#

​„Chciałem stworzyć smakowity fantazmat przeszłości”

„Tango” to pierwszy retrokryminał spod pióra Michała Witkowskiego. Mroczny, obrazoburczy, z domieszką groteski. Niezwykle barwny, mimo że jak na czarny kryminał przystało, większość akcji „Tanga” dzieje się w nocy. O własnej wizji dwudziestolecia międzywojennego, gierkach z konwencją i potężnym projekcie autobiograficznym z Michałem Witkowskim rozmawiała Paulina Stoparek.

Paulina Stoparek: W posłowiu do „Tanga” czytamy: „ […] nostalgik nie chce »dziś«, nawet oddalonego w czasie. Nostalgik chce widzieć przeszłość jako zupełnie inną, zatopioną w czasie krainę. Powieści pisane w 1930 roku nigdy tak pięknie nie »pachną« i nie są tak klimatyczne jak dzisiejsze stylizacje”. Wie Pan, że popełnił właśnie taką „pachnącą” i mocno klimatyczną powieść? Że „Tango” żyje w głowie czytelnika – a przynajmniej w mojej – pieczołowicie odmalowanymi wizjami? Jest Pan zadowolony z ostatecznego kształtu nowej powieści?

Michał Witkowski: Nigdy nie jestem zadowolony z ostatecznego kształtu moich powieści, ponieważ każdą z nich mógłbym pisać do końca świata, wciąż czytając od początku i poprawiając. Wyłącznie z przyczyn wiadomych trzeba w końcu przestać to robić. Co do „zapachu” – nie było moim założeniem oddanie realistycznej przeszłości, bo tego się nie da zrobić. Nawet jeśli umieszczamy akcję w roku 2022, i tak filtrujemy rzeczywistość przez nasze własne filtry. Chciałem właśnie stworzyć taki smakowity fantazmat przeszłości, jaką chciałbym ją widzieć, albo jaka wyłoniła mi się z dokumentów epoki, mocno doprawiony dość pikantnymi przyprawami.

P.S.: Właśnie chciałam o te pikantne przyprawy zapytać, bo przyznam, że jestem oczarowana ilością i jakością wplecionych w świat przedstawiony detali i smaczków, ale też nienormatywności i ohydztw. Skąd się wzięły w Pana głowie wizje uczt, w jakich biorą udział Piątek z Mazankiem, pomysł na fekalny monolog Pieniążka czy obrazki z grzesznego żywota Karwowskiego?

M.W.: Wizje uczt na pewno wzięły się z mojego odchudzania [śmiech]. Miło jest nażreć się niezdrowej i staroświeckiej żywności chociaż na papierze... Reszta to po prostu warsztat. Jak mamy postaci dwójki patrolujących, to trzeba je jakoś ożywić, żeby były ciekawsze. Po prostu się zmyśla, na tym polega literatura.

PS.: A propos scen uczt w „Tangu”: czy to świadomy uśmiech w stronę scen gastronomicznych w prozie Marka Krajewskiego? Jego proza była w jakimś stopniu inspiracją?

M.W.: Nie tylko Krajewskiego. W konwencji kryminału retro leży drobiazgowe odtworzenie obyczajów opisywanego okresu, a więc i obyczajów gastronomicznych. Dlatego wszyscy „retrokryminaliści” się na tym skupiają. Jest tu też trochę kuchni żydowskiej, galicyjskiej i tak dalej. No ale na pewno wielu różnych wspaniałych autorów i autorek słychać tu w tle, unoszą się nad wodami „Tanga”, choćby Raymond Chandler, Martha Grimes, Maj Sjöwall i Per Wahlöö... Wszystkie te paskudnie niepoprawne politycznie i cudowne stare kryminały! Marek oczywiście też, nie da się go wymazać z mojej wyobraźni.



P.S.: Z mojej także! Ale nie tylko kryminałami człowiek żyje. Co czyta Michał Witkowski w wolnym czasie?

M.W.: Również między innymi kryminały, byle były dobrą literaturą. Są takie, w których zagadka jest dobrze skonstruowana, ale widać od razu, że ta osoba nie ma talentu literackiego. Poza kryminałami czytam literaturę niegatunkową, artystyczną, a także bardzo chętnie grube jak cegły biografie, wspomnienia, dzienniki, książki historyczne, reportaże... Mnóstwo rzeczy.

P.S.: Wróćmy jeszcze do Pana najnowszej powieści. Z posłowia dowiadujemy się również, że „Tango” Pana wykończyło, że w miarę pisania tracił Pan wiarę z możliwość zrekonstruowania przeszłości, a w swoją pisarską podróż zabrał Pan o wiele za mało wałówki i lekarstw. Jak się odbywała praca nad tą konkretną książką? Jakich dokładnie „lekarstw i wałówki” zabrakło?

M.W.: Przede wszystkim było to duże przedsięwzięcie literackie. Zarówno liczba stron – ponad pięćset, jak i stopień trudności – przeszłość, kryminał, a więc dwa wyzwania na raz, jak i nowa dla mnie sytuacja pisania narracji w trzeciej osobie liczby pojedynczej, to wszystko było wyzwaniem. No i okazało się większym, niż myślałem. Ponieważ jednak recenzje są dobre, więc myślę, że jakoś mimo wszystko podołałem temu.

P.S.: Są dobre, nawet bardzo. Jarosław Czechowicz z bloga „Krytycznym okiem” napisał w swojej recenzji „Tanga”: „mógłbym czytać kolejne pięćset stron bez większego oczekiwania na rozwiązanie kryminalnych zagadek”, tak doskonale Pan opowiada. Od siebie dodam, że mam wrażenie, że zbrodnia jest w Pańskiej powieści swoistym scalaczem miejsc i ludzi w niej przedstawionych, że najważniejsza jest potoczysta opowieść o tych miejscach i ludziach właśnie. Czy dobrze myślę? Kryminał jest tu pretekstem?

M.W. No w końcu rozmawiam z portalem „Zbrodnia w bibliotece”, więc kierowanym do czytelników kryminałów [uśmiech]. Chciałem napisać kryminał, ale oczywiście jeszcze bardziej chciałem „zawiesić” na jego szkielecie „swoją wizję dwudziestolecia”. To drugie było trochę ważniejsze, ale kryminał też był ważny. Nie tak, jak w „Drwalu”, gdzie był właśnie tylko pretekstem.

P.S.: A groteska, też istotny element „Tanga”? Wyszła w trakcie pracy przy okazji czy została zaplanowana?

M.W.: Jaka groteska? W sensie: może już jestem zbyt przyzwyczajony do mojej groteski i jej nie widzę. Po prostu jak na moje książki, to tu jest jej bardzo mało.

P.S.: Albo ja nie jestem do niej przyzwyczajona, więc jej obecność w „Tangu” jest dla mnie uderzająca [uśmiech]. Mam na myśli przejaskrawienie, na przykład ułożenie trupa w pozie tańczącej, i zestawienie sprzeczności i kontrastów, na przykład młoda girlsa myśląca głównie o tym, żeby się najeść na zapas versus jowialny klient, który przybył „na kurwiszcze”, albo chociażby piękno tanga połączone z makabrą śmierci.

M.W.: No cóż, ja to postrzegam jako rzeczywistość w stanie czystym [uśmiech]. Można chyba zaryzykować odpowiedź, że groteska (jeśli jest) bierze się z mojego indywidualnego postrzegania świata i już.

P.S.: Skąd zatem decyzja, by główną postać mocno stylizowanego świata przedstawić jako zwykłego zjadacza chleba, niepozornego człowieka, który znika w tłumie?

M.W.: Na przekór konwencji czarnego kryminału retro. To takie moje gierki z konwencją. Nazywam Piątka „antybohaterem”. Krytycy uwielbiają wyłapywać takie gierki i zawsze są z siebie bardzo dumni, że je wyłapali, więc chciałem im dać nieco radości. Właściwie jedyną osobą „z jajami” pasującą do tradycyjnych bohaterów kryminałów retro, takich jak Mock, jest przodownik Woźniak, czyli kobieta.

P.S.: W istocie, pozostali stróże prawa wypadają przy niej dość... ekhm... delikatnie [śmiech]. Mam jeszcze pytanie o miasto N***, w którym toczy się akcja „Tanga”. Czy ma jakiś pierwowzór?

M.W.: Właściwie nie mieliśmy w Borysławskim Obwodzie Przemysłowym takiego dużego miasta. Był tylko Drohobycz i Borysław. Chciałem stworzyć miasto w Galicji, w tej „naftowej” okolicy, ale jednak większe. Tak więc niby najbliżej by mu było do Lwowa, ale Lwów to zupełnie inna bajka. Można więc powiedzieć, że jest to miasto z moich snów. Ja w ogóle lubię stwarzać fikcyjne miasta – jak Wymazane w poprzedniej powieści.

P.S.: Z tym że fikcyjne miasta w powieściach powodują – przynajmniej moim zdaniem – większy dystans do świata przedstawionego. Sprzyjają kreacji, ale realizmowi niekoniecznie. Zgadza się Pan z tym stwierdzeniem?

M.W.: Właśnie nadmiar realizmu w przypadku realnego miasta mnie przytłaczał i postanowiłem na początek sobie ułatwić i nie wdawać się w te całe dochodzenia, czy ta brama stała tu, czy dwa metry w lewo. Przy następnych kryminałach retro, o ile będą, mogę sobie podnieść poprzeczkę i umieścić akcję w realnym mieście, najchętniej w Warszawie

P.S.: Częściowo wyprzedził Pan odpowiedź na moje kolejne pytanie, związane właśnie z przyszłymi pisarskimi projektami. W posłowiu do „Tanga” wspomina Pan o zmęczeniu wynikłym z jego pisania. Wyznanie to brzmi tak, jakby "Tango" było wyjątkiem od reguły. Miło słyszeć, że to nie jest takie never ever, jak się z początku może wydawać. Od czego zależy, czy spod Pana pióra wyjdzie kolejny kryminał retro?

M.W.: Zapewne od sprzedaży, jak zwykle bywa. Na razie mam na głowie gigantyczny projekt AUTOBIOGRAFIA i pochłania mnie on dniem i nocą. Coś jak „Moja walka” Karla Ovego Kausgarda. A więc wiele, wiele tomów i wszystkie grube jak cegły [uśmiech].

Mam też wciąż niewydaną powieść "Sto psów za zabicie kraba. Dziennik kubański" – wspaniała, jedna z najwspanialszych książek, jakie znam. Więc mam plany.

P.S.: W sumie pytanie o plany miało być tradycyjnie moim ostatnim, a Pan już odpowiedział... Ale nie mogę się oprzeć, by nie zauważyć, że jest Pan pierwszym autorem, z którym rozmawiam i który czarno na białym mówi, że jego powieść jest jedną z najwspanialszych książek, jakie zna. A odbiorca dziś jest różny, nierzadko niewdzięczny, sfrustrowany... Taka postawa nie przysparza Panu hejtu?

M.W.: Nie zauważyłem tego prawdę mówiąc, ale gdyby przysparzała raczej bym się tym nie przejął. Raczej nie czytam hejtowych komentarzy na mój temat.

P.S.: Pozostaje mi życzyć, by to się nie zmieniło. Dziękuję za rozmowę.

M.W.: To się już nie zmieni, za stary jestem, aby się przejmować większością rzeczy, jakimi przejmują się młodsi. Wolę wyłączyć sieć, komórkę i analogowo sobie poczytać. Również dziękuję i polecam wszystkim „Tango”!


Paulina Stoparek

Kulturoznawczyni i filmoznawczyni. Zawodowo związana z branżą wydawniczą. Redaguje, koryguje, sprawia, że książki stają się lepsze. Pisze także publicystykę dla portalu literacko-kryminalnego "Zbrodnia w Bibliotece". W wolnych chwilach czyta (tak to jest, gdy praca jest pasją), ogląda filmy, ćwiczy i hołubi kota. Ulubiony gatunek literacki: nordycki kryminał. Ulubiony autor: Marek Krajewski. Ulubiona książka: "Przeminęło z wiatrem".