wyszukiwałam informacji. Zadawałam pytania i szukałam odpowiedzi. Poza tym mam w pamięci całkiem pokaźną kolekcję ciekawostek, z których znakomita większość jest raczej bezużyteczna, ale mają ten walor, że potrafią ubarwić opowieść. Tyle że trzeba sprawdzić, czy umieszczenie czegoś w danej opowieści jest uzasadnione. Przyznam, że niekiedy grzęzłam w detalach, lecz zależało mi na tym, żeby książka była jak najbardziej wiarygodna. Tworzyłam ten świat krok po kroku.

To wszystko chyba brzmi całkiem ładnie, zupełnie jakbym sobie wszystko zgrabnie zaplanowała i przemyślała. Muszę się jednak do czegoś przyznać. Nie miałam pojęcia, co piszę. Stworzyłam bohaterów, którzy robili, co chcieli. Moja rola była taka, że musiałam po nich sprzątać, kiedy zbytnio narozrabiali.

ZwB Język, jakim opisała Pani perypetie swoich bohaterów, barwny, pełen humoru, jest specyficzny. Jak go Pani stworzyła? Na czym się opierała? Skąd czerpała potrzebne słownictwo?

Magda Durda Chciałabym powiedzieć, że ono przyszło samo, bo tak czuję, ale wiem, że to nie do końca prawda. Mam po prostu wrażenie, że w jakiś sposób moi bohaterowie narzucili mi taki sposób narracji. To się wydawało takie naturalne, oni nie mogli mówić inaczej. Tak ich słyszałam. Ale jednocześnie wiem, że przecież dużo czytałam w poszukiwaniu wiedzy oraz inspiracji. Mimowolnie przesiąkłam tym językiem, aczkolwiek często sięgałam do słownika staropolskiego oraz etymologicznego. Słowa mają swoją historię, niektóre znikają, inne zmieniają znaczenie. Swoją drogą, śledzenie tych zmian to fascynujący proces. Starałam się również ubarwić opowieść poprzez wykorzystanie dawnej gwary złodziejskiej, jednak musiałam mieć na uwadze współczesnego czytelnika. Zarówno zbytnia stylizacja, jak i przesadna archaizacja mogłyby sprawić, że moja powieść byłaby trudna do przełknięcia.

ZwB Z kryminalnej galerii typów przestępczych do przedstawienia w swojej powieści wybrała Pani akurat złodziejaszków. Dlaczego? Co jest w nich frapującego?

Magda Durda Pewnie to samo, co w kramarzach albo czeladnikach, ale o nich wiem niewiele. Nie miałam okazji ich bliżej poznać, a ze złodziejami rozmawiałam, trochę ich znam. Frapująca jest ich moralność Kalego, bo przecież oni nic złego nie czynią. Bogaty się odkuje, zresztą inni robią gorsze rzeczy. Wybrałam ich, jak wspomniałam, z racji przelania na papier wiedzy i przemyśleń, które zgromadziłam. Myślę też, że zauroczyła mnie ich mowa. Nawet nie sama gwara, będąca wszak rodzajem żargonu zawodowego, lecz sam sposób mówienia i postrzegania świata. To zdystansowanie, kpina, przewrotność i wisielcze poczucie humoru. Zdaje się, że właśnie taki właśnie jest język mojej powieści.

ZwB No a czym jest ów legendarny rejestr złoczyńców i dlaczego bohaterowie tak pragną, by się w nim znaleźć?

Magda Durda Zacznę od tego, skąd się w ogóle wziął tytuł powieści. Otóż w jednej z książek, które czytałam w poszukiwaniu natchnienia, natknęłam się na wzmiankę o rejestrze złoczyńców. I chociaż znałam to określenie i jego znaczenie, to jakoś zawisłam nad tą zbitką dwóch słów i pomyślałam: A co by było, gdybym nie wiedziała, co to oznacza? To przecież brzmi jak jakiś tytuł tajemnej księgi, w której zapisywane są budzące podziw przestępcze dokonania. Tak też się jawi moim bohaterom. Usłyszawszy o istnieniu takowej, zapragnęli zapisać w niej swe imiona. Czemu? Złudziła ich sława i płynące z niej korzyści. Nie chcę zbyt wiele zdradzać, więc tylko nadmienię, że wpis do rejestru stał się ich idée fixe, myślą, która ich opętała. Nawet nie zweryfikowali informacji, przez co główkują, snują plany i nerwy sobie psują. A wystarczyło dać się powiesić.

ZwB Jest Pani autorką „Psiastorii”, „Baśniąt” i kilku dramatów. Wiosną ukazał się „Rejestr złoczyńców”. Co dalej?

Magda Durda Sama jestem ciekawa. Dopiero co odebrałam główną nagrodę w konkursie Śląski Shakespeare za dramat „Gdy królewna smoka chciała”. Mam nadzieję, że powstanie z tego spektakl. Pisząc scenariusz, miałam swoją wizję, widziałam to na scenie. Ale reżyser może to odczytać zupełnie inaczej, może mnie zaskoczyć.

Poza tym mam kilka pytań, na które chciałabym znaleźć odpowiedzi. I wiem, że nie znajdę ich inaczej, niż tworząc nową powieść. Mam dopiero zalążki pomysłu, a od pomysłu do jego realizacji wiedzie długa i wyboista droga. Zresztą z mojego doświadczenia wynika, że wprawdzie mądrą rzeczą jest sporządzać plany, lecz jeszcze mądrzejszą zbytnio się do nich nie przywiązywać. Nie chcę niczego obiecywać.

ZwB Aby z przytupem zakończyć nasz wywiad, podajmy jakiś smakowity cytat z książki. Co Pani proponuje?

Magda Durda To może w związku z tym, że niemal wszystko, co się przewinęło przy okazji pisania „Rejestru złoczyńców”, było dziełem przypadku, pozostańmy w tym temacie.

„Są dwa grzechy w życiu buchacza, jako nam Antek prawił. Pierwszym jest nieuleganie pokusie, a drugim niewykorzystanie sposobności. Od obydwu zdołaliśmy się uchronić, bo też Sowibacznik do wykorzystania okazyj zawsze był gotów i nawet dłutko zgrabne przy sobie nosił, chociaż niezbyt zręcznie się nim posługiwał. Jam miał zręczniejsze ręce, przeto im przyszłość naszą zawierzył”.

I może jeszcze ten, że „Okazyję chwytać trzeba, a gdy jej braknie, to samemu ją stworzyć. Tako i nas Antek nauczał, że pieniądz na ziemi nie leży, chyba że się wysypie z mieszka niezręcznie kozikiem wyrezanego. Przeto nie szukajcie pieniądza, tak nam prawił, szukajcie okazyji, żeby pieniądz zdobyć”.

Jolanta Świetlikowska