#

Śmierć i przemijanie są codziennością moich rozważań.

​„Martwy ptak” to jedna z najmocniejszych premier tej wiosny. Składają się na nią mrok, makabra, okrucieństwo, szaleństwo, ale też niespodziewana subtelność i wrażliwość. A jaki jest autor „Martwego ptaka”? O szarej palecie barw, twórczych wizjach i przygodzie z weird fiction z Maciejem Kaźmierczakiem rozmawia Paulina Stoparek.

Paulina Stoparek: Na swoim facebooku, zapowiadając najnowszą powieść, napisałeś: „»Martwy ptak« jest opowieścią, która długo zaprzątała mi myśli, a gdy w końcu usiadłem do jej pisania, to pochłonęła mnie bez reszty. (…) To coś nowego, wypływającego zarówno z mojego mrocznego wnętrza, jak i z niepokojących łódzkich ulic”. Dlaczego ta historia tak cię zaprzątała i skąd w ogóle się wzięła?

Maciej Kaźmierczak: Pomysł na tę książkę przyszedł mi do głowy podczas pewnych zajęć z literatury, gdy jeszcze prowadzone były stacjonarnie. Z jakiegoś powodu to zawsze na nich otwierałem ostatnią stronę zeszytu i rozpisywałem pomysł na powieść (nic dziwnego, że ostatecznie miałem problem z zaliczeniem tego przedmiotu). Nie zacząłem pisać od razu, tylko przez kilka miesięcy chodziłem z tą fabułą w głowie, obracałem ją w myślach, opowiadałem o niej narzeczonej, gdy przemierzaliśmy łódzkie ulice. Powieść stała się dla mnie wielkim ładunkiem emocjonalnym, który wybuchł, gdy w końcu usiadłem do pisania. Przez trzy miesiące nie odchodziłem od laptopa, a ostatni miesiąc pracowałem nad „Martwym ptakiem” dosłownie od rana do wieczora. Sam pomysł nie był jednak dla mnie żadnym spektakularnym przełomem. Pojawił się przypadkiem, na początku będąc jedynie mglistą wizją kilku scen, które, jak się okazało, niesamowicie mi się spodobały.

P.S.: A wspomniane mroczne wnętrze? Czym dokładnie jest, co się na nie składa?

M.K.: W tym przypadku była nim głównie wizja tego, co mogłoby się stać na łódzkich ulicach, które dobrze znam, i co mogłoby dotknąć osoby, które na nich mijam. Poza tym z natury jestem pesymistą, zawsze nastawiam się na najgorsze. Każdego dnia doświadczam „twórczych wizji”, które, zapoczątkowane normalnymi scenami, przeradzają się w mojej głowie w sceny zatrważające, krwawe i depresyjne. Czasem czuję się jak Gombrowicz, który nawet w wyciągniętej dłoni dostrzegał piekielną ingerencję. Ja mam podobnie. Dostrzegam demoniczne elementy w łódzkich i ludzkich umysłach. Uwielbiam je opisywać i pogłębiać, nadając im jeszcze straszniejszy charakter. P.S.: Wymyślone w Twojej głowie zbrodnie podchodzą pod turpizm i teatr śmierci. Prywatnie jesteś zafascynowany tym rodzajem sztuki?

M.K.: Turpizm fascynuje mnie od zawsze i intensywnie dotyka moich myśli. Śmierć i przemijanie są codziennością moich rozważań. Choć to zafascynowanie jest mi niejako narzucone przez życie, to jednak przyjmuję je z pesymistyczną radością, bo napędza moje teksty. Jest to swego rodzaju cena, jaką płacę za własną twórczość, ale na tyle mocno utożsamiam się z tego typu tematyką, że moje życie bez niej byłoby niepełne. Odcienie szarości to moja paleta barw, którą się na co dzień z lubością posługuję.

P.S.: Skoro zbrodnia w „Martwym ptaku” wpasowuje się w wymiar sztuk plastycznych, którymi sam również się zajmujesz, to to pytanie musiało paść: Wyobraźnia plastyczna pomaga w pisaniu?

M.K.: Na pewno pomaga w przedstawianiu konkretnych scen i skupianiu się na detalach, a nie jedynie ogólnikowych opisach. Pierwsze opinie, które do mnie docierają, mówią, że choć makabrycznych scen w książce wiele nie ma i nie rozdmuchałem ich przesadnie, to jednak są bardzo obrazowe, sugestywne i plastyczne. Jednych to odrzuca, a innych zachwyca. Zawsze chciałem osiągnąć efekt, w którym czytelnik jest w stanie dokładnie wyobrazić sobie to, o czym piszę. Najwyraźniej udało mi się uzyskać ten efekt. To dla mnie bardzo ważne, a wyobraźnia plastyczna mi to umożliwia. Sprawia, że opisy ofiar można widzieć niczym zdjęcia z miejsca zbrodni. Może to wywołać niesmak, przerażenie, ale cóż innego może przynieść taki widok w rzeczywistości?

P.S.: Ale kończysz polonistykę. Skąd przeskok do sztuk plastycznych?

M.K.: Rysunkiem bądź malarstwem zawsze zajmowałem się przy okazji pisania. W pewnym momencie stwierdziłem, że proza jest dla mnie ważniejsza niż tworzenie obrazów, które wcale nie były wybitne. Nie czułem się na tyle uzdolniony, żeby iść na jakiś artystyczny kierunek studiów. Dlatego wybrałem polonistykę, mając nadzieję, że pomoże mi się ona rozwijać twórczo. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo się mylę, ale ostatecznie i tak trudno byłoby mi znaleźć coś lepszego.

P.S.: Polonistyka to przede wszystkim obowiązek przeczytania mnóstwa książek. Które z nich są dla Ciebie najważniejsze? Które ukształtowały Cię jako autora?

M.K.:Najbardziej ukształtowały mnie te książki, które czytałem w ramach literatury najnowszej i seminarium magisterskiego. Gretkowska, Jelinek, trochę Schulz, no i Gombrowicz, którego refleksja na temat piekła i mroczna strona stały się tematem mojej pracy dyplomowej. To mocno przeniknęło mnie samego i moją prozę. Ubóstwiam „Dziennik” Gombrowicza, styl jego powieści, ekspresję bohaterów, absurdalność świata. Chociaż w mojej prozie nie widać bezpośredniego zafascynowania Gombrowiczem, to jednak pozwolił mi on lepiej patrzeć na to, co tworzę, i wskazał kierunki, które najzwyczajniej w świecie są ciekawe i warte eksploatacji.


P.S.: Mimo młodego wieku (rocznik ’96) masz na swoim koncie sporo osiągnięć literackich, także z gatunku horroru i nurtu weird fiction, nie tylko powieści, lecz także opowiadań. Zamierzasz kontynuować przygodę z grozą czy porzucisz ją na rzecz większego realizmu i kryminału z elementami thrillera?

M.K.: Znacznie bardziej satysfakcjonuje mnie pisanie kryminałów/thrillerów, choć mimo wszystko zawierają one u mnie elementy grozy czy weird fiction. Te gatunki w czystej postaci już mnie tak nie nurtują jak kiedyś. Okazało się, że o wiele więcej mam do powiedzenia, jeśli chodzi o realizm. Poza tym często moje teksty w klimacie weird fiction okazywały się zbyt ciężkie, niekiedy wręcz niezrozumiałe. To była esencja, która wymagała połączenia z innym gatunkiem, żeby stała się smaczna. Moja proza wciąż zawiera nuty strachu, goryczy, przerażenia, które po brzegi wypełniały moje pierwsze powieści i opowiadania. Są one dla mnie ważne, lecz dopiero teraz odnalazłem najodpowiedniejszą dla nich formę.

P.S.: Wróćmy do „Martwego ptaka”. Główna bohaterka, studentka łódzkiej ASP Laura. Sporo Was łączy zawodowo. Jednak Laura to też nadzwyczajnie, moim zdaniem, opisana, głęboko ukryta wrażliwość. Bohaterka początkowo wydaje się bezduszna, by w ciągu dalszej lektury rozkwitnąć do mocno złożonej osobowości, w której każdy asertywny czy nie dość ciepły odruch ma swoją genezę. Ile Laury Wójcik jest w Macieju Kaźmierczaku?

M.K.: Na pewno dużo, choć trudno mi to ocenić. Każdy mój bohater ma wiele ze mnie. Z pewnością Laura Wójcik posiada takich cech najwięcej, począwszy od tego, że kocha malarstwo, uwielbia obrazować śmierć i jest otwarta światopoglądowo. Może ja też na pierwszy rzut oka jestem pesymistycznym, bezdusznym człowiekiem, który dopiero przy bliższym poznaniu okazuje się dość ciekawą osobą. Trzeba by spytać tych, którym udało się mnie bliżej poznać, choć jest ich bardzo niewielu. Niemniej z Laurą rzeczywiście się utożsamiam — nie bezpośrednio, ale w szczegółach.

P.S.: Jest jeszcze Julia, pochodząca z Ukrainy dziennikarka, która w Polsce pragnie rozpocząć nowe, lepsze życie. Precyzyjnie odmalowane bohaterki kobiecie to, obok makabrycznej zbrodni, główny element „Martwego ptaka”. Trudno mężczyźnie pisać o kobietach?

M.K.: Trudno, ale dla mnie to wyzwanie, które daje najwięcej satysfakcji. Opisywanie mężczyzn nie fascynuje mnie tak bardzo, jak próba wejścia w kobiecy umysł. Czy robię to dobrze? Nie mam pojęcia. Dodatkowo w życiu znacznie lepiej dogaduje się z płcią przeciwną, więc zapewne podświadomie wolę obcować z bohaterkami niż z bohaterami. One wydają mi się o wiele barwniejsze, wielowymiarowe, ich postrzeganie świata znacznie silniej na mnie oddziałuje.

P.S.: Zauważyłam też, że mało uwagi poświęcasz w swojej powieści policjantom. Są oni zdecydowanie drugoplanowi, nie posiadają podbudowy psychologicznej, stosunki między nimi są ledwie zarysowane. To świadome zagranie?

M.K.: Szczerze przyznam, że nie przepadam za powieściami, w których na pierwszy plan wysuwają się policjanci rozwiązujący daną sprawę. Znacznie bardziej fascynuje mnie przypadkowa jednostka wplątana w intrygę niż sami śledczy. Choć próbowałem nadać im konkretne charaktery, to skupienie się na Laurze zdecydowanie wygrało. Pracuję jednak nad tym, bo mimo wszystko perspektywa policjantów jest ważna, bez niej opowieść jest niepełna. Niemniej to głównej bohaterce chciałem poświęcić jak najwięcej uwagi, bez zbędnego bawienia się w psychologa reszty bohaterów. Ona była dla mnie najważniejsza.

P.S.: Czyli nie będzie cyklu ze śledczymi Kyrczem i Szolc?

M.K.: I tak i nie. Myślę nad kolejnymi powieściami, w których się pojawią, lecz znów w tle. Nie chcę tworzyć żadnego cyklu ani też nie chcę w pełni skupiać się na Kyrczu bądź Szolc, niemniej na pewno postaci te zostaną rozwinięte. Moje kolejne kryminały będą opowiadały historię nowych głównych bohaterów, którzy najprawdopodobniej spotkają na swej drodze znaną już nam parę śledczych. Może też dam szansę temu samemu środowisku dziennikarskiemu, które stworzyłem na potrzeby „Dziennikarza”. Dopiero potem przeniknęło ono do „Martwego ptaka”. Interesuje mnie stworzenie własnego świata, w którym siłą rzeczy piętno odcisną niektórzy bohaterowie. Jeśli dojdzie do kolejnych zbrodni, to Kyrcz bądź Szolc znów się pojawi, być może z nową, znaczącą obstawą. Tym bardziej, że w przyszłości chcę opisać historię zarówno pomagającego im w „Martwym ptaku” ornitologa, jak i jego przyjaciela, rzeźbiarza Tomasza Kozyry, dla którego zaplanowałem powieść jeszcze przed napisaniem tej. Jeśli o danej zbrodni będą informowały media, to zapewne zrobi to też znany nam „Tygodnik Bezpośredni”, w którym pracuje Julia, w którym pracował Eryk Prus z „Dziennikarza”, a w którym może pojawi się jakaś nowa, ciekawa postać. Chcę ukazać dalszą historię Laury Wójcik, rozstrzygnąć jej dalsze losy, ale przy okazji opowiadania innej historii. Kreuję swój własny Matrix, tym samym jednak nadając autentyczności temu, o czym piszę.

P.S.: A co obecnie szykujesz swoim czytelnikom? Pracujesz nad czymś?

M.K.: Aktualnie powoli zabieram się za nowy łódzki kryminał, jednocześnie obmyślając kilka kolejnych. To osobne całości, w których pojawią się wspomniane przed chwilą nawiązania do znanych już bohaterów. Poza tym jedna książka, w nieco innym klimacie, jest już napisana. Nie wiem jeszcze, co pojawi się pierwsze i kiedy, ale mam wielką nadzieję, że nie będzie trzeba długo czekać na moje nowe powieści i że znajdzie się sporo czytelników, którzy będą chcieli po nie sięgnąć.

P.S.: Bardzo dziękuję za rozmowę!

M.K.: Również bardzo dziękuję!


O KSIĄŻCE

FRAGMENT DO CZYTANIA

NASZA RECENZJA


Paulina Stoparek - z wykształcenia kulturoznawca filmoznawca, zawodowo związana z branżą wydawniczą, pracuje głównie przy literaturze kryminalnej. W sieci publikuje od 2012 r. Pisząc o literaturze i kinie, szuka kontekstów, wynajduje absurdy, rozpatruje od strony kulturoznawczej. Przede wszystkim jednak wytacza merytoryczne działa przeciwko tym, którzy rzetelną krytykę mylą z hejtowaniem i ogólnikowością. Takim pisaniem gardzi i prędzej padnie trupem, niż się do niego zniży. Prowadzi witrynę „Redaktor na Tropie” (redaktornatropie.wordpress.com)