#

​ W życiu wszystko jest tylko kwestią ceny!

O pracy nad książką, prawdzie i fikcji oraz o gangsterach i policjantach z Oskarem Mayem rozmawia Małgorzata Chojnicka

Małgorzata Chojnicka: Co skłoniło Pana do napisania tej książki?

Oskar May: Pieniądze, sława i kobiety. A tak całkiem poważnie – są pewne sytuacje, momenty, wydarzenia, które aż się proszą o nadanie im drugiego życia, czyli przepuszczenie przez literacką maszynkę do mielenia mięsa (a właściwie realiów), jaką jest powieść. Oczywiście z zastrzeżeniem, że „wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe”, bo takie właśnie jest. Różne zdarzenia zostawiają w naszej głowie pewien kod, który w czasie wymyślania fabuły zostaje uruchomiony.

M.Ch.: „Mój przyjaciel gangster” to opowieść o brutalnej rzeczywistości, gdzie karty rozdają politycy i przestępcy. Ile tu fikcji, a ile prawdy?

O.M.: Niech każdy sam odpowie sobie na to pytanie. Podpowiem tylko, że świat jest pełen psychopatów i socjopatów chcących kontrolować wszelką formę naszej aktywności. Z takimi predyspozycjami psychicznymi raczej nie trafia się do kół przedszkolanek, ale na świecznik – polityki czy przestępczego podziemia. Kwestia predyspozycji.

M.Ch.: Obraca się Pan w mrocznym świecie przestępców. Nie boi się Pan?

O.M.: Mówimy o gangsterach czy politykach? (śmiech) Wydaje mi się, że ten etap mam za sobą, ale życie potrafi zaskakiwać. Z czasem każdy przesuwa swoje granice wytrzymałości, nabiera grubej skóry. Tak przynajmniej powinno to wyglądać, jeśli bierzemy byka za rogi. Poza tym lepiej poznawać i oswajać swoje lęki. Hannah Arendt miała rację pisząc o „banalności zła”. Kiedy zdajemy sobie z tego sprawę, jest łatwiej. Śmieszą mnie te odrealnione opowiastki o jakichś ponurych eleganckich facetach rzucających z siebie frazy rodem z Szekspira, którzy w obliczu wielkiego dylematu wybierają tę „ciemną” stronę. Czasem wystarczy defekt osobowości, prymitywna chęć zysku i rażący niedowład państwa. Trzeba być czujnym, ale tak na dobrą sprawę nawet przejście przez ulicę w biały dzień może zakończyć się śmiercią. Bywa i tak.

M.Ch.: Dlaczego woli Pan zachować anonimowość?

O.M.: Najprościej byłoby powiedzieć, że wolę swoją gębę z charakteryzacją a la Heath Ledger. A że diabeł tkwi w szczegółach, to staram się nie mieszać różnych porządków. Nie chcę, by na książki patrzono przez pryzmat realiów, codziennej pracy czy moich cech. Chciałbym, żeby ta sfera była jak najmniej skażona. Literatura to literatura, robota to robota. Ten dualizm jest orzeźwiający. Wolę być jak Dr Jekyll i Mr Hyde niż pozwolić na przyklepanie sobie jednej etykietki. Poza tym całe życie uciekam z jakiejś szuflady, do której ktoś chce mnie nieustannie załadować.

M.Ch.: Jak przebiegała praca nad książką?

O.M.: „Mój przyjaciel gangster” to dziecko pandemii. Największa część książki powstała w czasie wprowadzenia największych obostrzeń. Zamknięte sklepy, galerie, kina, restauracje, a nawet w pewnym momencie... lasy. Obłęd! Było to dość przytłaczające, więc musiałem jakoś zagospodarować czas poza pracą, żeby nie zwariować. Po opuszczaniu mojego home office przywoływałem więc swoje własne demony i rozpoczynałem z nimi dialog. Zazwyczaj przy muzyce. Przesłuchałem chyba całą dyskografię Davida Bowiego i Marilyna Mansona. Nie zabrakło też miejsca dla rocka progresywnego, rocka psychodelicznego, elektroniki i klasyki. Wszystko po trochu. Z racji, że kluby sportowe też były zamknięte,w przerwie między kolejnymi rozdziałami musiałem zadowolić się drążkiem i hantlami. Sympatyczny przerywnik, choć nie to samo co kontakt z matą... I w takich właśnie warunkach płodziłem moje literackie dziecię. Czasem wcześnie rano, czasem późno w nocy, zdarzało się, że i w środku dnia. Byle do celu.

M.Ch.: Zakończenie książki pozostaje sprawą otwartą. Dlaczego zostawia Pan czytelnika z tak dużą dozą niepewności?

O.M.: Nie lubię dosłowności. Sam jako odbiorca – czytelnik i widz - cenię sobie otwarte zakończenia. Roman Polański opowiadając o powstawaniu „Chinatown” przywołał – mówiąc nienaganną polszczyzną – powiedzenie „Gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść”. I ta zasada przyświeca również mnie. Dobra historia musi zostawiać pole czytelnikowi. Myślę, że moimi odbiorcami są ludzie inteligentni, którzy lubią mieć pewną swobodę interpretacyjną. Jest też powód znacznie bardziej pragmatyczny – kto wie, czy nie zdecyduję się kiedyś na kontynuację. Wszystko zależy od czytelników.

M.Ch.: Ile Pana jest w Marku, bo i sztuki walki, i muzyka rockowa?

O.M.: Postawię sprawę jasno – nie jestem Markiem Wysockim, choć perspektywa jest kusząca, bo jak powiedział mój serdeczny znajomy pisarz Mariusz Zielke, który chyba jako pierwszy przeczytał całość, „masz fajnego bohatera”. W świetle tego pytania powinienem uznać to za komplement. (śmiech) Pewnie w jakimś stopniu obdarzyłem Marka jakimś bagażem własnych doświadczeń, ale nie ma w tym nic nadzwyczajnego, zwłaszcza że jesteśmy w podobnym wieku i wykonujemy poniekąd ten sam zawód.I tyle. Jeśli chodzi o hobby, to po prostu bliższa koszula ciału – łatwiej pisać mi o rocku czy sportach walki niż o znaczkach pocztowych. Choć kto wie... Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że sam się zaskakuję poszerzaniem katalogu moich zainteresowań. Może i na filatelistykę czy balet przyjdzie jeszcze czas.

M.Ch.: Gdyby nie był Pan dziennikarzem, to co by Pan robił?

O.M.: Może bym tańczył... Cholera wie. Chociaż moja kobieta ma pewnie inne zdanie na ten temat.

M.Ch.: Uważa Pan, że każdego człowieka da się podejść, czy może istnieją tacy niezłomni?

O.M.: Ci niezłomni leżą na cmentarzu. Każdy ma jakiś cel, który chce osiągnąć. I o ile człowiek jakoś w ten cel się wpisuje, może na tym skorzystać. Albo wręcz odwrotnie, co pokazuje przykład Marka Wysockiego. Coś za coś. Sam też to przerabiałem.

M.Ch.: Jak zdobywa się zaufanie policjanta, a jak przestępcy? Wszak jadą na tym samym wozie…

O.M.: Nawiązując do poprzedniej odpowiedzi – wszystko jest kwestią ceny. Pytanie, tylko czy to sprawa zaufania czy bilansu zysków i strat. Są różni policjanci. Oddani państwowcy – ludzie honoru, zwykli karierowicze, ale również socjopaci w mundurach. W swojej pracy miałem szczęście spotykać prawdziwych pasjonatów. Nawet jeśli mieli swoje grzeszki czy też większe grzechy na sumieniu zawsze chodziło im o coś więcej niż doraźny zysk, wygodę czy prestiż. Tego samego nie powiem o przestępcach. W ich przypadku zawsze kluczowa jest prymitywna chęć zysku, nawet jeśli po latach starają się ubierać swoje prymitywne popędy w szaty „zasad”, „honoru”, etc.Muszę jednak przyznać, że poznałem i takie historie, które w jakimś stopniu jestem w stanie zrozumieć. Nawet jeśli dotyczą ludzi, którzy dopuścili się w życiu strasznych rzeczy. Tak czy inaczej, to zawsze przestępcy stawiają pytanie „za ile”. Policjanci znacznie rzadziej. I to jest chyba ta różnica.

M.Ch.: Czy istnieją tematy, za które się Pan nie zabierze?

O.M.: Oj, zdecydowanie. Numizmatyka, kajakarstwo górskie, balet mongolski... Przynajmniej nie w najbliższym czasie, choć jak już wspomniałem – katalog zainteresowań zawsze można zaktualizować (śmiech) A mówiąc poważnie – na pewno nie powrócę do literatury faktu. Taką decyzję podjąłem, kiedy odkryłem – jako twórca – powieść. To daje mi dużo więcej radości, swobody, a nawet pozwala przekazać dużo więcej niż w formule reportażu czy cudzej biografii. W przypadku powieści sam ustalam warunki, nie jestem uzależniony od rozmówcy, informatora, współautora. To formuła, która jest najbardziej zbliżona do mojej natury. Wolę działać solo.

M.Ch.: Nad czym Pan teraz pracuje?

O.M.: Pozostaję przy półeczce thriller/kryminał. Ginie młody gej, aktywista środowisk LGBTIQ. Sprawą zajmuje się gliniarz, dla którego te zagadnienia są całkowicie obce, ale z pomocą młodej dziennikarki skutecznie się wdraża. Inna kwestia, że działania zaczyna prowadzić wbrew policyjnej „górze”, która z niewiadomych przyczyn postępowanie chciałaby zamieść pod dywan. I tu pojawi się wątek „woli politycznej”. Dochodzi też bardzo mocno zarysowane tło społeczne, w końcu temat nierówności i dyskryminacji jest bardzo na czasie.Praca wre. Ale na razie – cicho sza.

M.Ch.: Dziękuję za rozmowę!


o książce

recenzja

przeczytaj fragment

Małgorzata Chojnicka jest absolwentką prawa, która popełniła pracę magisterską z kryminalistyki. W czasie studiów wyższych należała do Studenckiego Koła Kryminalistyki i jeździła na obozy naukowe do Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie. Tam poznała policyjny fach od podszewki. Wychowana na kryminałach Agathy Christie i Joanny Chmielewskiej. Od ponad dwudziestu lat pracuje jako dziennikarka. Publikuje zarówno w prasie lokalnej, jak i ogólnopolskiej. Jest też autorką opowiadań, które ukazują się w czasopismach dla kobiet. Najbardziej interesuje ją człowiek i jego życiowa droga. Jej kolejną pasją jest fotografia. Ma na swoim koncie indywidualną wystawę fotograficzną. Prowadzi recenzenckiego bloga „Zaczytana wróżka Róża” (zaczytanawrozkaroza.blogspot.com)