#

„Na niechlujstwo w pisaniu, a co za tym idzie na oszukiwanie czytelników, nie mogę sobie pozwolić”.

wywiad z Wywiad z Ryszardem Ćwirlejem

Dla polskiej literatury gatunkowej jest tym, czym Stanisław Bareja był dla rodzimego filmu. Liczba społeczno-obyczajowych absurdów na rozdział jest w jego powieściach ogromna. Można jego pisarstwo uwielbiać, można się nim irytować, ale na pewno nie pozostawia ono czytelnika obojętnym. O braku społecznej empatii, propagandowych pomyjach i o tym, że brak mu zwierzęcego magnetyzmu z Ryszardem Ćwirlejem rozmawiała Paulina Stoparek.


Fot. Adam Ciereszko


Paulina Stoparek: Jak wiesz, przeczytałam większość Twoich książek. Z tego też względu uważam, że mogę sobie pozwolić na następujące stwierdzenie: chyba nigdy jeszcze nie było okrucieństwa takiego kalibru, jaki opisujesz w „Ostrej jeździe”. A przecież Twój sposób pisania jest dość pogodny, śmieszno-straszny, jak to nazywam na własny użytek. Wydawałoby się, że problem handlu żywym towarem w XXI w. z tym nie licuje. A jednak… Skąd pomysł na pogłębienie tego mrocznego zagadnienia?

Ryszard Ćwirlej: Takie tematy tworzy samo życie. Codziennie przejeżdżamy obok i nie zauważamy problemu, bo niewiele się nad tym zastanawiamy, a może wcale o nim nie myślimy, bo co nas to w końcu obchodzi. Przecież to nie nasz problem. My jesteśmy porządni i kulturalni, przepuszczamy pieszych na pasach, a niekiedy nawet wpuszczamy na drogę kogoś, kto wyjeżdża z podporządkowanej ulicy, a jak widzimy na leśnej drodze prostytutkę, to mijamy ją obojętnie, a nawet z pewnym obrzydzeniem odwracając głowę… Nikt nam przecież tego nie wyjaśnił, a jak próbował taki jeden w telewizorze, to się go wyłączyło, bo po co słuchać jakichś bzdur. No i nie usłyszeliśmy, że ta dziewczyna nie stoi tam, bo lubi stać, że dla niej to często być albo nie być, że nie może uciec, bo jej paszport zabrał bandzior, który przywiózł ją tu ze Wschodu i zmusił do prostytucji, twierdząc, że jest mu winna pieniądze za przyjazd, za mieszkanie i wyżywienie, i jeszcze dodatkowo za ochronę. To wszystko dzieje się na naszych oczach, ale przymykamy je nie dostrzegając problemu.

PS: „Ostra jazda” rozgrywa się w 2015 r., krótko przed wyborami parlamentarnymi i w momencie, gdy w Europie trwa kryzys uchodźczy. Na kartach powieści za pomocą scenek rodzajowych i dialogów, nierzadko za pomocą bohaterów tła, przemycasz prostotę myślenia, ksenofobię i brak dalekowzroczności milionów Polaków. Jako pisarz nie pozostajesz neutralny na zewnątrz, co niejednokrotnie dałeś także do zrozumienia na swoim fejsbukowym fanpejdżu. Czy taka postawa wpłynęła na liczbę Twoich czytelników? Czy nie pojawiły się głosy krytyki? Nie uważasz, że artysta powinien pozostawać neutralny politycznie?

RĆ: Neutralność polityczna owszem, jak najbardziej, w czasach, w których na taką neutralność możemy sobie pozwolić. W czasach, w których wszystko układa się w sposób logiczny i przewidywalny. W czasach, w których rządzą ludzie, którzy wiedzą, że fundamentem demokracji jest trójpodział władzy, którzy szanują prawo i konstytucję, którzy mają szacunek do politycznych przeciwników, którzy szanują swoich własnych wyborców i nie oszukują ich, wlewając im do głów kubły propagandowych pomyj płynących każdego dnia z kłamliwych mediów. W czasach normalności pisarz, artysta powinien zajmować się twórczością i ewentualnie, zależnie od temperamentu, działalnością społeczną lub charytatywną w tych obszarach, wykorzystując swoje autorytet i pozycję zawodową.

Nigdy nie przypuszczałem, że kiedyś będę musiał zabierać głos w sprawach dotyczących mojego kraju na pozaliterackim terenie. Ale zostałem do tego zmuszony. Bo dziś ten, kto milczy, wyraża zgodę i w ten sposób staje się współwinny niszczenia w Polsce demokracji. No więc ja się nie zgadzam z tym, co robi rząd, prezydent i kierujący tym wszystkim prezes, który chce, żeby w Polsce było jak w Turcji. Ale ja nie nawołuję do obalenia rządu siłą. Mówię ludziom, żeby poszli na wybory, by namawiali niezdecydowanych, by brali udział w manifestacjach w obronie demokracji. Bo uważam, że z tymi, którzy demokrację niszczą, trzeba walczyć w sposób zgodny z prawem w ramach demokratycznego porządku.

Nie wiem czy moje zaangażowanie odbija się na liczbie moich sympatyków na Facebooku. Wiem za to, że wielu czytelników utożsamia się z tym, co mówię tam otwarcie i wspiera mnie w takich działaniach

PS: Wydana kilka lat temu powieść „Jedyne wyjście” (Filia 2015), która praktycznie rzecz biorąc rozpoczyna Twój współczesny cykl policyjny, zaledwie epizodycznie wprowadza postać, którą Twoi czytelnicy pokochali najbardziej, czyli byłego chorążego Teofila Olkiewicza. W „Ostrej jeździe” w dalszym ciągu pierwszeństwo dajesz sierżant Anecie Nowak, jednak Olkiewicza jest tu zdecydowanie więcej. To wyjście czytelnikom naprzeciw, wymóg wydawnictwa czy wyłącznie Twój pomysł?

RĆ: Mam tę komfortową sytuację, że wydawnictwa nie narzucają mi ani tematów książek, ani tym bardziej nie ingerują w ich treść. Otrzymują książki napisane i zamknięte, w których ingerencja wydawcy ograniczona jest do działań redakcyjnych i korektorskich. Moi bohaterowie wpływają więc na karty książek w jedyny możliwy sposób, pojawiają się tam, gdy dochodzę do w wniosku, że konkretną scenę najlepiej poprowadziłby ten albo inny bohater. To przypomina nieco obsadzanie ról w spektaklu teatralnym. Jeśli reżyser potrzebuje do roli właściciela pijalni „Świat wódek” niedouczonego sybaryty i szczęściarza w jednym, to wie, że taką rolę najlepiej zagra Teofil Olkiewicz. Nie ma co szukać innego aktora, jeśli ten sprawdzał się przez lata i do tego jeszcze lubi go publiczność.


Fot. Adam Ciereszko


PS: No tak… Nie zapytam, czy lubisz postać Teofila, bo odpowiedź wydaje się oczywista [śmiech]. Natomiast z racji tego, że uczyniłeś go bohaterem wielu swoich powieści, nasuwa się oczywiste pytanie: czy nie jesteś nim zmęczony? Czy nie czujesz nad sobą presji, tego, że czytelnicy tylko czekają na kolejne strony zapisane jego osobliwą filozofią i pijackimi przygodami?

RĆ: Olkiewicz to człowiek obdarzony rozlicznymi talentami i zapewne dlatego jest najbardziej lubianym z moich bohaterów. Ale jest też wielu, którzy idą dalej i uwielbiają go nie lubić. Powstawał przez lata, ewoluując na kartach kolejnych książek, od prostego chłopka roztropka i funkcjonariusza potwierdzającego prawdziwość dowcipów o milicyjnych idiotach, by wyrosnąć w końcu na Szwejka kryminału milicyjnego. Można więc go uwielbiać, można go nie lubić, ale pewne jest, że nie można przejść obok niego obojętnie. Tak jak on nie przeszedłby obok otwartej butelki wódki. A ja po latach pracy z Olkiewiczem już wiem, że jest to mój produkt eksportowy i prędzej czy później powstanie pomnik Olkiewicza, jeśli nie z brązu, to przynajmniej w postaci gatunku wódki czystej, marki Olkiewicz.

PS: Także uważam, że to tylko kwestia czasu. A utożsamiasz się z Teosiem? Jak w zeszłym roku widzieliśmy się w Krakowie, to pamiętam, że piłeś tylko piwo [śmiech]. A tak na poważnie, do którego z Twoich bohaterów Ci najbliżej?

RĆ: Teofil Olkiewicz jest bohaterem, do którego zdecydowanie mi daleko. Nie mam milicyjnego nosa, który pozwalałby mi „sięgać tam, gdzie wzrok nie sięga”, bo często obraz nieco mu się rozmywa. Nie mam takiego zwierzęcego magnetyzmu w sobie, który zapewnia mu powiedzenie u kobiet, no i nie dałbym mu rady dotrzymać pola przy biesiadnym stole. On jest więc doskonały, a ja cóż, nawet nie mogę powiedzieć o sobie, że jestem jego nędzną podróbką.

Zdecydowanie różnimy się też w podejściu do kwestii estetycznych. Teofil Olkiewicz stwierdził kiedyś, że naprawdę pięknie jest w peweksie na stoisku monopolowym. A ja od peweksów zdecydowanie bardziej cenię sobie ekscytującą biblioteczną ciszę.

PS: A bohaterki kobiece: Aneta Nowak, Martyna Urbanek i ofiary handlu żywym towarem? Sporo miejsca poświęcasz im w „Ostrej jeździe”, co – poza wspomnianym „Jedynym wyjściem” – jest pewnym novum. Jak się pisze mężczyźnie Ćwirlejowi o kobietach?

RĆ: Utarło się u nas zupełnie błędne przekonanie, że mężczyźni mogą wiarygodnie pisać o kobietach, a o sprawach kobiecych tylko kobiety. No to zapytam: dlaczego? Czyżby kobiety były innym ludzkim gatunkiem, którego nie jest w stanie pojąć ten męski gatunek? Przecież żyjemy w świecie mężczyzn i kobiet i to kobiety są najważniejszą częścią męskiego świata, a bez mężczyzn ten kobiecy nie byłby pełny. Pewnie, że niekiedy nie potrafimy się porozumieć. Ale to wcale nie dlatego. że tak bardzo od siebie różnimy się fizycznie czy psychicznie. Dzieje się tak dlatego, że ludzie w ogóle mają duży problem z rozumieniem wielu rzeczy.

O kobietach piszę więc dokładnie tak samo jak o mężczyznach. Tworzę postaci lepiąc je z plasteliny doświadczeń i obserwacji i oto naraz powstaje przebojowa dziewczyna jeżdżąca na motocyklu, która nie jest jakimś ewenementem w świecie mężczyzn. Takich dziewczyn pełno jest w policyjnych szeregach i z roku na rok są coraz bardziej widoczne. Kiedyś siedziały za biurkami i pisały na maszynach, a dziś chodzą na patrole i bez problemów posługują się bronią. Dziewczyny wzięły sprawy w swoje ręce, dlatego można i trzeba o nich pisać. Takie czasy.

PS: Wróćmy jeszcze do głównych składowych „Ostrej jazdy”. Zauważyłam w niej świetnie opisaną codzienność zawodowych żołnierzy. Do tego cały czas pogłębiasz problematykę dotyczącą współczesnej policji. To nie jest wiedza wyssana z palca. Z kim się odnośnie tych wątków konsultowałeś?

RĆ: Skoro jestem zawodowym pisarzem, staram się być rzetelny w swoich opisach rzeczywistości. W książkach historycznych wspieram się ikonografią, literaturą wspomnieniową i historyczną, a podczas pisania powieści współczesnej prócz wiedzy zaczerpniętej z radia czy internetowych portali sięgam po tę fachową, którą przekazać mogą tylko zawodowcy. Mam spore grono zaprzyjaźnionych policjantów, z którymi często rozmawiam i radzę się ich w wielu kwestiach technicznych. Podobnie jest z żołnierzami. Tu mam znacznie mniej doświadczenia, ale staram się wsłuchiwać w to, co mówią i jak myślą żołnierze, by opowiedzieć o tym dość hermetycznym środowisku w możliwie najwierniejszy, ale też nieco ironiczny sposób.

Fot. Adam Ciereszko


PS: Kontynuując temat Twojego pisarskiego rozwoju… Im dalej w las, tym stajesz się coraz lepszy w opisywaniu tzw. scen akcji, które najczęściej są bardzo obrazowo rozpisanymi interwencjami milicyjnymi czy też, jak chociażby w „Ostrej jeździe”, policyjnymi. Jestem pełna podziwu dla tego, jak wielowymiarowo je ogarniasz. Czy przed przystąpieniem do pracy nad takimi fragmentami rozpisujesz sobie jakoś scenki tego typu? Jest to bardziej pracochłonne niż, dajmy na to, wymyślanie dowcipnych dialogów?

RĆ: Nie, nie rozpisuję wszystkiego. Takie dynamiczne sceny trzeba sobie wyobrazić i postarać się je zobaczyć, tak jak w filmie, sekwencja po sekwencji, niemal klatka po klatce. Najpierw miejsce, w którym taka scena się odbywa, musi być dokładnie przebadane. Najlepiej żeby było ono miejscem rzeczywistym, które mogę obejrzeć sobie z bliska. Później w odpowiednich punktach należy rozstawić aktorów, tworząc niezależne od siebie plany filmowe. Tych kilka planów filmuje kilka kamer mojej wyobraźni, i wszystkie robią to jednocześnie. A ja, tak jak dawniej, gdy pracowałem w telewizji, siedzę w wozie transmisyjnym i realizuję program, wrzucając na antenę obraz z jedynki, trójki, dwójki, znów z jedynki… Doświadczenie telewizyjne można wykorzystać w pisarskiej robocie.

PS: Piszesz więcej niż kiedyś, równolegle dwa, a właściwie – oddzielając współczesność od lat 80. – trzy cykle powieściowe. Jednocześnie w dalszym ciągu starannie opisujesz codzienność bohaterów i zmieniającą się rzeczywistość; dla mnie przynajmniej jesteś mistrzem scenek rodzajowych. Nie obawiasz się, że z powodu wydawniczego pędu kiedyś w końcu ucierpi na tym Twój niepowtarzalny styl? Czy Twój dzień, czas pracy bardzo się zmienił, odkąd piszesz dla dwóch prężnych wydawców?

RĆ: To prawda, że piszę więcej niż dawniej. Kiedyś była to jedna powieść w roku. Ale wtedy pracowałam w Telewizji Polskiej, w Polskim Radiu i do tego jeszcze na uniwersytecie, więc czas swojej aktywności musiałem dzielić między media i pisanie. Teraz mam więcej czasu, bo media to już dla mnie historia. Nadal jednak pracuję na Wydziale Nauk Politycznych i Dziennikarstwa UAM, ucząc studentów, między innymi tego, na czym polega obiektywizm dziennikarski i rzetelność przekazu medialnego. Dzięki temu mam więcej czasu na pisanie. Piszę dwie powieści na rok, bo mam dwóch wydawców i każdy co roku chce mieć swoją nowość. I to jest akurat tyle, ile potrafię napisać, przykładając się rzetelnie do pracy. Gdybym spróbował dołożyć do tego zestawu trzecią książkę, to jestem przekonany, że któraś z nich napisana byłaby po łebkach. Na niechlujstwo w pisaniu, a co za tym idzie na oszukiwanie czytelników, że dostają pełnowartościowy produkt, nie mogę sobie pozwolić. Dla wielu z nich Ćwirlej jest dobrą marką i chciałbym, żeby tak pozostało. Więc czytelnicy mogą być pewni, że kupując powieść z moim nazwiskiem na okładce, nie dostają „kryminomałopodobnej” szmiry.

PS: Wspomniałam o niepowtarzalnym stylu. Bo też i jest tak, że nawet gdybym nie widziała okładki, a nazwiska bohaterów zostałyby podmienione, i tak szybko poznałabym, że to Ćwirlej napisał daną książkę. A na ten niepowtarzalny styl składają się m.in. nie zawsze literackie, a momentami wręcz bełkotliwe dialogi i „myślomowy” bohaterów. Jak to wpływa na Twoją współpracę z redaktorami? Często pojawiają się spory? Zdania typu: „Rysiek, ale to bym skrócił i uprościł, bo przesadziłeś…”?

RĆ: Mój styl właśnie, tak mi się przynajmniej wydaje, sprawił, że ludzie chcą czytać moje książki i czekają z niecierpliwością na następne. Charakterystyczny styl to wizytówka pisarza, nie da się go łatwo podrobić, ale, co ważne, nie ma potrzeby go zmieniać, jeśli odpowiada on czytelnikom. Mnie udało się ukształtować własny sposób pisania, który do wielu czytelników przemawia, choć są i tacy, którzy po przeczytaniu kilku stron rezygnują, twierdząc, że ten sposób pisania obraża ich poczucie piękna. Pewna krytyczka literacka, zdaje się że Paulina Stoparek, powiedziała kiedyś o moim pisaniu, że to jest specyficzny sposób patrzenia na rzeczywistość, że mój powieściowy świat jest jak filmy Barei. Jedni będą go kochać, a innych będzie irytować. I dobrze! To znaczy, że osiągnąłem pisarski sukces, skoro moje książki wywołują emocje, nie pozostawiając żadnego czytelnika w stanie pozbawionej jakiegokolwiek stosunku obojętności.

PS: Krytyczka literacka… Jak Ty coś powiesz… [uśmiech] A teraz? Pracujesz nad czymś? Czego możemy się spodziewać spod Twojej ręki w najbliższym czasie?

RĆ: O planach mogę powiedzieć tyle, że kolejna powieść, która ukaże się na początku przyszłego roku, będzie kontynuacją serii przedwojennej. Prace nad tą książką już trwają. Napisałem na pierwszej karcie tytuł: „Zaśpiewaj mi kołysankę”. To bardzo ważny krok, bo ja zawsze zaczynam od tytułu, a później do niego dopisuje całą resztę. Dzięki temu nikt mi nie zarzuci, że tytuł nie jest adekwatny do treści, bo przecież bez niego tej treści by nie było. Najpierw strona tytułowa, a później jakieś pięćset stron eksplikacji tytułu. A w okolicach przyszłorocznych wakacji czytelnicy mogą się spodziewać kolejnego spotkania z Teofilem Olkiewiczem. Tytułu jeszcze nie napisałem, ale coś mi się już kołacze w głowie.

PS: Czekam z niecierpliwością. Dzięki za rozmowę!


Paulina Stoparek

Paulina Stoparek - z wykształcenia kulturoznawca filmoznawca, zawodowo związana z branżą wydawniczą, pracuje głównie przy literaturze kryminalnej. W sieci publikuje od 2012 r. Pisząc o literaturze i kinie, szuka kontekstów, wynajduje absurdy, rozpatruje od strony kulturoznawczej. Przede wszystkim jednak wytacza merytoryczne działa przeciwko tym, którzy rzetelną krytykę mylą z hejtowaniem i ogólnikowością. Takim pisaniem gardzi i prędzej padnie trupem, niż się do niego zniży. Prowadzi witrynę „Redaktor na Tropie” (redaktornatropie.wordpress.com)