#

„Naprawdę trudno jest mi zrozumieć ludzi, którzy do porannej kawusi serwują sobie ciasteczko z krwi, bólu, błota i wymiocin”.

wywiad z Zuzanną Pol

Z dużym prawdopodobieństwem to najmocniejsza i najmroczniejsza książka tego roku. Kolekcjonerka zbrodni – niewielki tom zawierający w sobie prawdziwe historie o zbrodniach, udokumentowane, nierzadko szeroko opisane w prasie, ale także na obfitującym w krew i okrucieństwo blogu PolskiePato.pl. Dziennikarka Zuzanna Pol, która zajęła się ich skompletowaniem i wycyzelowaniem, spotkała się ze „zbrodniczą” blogerką, która pragnie pozostać anonimowa. W ten sposób powstała książka niezwykła, bo przerażająco sugestywna. Z jej Autorką rozmawiała Paulina Stoparek.

Paulina Stoparek: Jest Pani arabistką. To dość niszowe wykształcenie, a także bardzo odległe zainteresowania od grajdołka polskiej patologii…

Zuzanna Pol: Tak, moja poprzednia książka to książka dla dzieci o Islamie i kulturze arabskiej, Kim oni są, ci muzułmanie?, tak więc z innej zupełnie półki, z przeciwnego bieguna, z regału ustawionego w przeciwnym rogu księgarni. Kiedy studiowałam arabistykę, wszyscy dziwili się i pytali, czy to po to, żeby wyjść za mąż za Araba. Teraz, kiedy słyszą, że jestem arabistka, pytają, czy chciałabym zostać dżihadystką, no i po co znajomość języka... Stereotypy rządzą naszym myśleniem o świecie, zmieniają się, ale ciągle są to stereotypy. Tak jak stereotyp polskiej sielskiej wsi anielskiej z omszałym drewnianym płotkiem, który odgradza sąsiadów – takich prawych, prostych ludzi, którzy ciężko pracują w polu, a wieczorem piją mleko prosto od krowy i odmawiają pacierze. Mało kto zauważa, że na wsi nie ma już krów…

P.S.: Skąd pomysł, by powstała Kolekcjonerka zbrodni – osobliwy tom opowiadań opartych na autentycznych wydarzeniach kryminalnych?

Z.P.: To pomysł wydawnictwa, a ja zostałam wynajęta jako ktoś, kto nada wszystkiemu kształt, kto trochę wymyśli tytułową Kolekcjonerkę, bo jest to postać, która oczywiście istnieje, jest autorką prawdziwego bloga, który prowadzi niezwykle rzetelnie i ma wielu wiernych czytelników, ale jednocześnie jest bohaterką stworzoną przeze mnie. Prawdę mówiąc, nie interesuję się szczególnie sprawami kryminalnymi, nawet nie czytam kryminałów (może jednak zacznę ☺), ale za to ciekawią mnie ludzie, a bohaterowie opisywanych w mojej książce zdarzeń, to też jednak ludzie, choć czasem naprawdę trudno w to uwierzyć. Ludzie szczególni, u których ujawniły się szczególne cechy przynależne tylko ludziom.

P.S.: No właśnie, opowiadania zamieszczone w tomie Kolekcjonerka zbrodni mają swoje podwaliny na blogu PolskiePato.pl, który prowadzi tytułowa Kolekcjonerka vel kvoka. Dlaczego akurat te opowieści? Kto decydował o ich doborze?

Z.P.: Ja zdecydowałam o wyborze tych, a nie innych spraw opisywanych na dużo obszerniejszym niż książka blogu kvoki. Spośród wielu opisanych przez nią zdarzeń wybierałam sprawy banalne, zwyczajne, takie trochę nawet przypadkowe. Nie ma w nich jakiegoś skomplikowanego splotu wydarzeń, nie ma sprytnych, przebiegłych i inteligentnych psychopatów, którzy wykorzystują swoje ofiary, nie ma zawiłych, kryminalnych scenariuszy. To historie obrzydliwie proste, przerażające brakiem jakiejkolwiek refleksji czy celu, które przyświecałyby sprawcom zła. Jako reporterka spotkałam się z podobnymi historiami, pisząc o przemocy domowej, gwałtach czy wykorzystywaniu seksualnym dzieci. To taka przemoc na wyciągnięcie ręki, dostępna dla każdego, „wykonana” domowym sposobem.

P.S.: Poznała Pani osobiście Kolekcjonerkę czy wasza praca była w całości przeprowadzona na odległość?

Z.P.: Poznałam Kolekcjonerkę. To młoda, wrażliwa, ładna i mądra dziewczyna. Spędziłyśmy razem kilka dni, odwiedziłyśmy wspólnie „Motylicz”, bardzo dobrze nam się rozmawiało, chociaż jestem w wieku jej mamy. Dodam tylko, że kvoka oprócz pisania zajmuje się także grafiką, jest autorką logo do swojego bloga „Polskie Pato”.

P.S.: Wyobrażam sobie, że człowiek wychowany w patologicznym domu nawet po latach terapii może mieć problemy z normatywnością i chociażby ogólnym wpasowaniem się w społeczeństwo… A jak wygląda sytuacja w przypadku autorki Polskiego Pato? Jaką wydała się Pani osobą?

Z.P.: Kvoka pochodzi z rodziny dysfunkcyjnej, sama o tym pisze, więc czuję się upoważniona, żeby to powtórzyć, ale nie chciałabym pełnić roli psychologa. Powtórzę: choć kolekcja zawarta w książce jest prawdziwa, to Kolekcjonerka już niezupełnie.

P.S.: Książkowy Motylicz, w którym wychowała się, z którego uciekła i do którego ostatecznie wróciła Kolekcjonerka, nie istnieje. Ta wieś to pewien symbol, odniesienie do innych podobnych wsi w Polsce, na pozór sielskich, nierzadko turystycznych, których baza nabrzmiała jest ludzkimi dramatami zamykanymi we własnych czterech ścianach. Niemniej ta prawdziwa wieś Kolekcjonerki gdzieś w Polsce jest, a w niej jej rodzice, sąsiedzi, koleżanki ze szkoły etc. Autorka „Polskiego Pato” chce być rozpoznana przez (dawnych) bliskich? Jest rozpoznawana?

Z.P.: Nie jest i nie chce być. Jej rodzice wiedzą, że pisze bloga, ale nie interesują się tym zbytnio, mnie wiedzą, jakim tematom jest on poświęcony. Ona sama pisze pod pseudonimem i chce, żeby tak zostało, prosiła, żeby nie podawać jej nazwiska.

P.S.: A Pani? Wychowała się w tak zwanej normalnej rodzinie?

Z.P.: Tak.

P.S.: Pytam o to, ponieważ czytając Kolekcjonerkę zbrodni, od czasu do czasu miałam wrażenie, że Zuzanna Pol i Kolekcjonerka to jedna i ta sama osoba. Znalazłam nawet recenzję, której autorka pobłądziła do tego stopnia, że scaliła Panią z kvoką. To było zamierzone? Pisać w ten sposób, by wywołać u odbiorcy taką niepewność?

Z.P.: O dziękuję, to znaczy, że jest to w sumie dobrze napisane. Pisałam w trzeciej osobie, o kimś, kogo poznałam, z kim przegadałam wiele godzin, ale kogo również w dużej mierze wymyśliłam. Postać Kolekcjonerki to prawda wymieszana z fikcją według mojej receptury. Pracowałam kiedyś w restauracji, której szefowa zamykała się kuchni na klucz, kiedy robiła swój autorski sos. No właśnie, pewne rzeczy muszą pozostać tajemnicą, wtedy smakują najlepiej.

P.S.: Wyobrażam sobie, że pisząc taką książkę nie sposób się nie ubrudzić… Było ciężko?

Z.P.: Ciężko było czytać bloga #polskiepato i naprawdę trudno jest mi zrozumieć ludzi, którzy do porannej kawusi serwują sobie takie ciasteczko z krwi, bólu, błota i wymiocin. Później jednak, już podczas pisania, „oglądałam” te historie jak film, który wyświetlałam sobie w głowie. Był to film, którego fabułę znałam wcześniej z bloga, więc nie robił już tak dramatycznego wrażenia. Kiedy kończyłam jedną historię, żegnałam się z jej bohaterami, ich środowiskiem i zabierałam za drugą. Pisanie tej książki nie było pracą reportera, który poznaje osobiście swoich bohaterów, czasem nawet zaprzyjaźnia się z nimi i zawsze w większym lub mniejszym stopniu sam przeżywa ich dramaty – przynajmniej ja zawsze przeżywałam, dlatego kiedy pisałam o trudnych rzeczach, trudno mi było żyć. W Kolekcjonerce znalazły się sprawy już dawno opisane w prasie i solidnie udokumentowane przez kvokę, zatem brałam je już z drugiej albo i trzeciej ręki i tylko ubierałam w słowa. Emocjonalnie to o wiele łatwiejsze niż stykanie się z ofiarami oko w oko.

P.S.: Mnie najbardziej rozjechała emocjonalnie opowieść zatytułowana Polski Fritzl. A która z nich najbardziej wstrząsnęła Panią?

Z.P.: To była rzeczywiście wyjątkowo ohydna i drastyczna historia. Prawdę mówiąc, przypadki przemocy domowej zawsze mają podobny scenariusz, różnią się tylko didaskaliami, ale te w historii „polskiego Fritzla” rzeczywiście przerastają najbardziej chorą wyobraźnię. W tej opowieści najstraszniejsze chyba jednak jest to, że cała wieś wiedziała, co się dzieje w ponurym, zimnym domu rodziny, w której mało kto był trzeźwy. Sąsiedzi byli świadkami torturowania, więzienia, głodzenia, gwałcenia i nikt nie stanął w obronie ofiar – kobiety i dwóch jej córek – a przecież nie wymagało to jakiejś nadzwyczajnej odwagi, przedsiębiorczości czy nawet przyzwoitości. Wystarczyło po prostu zadzwonić po policję. Mało tego, kto we wsi mógł, ten sam jeszcze poużywał sobie na ofierze, na zasadzie „jak nie kopnąć, skoro leży?”. Znalazłam zdjęcie na stronach gminy, w której ta historia miała miejsce. To zdjęcie, do którego pozuje cała rodzina oprawców. Są podobno szczęśliwi, bo dostali od gminy mieszkanie… Naprawdę trudno robić w tym przypadku ranking koszmarów, jakie przeżyły lub jakich nie zdołały przeżyć ofiary, jak ten chłopiec, który pił i palił z kolegami, trochę sobie z nimi potańczył, a w końcu, w ramach dalszej zabawy, zginął podczas najprawdziwszych tortur. Takie historie się jednak zdarzają i nie chciałabym, żeby były tylko sensacją, ale by stały się przestrogą.

P.S.: Zła można się nauczyć czy raczej się je odziedziczy?

Z.P.: Badania wykonywane przez psychologów na wielu uniwersytetach dowodzą, że zło jest immanentną cechą człowieczeństwa, nie trzeba się go uczyć, po prostu w nas jest, ale potrzeba sprzyjających warunków, żeby się ujawniło. Wiemy o sobie tylko tyle, na ile zostaliśmy sprawdzeni. Nie wiemy, czy jesteśmy potencjalnymi szmalcownikami, czy bohaterami, ale z historii wiemy, że na pewno łatwiej i bezpieczniej było zostać szmalcownikiem. Dobro wymaga wysiłku, jakiegoś rozwoju duchowego, a zło ujawnia się czasem przez zwykłe zaniechanie, skrajną głupotę, niedorozwój i nie chodzi mi tu o defekty umysłowe, które skutkują na przykład brakiem hamulców, ale o zwyczajną tępotę, skrajne lenistwo zarówno umysłowe, jak i fizyczne, takie opisane przez Mrożka: „a może byśmy coś zasiali…”. Bohaterowie Kolekcjonerki zbrodni nie robią nic, a żeby zrobić cokolwiek, muszą się najpierw napić, a wtedy robią właśnie to, co zostało opisane.

P.S.: A propos robienia… Jakie ma Pani plany zawodowe? Reportaż w kraju? Reportaż o tematyce kryminalnej? Reportaż podczas wyjazdu na Bliski Wschód? A może jeszcze coś innego?

Z.P.: To dziwne, ale sprawy kryminalne powracają do mnie. Moim debiutem był reportaż No i dobra, siedzę sobie, spowiedź warszawskiego złodzieja, który większość swojego życia spędził w więzieniu. To jakby historia Polski widziana zza krat. Choć trudno w to uwierzyć, mój bohater był jednak człowiekiem niezwykle jak na swój fach uczciwym i prawym, miał swoje moralne zasady.

Najbardziej jednak pociąga mnie Bliski Wschód, może uda mi się znaleźć jakąś współczesną Szeherezadę i napisać jej nowe baśnie. Raczej nie byłyby już tak kolorowe i pełne przepychu jak pierwowzór, ale nie zapominajmy, że skazana na śmierć Szeherezada walczyła o swoje życie i nie stroniła od przytaczania drastycznych scen.

P.S.: Bardzo dziękuję za rozmowę!

Z.P.: A ja dziękuję za ciekawe pytania.


O KSIĄŻCE

FRAGMENT KSIĄŻKI

NASZA RECENZJA


Paulina Stoparek - z wykształcenia kulturoznawca filmoznawca, zawodowo związana z branżą wydawniczą, pracuje głównie przy literaturze kryminalnej. W sieci publikuje od 2012 r. Pisząc o literaturze i kinie, szuka kontekstów, wynajduje absurdy, rozpatruje od strony kulturoznawczej. Przede wszystkim jednak wytacza merytoryczne działa przeciwko tym, którzy rzetelną krytykę mylą z hejtowaniem i ogólnikowością. Takim pisaniem gardzi i prędzej padnie trupem, niż się do niego zniży. Prowadzi witrynę „Redaktor na Tropie” (redaktornatropie.wordpress.com)