#

​„Cały czas podczas pisania się uśmiecham”.

wywiad z Ryszardem Ćwirlejem

„Mordercza rozgrywka”, dziesiąta powieść z cyklu o milicjantach z Poznania, właśnie ujrzała dzienne światło. O rozrywkach w czasach PRL-u, cudzie pewexów i dogłębnych dwudziestopięcioletnich badaniach minionej epoki z jej autorem, Ryszardem Ćwirlejem, rozmawiała Paulina Stoparek.

Paulina Stoparek: Byłeś kiedyś na PRL-owskim dancingu?

Ryszard Ćwirlej: Tak, zdarzyło mi się. W czasach, gdy PRL gnił i rozpadał się na oczach obywateli, byłem już pełnoletni, więc musiałem spróbować odrobiny nocnego życia, a to przeżyć można było tylko na dancingu.

P.S.: Oczywiście nieprzypadkowo o to zapytałam. Wiele znaczących scen z Twojej najnowszej powieści rozgrywa się podczas hotelowych imprez tanecznych. Jak wykluł się pomysł na fabułę „Morderczej rozgrywki”?

R.Ć.: W moich wcześniejszych powieściach PRL-owskich jakoś nie wspominałem o tej, bardzo istotnej dla tamtych czasów, formie spędzania wolnego czasu. W ogóle mało mówiłem o zabawie i wypoczynku, zajęty śledztwami i zbrodniami. Pomyślałem więc że dancing, czyli zabawa taneczna dla ludu pracującego dająca mu namiastkę błyszczącego się i migającego kolorowymi żaróweczkami luksusu, to coś, o czym nie powinno się zapominać. No więc przypomniałem sobie te zapomniane już imprezy, na które, by się zabawić, trzeba było wykupić bilet upoważniający do konsumpcji jednej zakąski i ćwiartki wódki, wykupiłem i wszedłem do środka, a tam jak dawniej śpiewają przeboje Alicji Majewskiej i Krzysztofa Krawczyka. Poczułem się jak u siebie w domu.

P.S.: Swoja najnowszą książkę zadedykowałeś zmarłemu niedawno Bronisławowi Cieślakowi, odtwórcy głównej roli w serialu „07 zgłoś się”. Brzmi ona: „Panie Bronku, dziękuję za porucznika Borewicza. Bez niego nie byłoby moich książek”. Przygody Borewicza to najbogatsze źródła inspiracji dla Twoich neomilicyjnych powieści?

R.Ć.: Kiedyś, podczas któregoś spotkania, a spotykaliśmy się dość regularnie na różnego rodzaju imprezach czy festiwalach, na których pan Bronisław i ja opowiadaliśmy o minionej epoce, zadał mi pytanie: „Panie Ryszardzie, skąd pan czerpie tak szczegółową wiedzę na temat działań operacyjnych milicji? Ja miałem od tego konsultantów, prawdziwych milicjantów, a jak jest z panem?”. No więc odpowiedziałem mu, że też mam wielu znajomych wśród byłych milicjantów, którzy pomagają mi w poszukiwaniu odpowiedzi na niektóre pytania, ale najlepszym źródłem wiedzy o tamtej, milicyjnej, rzeczywistości jest dla mnie serial „07 zgłoś się”. Bardzo mu się podobała moja odpowiedź.

P.S. Nie ma takiej Twojej książki, podczas której czytania bym się nie śmiała. Tym razem pierwszoligowym powodem rechotu był cinkciarz Tunio Ząbek, dumny właściciel złotego zęba i kolekcjoner trudnych słówek, których zastosowanie w jego wykonaniu woła o pomstę do nieba. Śmiałeś się podczas pisania scenek z Tuniem? Czy w ogóle śmiejesz się podczas pisania?

R.Ć: Ja cały czas podczas pisania się uśmiecham. Nie żebym śmiał się z wymyślonych przez siebie dowcipów. Co to, to nie. Aż tak daleko bym nie poszedł, tym bardziej że nasza polityczna rzeczywistość dostarcza nam przykładów takich żałosnych zachowań. Niekiedy aż sam czuję wstyd i zażenowanie, kiedy polityk opowiadający durny dowcip nie może powstrzymać się od śmiechu, a słuchający spuszczają wzrok, by sprawdzić, czy czubki ich butów są dobrze wypolerowane. Więc uśmiecham się pod nosem jak kabaretowy standuper, rzucając żart, śmieszny opis czy anegdotę i czekam na efekt.

P.S.: Jednym z wątków w „Morderczej rozgrywce” są wycieczki zagraniczne, na przykład na Węgry, które oprócz przyjemności krajoznawczych dawały liczne możliwości romansowe i przemytnicze (że wspomnę w tym miejscu o naszych pięknych kryształach). Brałeś kiedyś udział w takiej wycieczce z „dodatkami”?

R.Ć.: Kiedy na spotkaniach autorskich czytelnicy pytają mnie, czy przed pisaniem powieści muszę poświecić dużo czasu na przygotowanie warstwy merytoryczno- obyczajowej, odpowiadam, że z czasami PRL-owskimi nie mam praktycznie żadnego problemu. Wszystko dlatego, że dokumentowałem te czasy dogłębnie, całym sobą, metodą obserwacji uczestniczącej wraz z badaniami organoleptycznymi przez dwadzieścia pięć lat swojego życia. To bardzo dużo czasu poświęconego na dokumentację Polski Ludowej, więc teraz nie muszę już tracić czasu na badanie epoki. Wiedzę mam z pierwszej ręki i korzystam z niej podczas pisania powieści.

P.S.: Innym wątkiem powieści są grube pieniądze. W pewnym momencie Twój bohater, szef poznańskich cinkciarzy Rychu Grubiński, wygrywa 30 tysięcy dolarów! Co można było kupić w PRL-u za taką kwotę?

R.Ć.: Wszystko, o czym człowiek mógł tylko zamarzyć. To były niewyobrażalne dla szarego człowieka pieniądze. Wystarczy powiedzieć, że butelka wódki żytniej w pewexie kosztowała wówczas 90 centów, para dżinsów 10 dolarów, a średnia płaca w złotówkach przeliczona na twardą walutę to było około 25 dolarów miesięcznie.

P.S.: „Mordercza rozgrywka” pokazuje – a przynajmniej ja tak rzecz odebrałam – że w okresie PRL-u najstarszy zawód świata był mniej wstydliwy niż dziś, ba!, były nawet prostytutki cieszące się szacunkiem wśród klientów, rywalek czy hotelowej obsługi. To rzeczywisty obraz prostytucji sprzed lat czy w znacznej mierze literacka fikcja?

R.Ć.: To jak zawsze w moich książkach fikcja mająca mocne zakorzenienie w rzeczywistości. O prostytucji w czasach PRL-u można przeczytać w wielu powieściach dotyczących tamtych czasów. Problem pojawia się też w wielu filmach, także tych z epoki PRL-u. No i tu doskonałym przykładem jest serial z porucznikiem Borewiczem. Jeden z odcinków, zatytułowany „Hieny”, przedstawia dość ciekawy obraz prostytucji i sutenerstwa, co prawda nie w ekskluzywnym hotelu, ale w ośrodku wypoczynkowym. Dość powiedzieć, że profesja stara jak świat miała się w tamtych czasach bardzo dobrze, a kobiety uprawiające ten zawód, czerpiący z nich zyski sutenerzy, taksówkarze, właściciele mieszkań zarabiali ogromne jak na tamte czasy pieniądze.

P.S.: Wycieczki z dodatkami, barwne postaci prostytutek, stos zrabowanych zielonych… Nie zapominajmy jednak o ulubieńcu czytelników, Teofilu Olkiewiczu, który w „Morderczej rozgrywce” po raz kolejny używa swojego milicyjnego nosa, a podejrzanego o zbrodnię znajduje niemal natychmiast. Jak myślisz, dlaczego akurat Teosia Twoi czytelnicy lubią najbardziej?

R.Ć.: Zapewne dlatego, że Teofil Olkiewicz jest naszym swojskim dobrym wojakiem Szwejkiem, skrojonym na miarę naszych potrzeb i możliwości. Lubimy z niedowierzaniem patrzeć na wyczyny ludzi o marnej kondycji intelektualnej, którym się wszystko udaje dzięki nieprawdopodobnemu szczęściu. Kibicujemy im i trzymamy za nich kciuki jak za zawodnika, który podczas biegu zgubił buta, a mimo to biegnie wytrwale do mety. Takim biegaczem bez buta, który nawet nie wie, w którą stronę trzeba biec, jest Teofil Olkiewicz. I co najważniejsze – zawsze dobiega; może mocno spocony i zionący wódką, ale wtedy możemy go poklepać po plecach, mówiąc: nie wierzyłem, chłopie, że ci się uda, a ty znów dałeś radę.

P.S.: W kwestii pisania kryminałów osiągnąłeś już (chyba? niemal?) wszystko. Nie odczuwasz zmęczenia materiału? Czy myślałeś o tym, by zamienić gatunek kryminalny na inny?

R.Ć.: Tu odpowiedź może być tylko jedna – lubię kryminały i cały czas dobrze się bawię przy ich pisaniu.

P.S.: Czy z racji pandemii miałeś/masz więcej czasu na czytanie? Czy jest jakiś tytuł, przeczytany w 2021 roku, który Tobą wstrząsnął, wzbudził podziw dla jego autora lub zdecydowanie wpasował się w Twoje gusta i który mógłbyś bez obaw polecić?

R.Ć.: Wstrząsnęła mną pandemia. Literatura nie robi na mnie takiego wrażenia. Ale są powieści, które przeczytałem w tym czasie i z czystym sumieniem mogę polecić czytelnikom. To doskonała opowieść Grześka Kalinowskiego o granatowym policjancie i jednocześnie żołnierzu podziemia „Granatowy 44” i jej kontynuacja „Wyzwolony 45”, „Wachmistrz” Krzyśka Bochusa, czyli jego powrót do Wolnego Miasta Gdańska, w którym pierwsze skrzypce gra już nie komisarz Abel, ale jego podwładny, wachmistrz Kukułka. Niedawno wyszła druga powieść z tego cyklu „Wachmistrz. Dogrywka”. Jeszcze jej nie zdążyłem przeczytać, ale znając autora, będzie równie dobra jak poprzednia. No i jeszcze jedna powieść kryminalna, którą doskonale się czyta, to książka Roberta Ostaszewskiego „Śmierć last minute” – kawał dobrej prozy i do tego ciekawy kryminał.

P.S.: Tęsknię już za Anetą Nowak, Twoją współczesną bohaterką. Na kiedy jest planowana premiera kolejnej powieści z nią w roli głównej i o czym pokrótce będzie opowiadać?

R.Ć.: Właśnie w tej chwili piszę jedną z ostatnich scen powieści „Naga prawa”, z Aneta Nowak w roli głównej… Zaraz, zaraz, nie pisze ostatniej sceny, bo odpowiadam na Twoje pytania. Przepraszam, ale przypomniałaś mi, że muszę wracać do roboty, bo moja policjantka czeka na mnie :)

P.S.: Leć! Dziękuję za rozmowę!


o książce

recenzja

przeczytaj fragment


Paulina Stoparek



Kulturoznawca i filmoznawca. Zawodowo związana z branżą wydawniczą. Redaguje, koryguje, sprawia, że książki stają się lepsze. Pisze także publicystykę dla portalu literacko-kryminalnego "Zbrodnia w Bibliotece". W wolnych chwilach czyta (tak to jest, gdy praca jest pasją), ogląda filmy, ćwiczy i hołubi kota. Ulubiony gatunek literacki: nordycki kryminał. Ulubiony autor: Marek Krajewski. Ulubiona książka: "Przeminęło z wiatrem".