#

​W jej głowie rodziły się najpierw mroczne i pokręcone opowieści

Z Joanną Wtulich o jej najnowszej książce „Za kulisami”, wejściu do świata tancerzy, ulubionych autorach kryminałów i zawodowych planach rozmawia Małgorzata Chojnicka

Małgorzata Chojnicka: Jest Pani autorką romansów historycznych. Co Panią skłoniło do napisania powieści kryminalnej?

Joanna Wtulich: Trzeba byłoby odwrócić to pytanie. Co skłoniło miłośniczkę powieści kryminalnych, która swoją przygodę z pisaniem rozpoczynała od opowiadań kryminalnych, do napisania romansu z historią w tle. To powieść kryminalna była pierwsza i w mojej głowie dość długo rodziły się wyłącznie mroczne, pokręcone opowieści. Dopiero potem postanowiłam napisać coś innego, lżejszego, co bardzo się spodobało. Dlatego poszłam za ciosem i stworzyłam kolejną serię historyczną. Natomiast nigdy nie porzuciłam marzeń o wydaniu pełnokrwistego kryminału. Dzięki Spiskowi Pisarzy udało mi się to marzenie spełnić i mamy „Za kulisami”.



M.Ch.: Skąd czerpała Pani wiedzę na temat rzeczywistości w szkołach baletowych? Lubi Pani balet, a może sama Pani tańczyła?

J.W.: Zawodowo jestem związana z edukacją, więc nie było mi trudno odtworzyć szkolne realia. Jeśli chodzi o balet, jestem wyłącznie widzem. Lubię muzykę klasyczną, więc z przyjemnością weszłam do świata tancerzy. Jednak nie mam nic wspólnego z baletem, ale jestem i zawsze byłam osobą bardzo aktywną fizycznie. Lubię taniec, natomiast jako mała dziewczynka gdzieś tam chciałam tańczyć, nie mając zupełnie świadomości, co kryje się za lekkością ruchów i gracją tancerek. Żeby być tancerzem klasycznym, trzeba nie tylko ogromnego samozaparcia, pracowitości i dyscypliny, ale też lat ćwiczeń i nieustannej pracy. Obejrzałam kilka filmów poświęconych tej tematyce, ale też chętnie sięgałam do dostępnych w Internecie stron prowadzonych przez tancerki – te początkujące i bardziej zaawansowane. Jeśli chodzi o terminologię, to nie miałam z nią problemów. Pomogła mi tutaj znajomość języka francuskiego, natomiast starałam się i tak ograniczyć do minimum francuskie wtręty, by nie dręczyć czytelników.

M.Ch.: Czy ma Pani ulubionego autora kryminałów?

J.W.: Trudno mi będzie wymienić jedno nazwisko. Zacznę jednak od autora, który mnie zainspirował na całe życie – Artur Conan Doyle i jego nieśmiertelny Sherlock Holmes. Uwielbiam bohaterów, którzy nie tylko siłą umysłu, ale przede wszystkim opierając się na wiedzy, rozwiązują najbardziej zagmatwane zagadki. Przeczytałam chyba wszystko Jo Nesbo. Uwielbiam też Henninga Mankella, a jeśli chodzi o polską literaturę, to moją ostatnią fascynacją jest Anna Kańtoch i Robert Małecki.

M.Ch.: A kryminał, który wywarł na Pani największe wrażenie, po którym nie mogła Pani spać?

J.W.: Trudno sprawić, żebym nie mogła spać. Ale nie dawała mi żyć seria Anny Kańtoch zapoczątkowana przez „Wiosnę zaginionych”. Nie mogłam doczekać się kolejnych części i tego, jak zostanie rozwiązana zagadka zaginięcia brata głównej bohaterki. Zdarzyło mi się też kiedyś dostać w swoje ręce w poczekalni u dentysty „Zaporę” Mankella. Pierwszy raz w życiu miałam ochotę dokonać czynu karalnego i najzwyczajniej w świecie ją zwędzić. Na szczęście, szybko znalazłam książkę w wersji elektronicznej i ją zakupiłam. Treść mnie dosłownie zassała i nie poszłam spać, póki jej nie skończyłam.

M.Ch.: Jak wyglądało zbieranie materiałów do Pani najnowszej książki? Było chyba mniej czasochłonne niż do tych historycznych?

J.W.: Jak wspomniałam, nie miałam zbyt wielkiej wiedzy, jeśli chodzi o balet. To wymagało solidnego przygotowania i z przyjemnością też specjalnie poszłam na przedstawienie baletowe. Natomiast jeśli chodzi o pracę policji, to można powiedzieć, że już pisząc opowiadania, dysponowałam wieloma informacjami. Konsultowałam też niektóre rzeczy ze znajomym policjantem w stanie spoczynku, którego poznałam w czasie moich pisarskich wojaży, a także z mężem jednej z moich koleżanek, również policjantem. Po drodze miałam okazję być w komendzie powiatowej, ale panowie policjanci nie bardzo chyba mi wierzyli, kiedy mówiłam, że piszę książkę i będę się wzorować na ich skromnym pokoju.

Myślę, że research do powieści historycznych nie zajmuje mi więcej czasu. Zwłaszcza że piszę kilka tomów i kolejne przychodzą łatwiej, bo bazuję na posiadanej wiedzy. Do każdej książki przygotowuję się tak samo solidnie. Nawet jeśli jest to obyczaj, to zgłębiam temat, który chcę poruszyć. Konsultuję się z ludźmi i poszukuję materiałów.

M.Ch.: Proszę zdradzić, jak Pani pracuje? Trzyma się ściśle określonego planu, czy może pisze bardziej pod wpływem chwili?

J.W.: Nie wierzę w wenę i natchnienie pod wpływem chwili. Po prostu trzeba codziennie siadać i pisać. Bez względu na chęci i moc twórczą, która bywa kapryśna. Plan to podstawa. Nawet jeżeli ulegnie w trakcie pisania zmianom, to muszę się na czymś opierać, budować na jakimś fundamencie. Wydaje mi się, że powieść kryminalna bardziej chyba od innych potrzebuje takiego szkieletu, bo zbrodnia musi być misternie zaplanowana. Kolejne momenty, w których podajemy czytelnikowi tropy, zarówno te prawdziwe, jak i fałszywe, również należałoby rozmieścić równomiernie. Jednak kluczowe wydaje mi się to, jak zaczynam, moment, w którym startuje opowieść. Staram się zawsze, by czytelnik został dosłownie na pierwszej stronie wrzucony w wir wydarzeń. Drugi ważny dla mnie moment to zakończenie. Muszę znać koniec, zanim zacznę pisać i choć mogą się po drodze pojawić jakieś ciekawe pomysły na intrygi i perypetie, to koniecznie muszę dotrzeć do zaplanowanego rozwiązania wszystkich wątków.

M.Ch.: Czy podkomisarz Lena Chudzińska rozwiąże kolejną zagadkę kryminalną? Nie ukrywam, że bardzo ją polubiłam.

J.W.: Lena jest bardzo specyficzna. Z jednej strony twarda, silna i bezkompromisowa, ale z drugiej opiekuńcza, skrzywdzona i zamknięta w sobie. To chyba też jedna z moich ulubionych bohaterek. Trudno mi się z nią było rozstać, ale nie myślałam o kontynuacji. Dopiero redaktor upomniał mnie, że takich bohaterów się nie zostawia, bo oni zaczynają żyć własnym życiem i wymagają ciągu dalszego. Nie mam nic przeciwko temu, by pociągnąć temat Leny. Nawet pojawiły się pewne pomysły i plany. Jedno jest pewne, Lena wyemigruje z Warszawy. Chciałabym ją sprowadzić do mniejszego miasta, a może nawet na wieś.

M.Ch.: Nie boi się Pani poruszać trudnych tematów…

J.W.: Jest ryzyko, jest zabawa. A tak poważnie, to uważam, że literatura jest po to, by poruszać właśnie takie trudne tematy. Pisarz zaś ma możliwość z pomocą swoich bohaterów wypowiedzieć się w trudnych kwestiach. Jestem z natury przekorna. Lubię szukać powodów, dla których ludzie zachowują się tak, a nie inaczej. Nie zawsze to, co nam się wydaje czynem godnym potępienia, jest takie, kiedy poznamy historię od strony tego złego, w tym przypadku mordercy. Wejście w psychikę drugiego człowieka zmienia optykę i zupełnie inaczej wtedy widzimy jego motywacje i racje. Literatura jest po to, byśmy przeżyli nie tylko pozytywne emocje, ale też te niechciane, takie jak nienawiść, lęk, zazdrość. Daje możliwość bycia tym złym i skonfrontowania się z mroczną stroną naszej natury. Czy tak samo byśmy postąpili? Czy potrafilibyśmy złamać schemat i nie poddać się mechanizmom rządzącym naszą psychiką? Każdy sam musi sobie na te pytania odpowiedzieć w czasie lektury.

M.Ch.: Jest Pani bibliotekarką. To zawód z wyboru, czy może z przypadku?

J.W.: Przede wszystkim jestem polonistką, a biblioteka pojawiła się jako konsekwencja miłości do literatury i tego, że nie było pracy dla polonisty w szkole, w której pracuję. Więc los szczęśliwie zrządził tak, że znalazłam się w bibliotece, ale nie żałuję tego absolutnie. Lubię pracować z dziećmi, ale też wciągać je do świata książek. Ostatnimi czasy moi wychowankowie męczą mnie bardzo o dziecięcą książkę. Ba, sami mi podpowiedzieli, kim ma być główny bohater. No i koniecznie ma mieć psa. Niewykluczone więc, że znowu zadebiutuję, tym razem jako autorka powieści dla dzieci.

M.Ch.: Do jakiej epoki historycznej przeniesie Pani czytelników w następnej książce? Przyznam, że bardzo odpowiada mi epoka napoleońska widziana Pani oczyma. Do tej pory miałam jej obraz z perspektywy francuskiej za sprawą powieści Juliette Benzoni
o przygodach Marianny.

J.W.: Aktualnie pracuję nad dalszymi losami bohaterów Sagi napoleońskiej. W planach mam ciąg dalszy Trylogii lwowskiej, ale po głowie chodzi mi coś z mrocznych wieków średnich. Im głębiej wchodzę w historyczne klimaty, tym więcej mam pomysłów na kolejne powieści. Ubolewam nad tym, że czasu mam zbyt mało, by opowiedzieć wszystko, co mam do opowiedzenia.

M.Ch.: Czego Pani życzyć?

J.W.: Podpowiedziałam troszkę, odpowiadając na poprzednie pytanie: więcej czasu, a może po prostu lepszej organizacji tego, którym dysponuję. Czasem mam wrażenie, że nawet gdyby doba trwała pięćdziesiąt godzin, nie zdążyłabym wszystkiego zrobić. Może więc prościej byłoby mi życzyć, żebym potrafiła zrezygnować z niektórych zajęć, które niestety kolidują z pisaniem. I tego właśnie chyba można mi życzyć.

M.Ch.: Wobec tego życzę takich wyborów i pięknie dziękuję za rozmowę.


o książce

przeczytaj fragment

nasza recenzja


Małgorzata Chojnicka - absolwentka prawa, która popełniła pracę magisterską z kryminalistyki. W czasie studiów wyższych należała do Studenckiego Koła Kryminalistyki i jeździła na obozy naukowe do Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie. Tam poznała policyjny fach od podszewki. Wychowana na kryminałach Agathy Christie i Joanny Chmielewskiej. Od ponad dwudziestu lat pracuje jako dziennikarka. Publikuje zarówno w prasie lokalnej, jak i ogólnopolskiej. Jest też autorką opowiadań, które ukazują się w czasopismach dla kobiet. Najbardziej interesuje ją człowiek i jego życiowa droga. Jej kolejną pasją jest fotografia. Ma na swoim koncie indywidualną wystawę fotograficzną.