#

"Piszę bardzo szybko, jakbym chciała wyprzedzić czas, który przede mną ucieka"

wywiad z Lisą Gardner

O warsztacie pisarskim, początkach kariery pisarskiej i sposobach na odreagowanie z Lisą Gardner rozmawia Małgorzata Chojnicka.

Małe dziewczynki marzą, by zostać piosenkarkami, modelkami, aktorkami. Zdradzi Pani, kim chciała zostać jak dorośnie? Miała może już Pani wtedy dar do wymyślania historii, niekoniecznie mrożących krew w żyłach?

Zawsze lubiłam pisać. Zaczęłam wcześnie, bo w wieku sześciu lat. Dla ułatwienia zmniejszyłam nieco format papieru, tnąc nożyczkami kartki na cztery części. Ta powieść niestety pozostała nieukończona. Chyba brakowało mi jeszcze wtedy doświadczenia, a na pewno – determinacji. Ale kiedy skończyłam siedemnaście lat, byłam już gotowa. Wtedy powstała moja pierwsza książka, którą opublikowano, gdy miałam lat dwadzieścia. Więc tak, pisanie zawsze było moim marzeniem, ale do dziś szokuje mnie fakt, że udało mi się je spełnić.

Kiedy postanowiła Pani spróbować swych sił jako pisarka? Czy to była trudna decyzja?

Chociaż moja pierwsza ukończona powieść znalazła wydawcę, niestety nie stała się bestsellerem. Napisałam jeszcze dziesięć kolejnych książek, pracując jednocześnie w różnych zawodach, żeby mieć z czego opłacić rachunki. Im więcej pisałam, tym bardziej byłam przekonana, że chcę to robić zawodowo. Postawiłam więc wszystko na jedną kartę i dałam sobie rok na napisanie thrillera, który okaże się przełomem w mojej karierze. Tak powstał Mąż doskonały (The Perfect Husband), który stał się międzynarodową sensacją. Odniosłam sukces niemal z dnia na dzień – dziesięć lat po tym, jak została wydana moja pierwsza książka.

Podziwiam Pani niesamowitą wyobraźnię – odnoszę wrażenie, że Pani nawet nie śpi, tylko bez przerwy pisze. Skąd czerpie Pani pomysły?

Większość inspiracji czerpię z życia, wypatruję ich sprzede wszystkim w nagłówkach gazet. Zanim zaczęłam pracować nad Zaginioną, śledziłam przypadki ludzi, którzy zniknęli bez śladu. Nikomu nie udało się ustalić, czy zostali uprowadzeni, czy sami uciekli – po prostu przepadli jak kamień w wodę. Zaczęłam się zastanawiać, co musi się zdarzyć, żeby ktoś o prostu rozpłynął się w powietrzu i tak… pojawił się pomysł na książkę.

Czy zdarza się, że stworzeni przez Panią bohaterowie wymykają się spod kontroli?

Oczywiście! Zawsze mam nadzieję, że tak się stanie. Jako pisarka zapewniam opowiadanej historii solidne fundamenty, a potem przesiadam się na tylną kanapę i czekam, jak rozwinie się akcja. Na tym polega magia pisania: czasami nawet ja nie wiem, co się wydarzy, ani jak dalekie będzie to od moich oczekiwań i planów.

Czyli nie jest to u Pani regułą, że siadając do pisania powieści ma ją Pani rozplanowaną od początku do końca?

Absolutnie nie. Tak zresztą wolę. To daje mi dodatkową motywację, by pisać dalej i poznać rozwiązanie zagadki, którą sama stworzyłam.

Czy Quincy i Rainie mają swoje pierwowzory w rzeczywistości? Czy jakieś wydarzenie było punktem wyjścia do powołania ich do życia?

Przeczytałam sporo książek o pracy policyjnych profilerów. To naprawdę niesamowita umiejętność – spojrzeć na miejsce zbrodni i wydedukować z niego wszystko: od wieku zabójcy po sposób, w jaki zapina płaszcz. I taką niezwykłą pracę wykonuje Quincy. A Rainie… cóż, ona zawsze była po prostu Rainie. Dowiaduję się o niej więcej za każdym razem, gdy opisuję jej kolejną historię.

Jak blisko prawdziwych zbrodni musi Pani być jako autorka thrillerów? Czy oprócz tego, że śledzi Pani doniesienia prasowe, podgląda Pani policji przy pracy? Widać, że zna Pani doskonale policyjne procedury…

Fascynuje mnie psychologia przestępców i techniki kryminalistyczne. Często konsultuję się ze specjalistami w tych dziedzinach i bardzo to lubię. Współpracowałam z policją stanową w Oregonie pisząc Zaginioną. Wciąż pamiętam, jak odwiedziłam ich laboratorium kryminalistyczne tuż przed Bożym Narodzeniem – wszędzie wisiały girlandy z pomalowanych na zielono i czerwono łusek po nabojach. Podobał mi się ten humorystyczny akcent, który przełamywał ponurą naturę policyjnej roboty.


Jak wygląda Pani dzień pracy?


Siadam do pisania wcześnie, o piątej, szóstej rano. I piszę bardzo szybko, jakbym chciała wyprzedzić czas, który przede mną ucieka. Potem odpowiadam na maile i wypełniam inne zawodowe zobowiązania. Kiedy skończę, wracam do stron, które wcześniej zapisałam, żeby doszlifować tekst. Następnego dnia zaczynam od nowa.


W jaki sposób odreagowuje Pani emocje, które towarzyszą pisaniu? Biega Pani, czy może ogląda komedie lub piecze ciasta?


Wspinam się. Mieszkam w górach i często wyruszam na szlak w towarzystwie moich psów. Najlepiej mi się myśli, kiedy jestem w ruchu. Maszeruję obmyślając fabułę, wspinam się planując schemat akcji, a kiedy wracam do domu, mam już plan pracy na cały kolejny dzień.


Nad czym teraz Pani pracuje?


Pracuję nad nową powieścią o Frankie Elkin, kobiecie, która zajmuje się nierozwiązanymi sprawami zaginionych kobiet. Bohaterka mojej książki wkracza do akcji, kiedy policja daje za wygraną. Tym razem Frankie bada zaginięcie powiązane z procederem handlu żywym towarem na Hawajach. To prawdopodobnie oznacza, że research do tej książki będę musiała przeprowadzić u źródła, czyli na jednej z tropikalnych wysp tego archipelagu – jestem całkiem sprytna, prawda?


Czego Pani życzyć jako pisarce?


Wielu nowych pomysłów i słów, które gładko płyną spod pióra. To wszystko, czego potrzeba do szczęścia pisarzowi.


Rozmawiała Małgorzata Chojnicka




o książce

nasza recenzja

fragment do czytania