#

Lubię mieć czysty umysł podczas pisania

wywiad z Chrisem McGeorgem

„Zawsze, jeszcze zanim zacznę, mam w głowie zakończenie książki – zwykle kulminacyjną scenę – moment, do którego zmierzam” - o literackich i życiowych wzorcach i przepisie na sukces czytelnikom Zbrodni w Bibliotece opowiada Chris McGeorge w rozmowie z Ewą Suchoń.

Ewa Suchoń : Przygotowując się do tego wywiadu przejrzałam to i owo i doszłam do wniosku, że niewiele o Panu wiadomo, bardzo dba Pan o swoją prywatność. A my, czytelnicy, jesteśmy bardzo ciekawi, kim jest pisarz Chris McGeorge? Jeśli miałby Pan opisać się pięcioma słowami byłyby to...

Chris McGeorge: Nie powiedziałbym, że jakoś szczególnie chronię swoją prywatność, raczej nie najlepiej radzę sobie z mediami społecznościowymi! Bardzo trudno jest mi znaleźć coś wartego uwagi na Twitterze i jestem po prostu kiepski w śledzeniu tego na bieżąco. Lubię mieć czysty umysł podczas pisania i uważam, że każdy rodzaj mediów społecznościowych źle na mnie wpływa pod względem koncentracji. Mam nadzieję, że w prawdziwym życiu jestem bardziej otwarty!

W pięciu słowach: W trakcie poszukiwań jakiegokolwiek zajęcia.

E.S.: Proszę nie poszukiwać, tylko pozostać przy pisaniu! ;-) A propos pisania – zacznijmy od początku. Jakie były początki Pana twórczości? Wiemy, że mały Chris, odkąd sięgnąć pamięcią, ciągle opowiadał najprzeróżniejsze historie. Pamięta Pan taki moment, w którym odkrył w sobie potrzebę pisania? Moment, w którym zapadła decyzja: „Tak, chcę przelać moje historie na papier i podzielić się nimi z innymi?

Ch.M.: Myślę, że pasja do pisania pojawiła się u mnie w bardzo naturalny sposób. Od najmłodszych lat inspirował mnie dziadek. Dawał mi książki do czytania, zabierał na musicale i sztuki teatralne, pokazywał filmy i programy, które uwielbiał. Sam również był początkującym pisarzem, więc niemalże od samego początku szedłem jego śladami.

E.S.: Dobry przykład i wsparcie są ważne, to nie podlega dyskusji. A co z przygotowaniem warsztatowym? Co poradziłby Pan tym, którzy chcą pisać? Coraz popularniejsze stają się różnego typu szkoły pisania, jako przykład wymienię tutaj polską Maszynę do pisania. Sam jest Pan absolwentem Creative Writing na londyńskim uniwersytecie City. Czy to dobra droga, by rozpocząć przygodę z pisaniem? Co, Pana zdaniem, dają takie kursy?

Ch.M.: Myślę, że studia z Creative Writing naprawdę zmusiły mnie do wzięcia odpowiedzialności za moją etykę pracy. Wybrałem ten kierunek na uniwersytecie City, ponieważ trzeba było napisać całą powieść przed końcem dwuletniego kursu. Pomogło mi to – czasem wręcz mnie do tego zmuszając – kontynuować pisanie, ponieważ istniał cel końcowy, który trzeba było osiągnąć. I to jest to, co naprawdę wyniosłem z tych studiów, zwłaszcza teraz, kiedy jestem w trakcie publikacji i muszę się liczyć z terminami. Jeśli masz problemy z tego typu rzeczami, to zdecydowanie kierunki takie jak na uniwersytecie City pomagają.

E.S.: Wspomniał Pan o wymogach i terminach, co wiąże się z jakimś planem działania. Jaką ma Pan metodę pracy? Czy od początku ma Pan już w głowie całość fabuły, czy też tylko ogólny zarys, który i tak ewoluuje w trakcie pisania kolejnych rozdziałów?

Ch.M.: Zawsze, jeszcze zanim zacznę, mam w głowie zakończenie książki – zwykle kulminacyjną scenę – moment, do którego zmierzam. I zawsze odkładam pisanie tej sceny na sam koniec, ponieważ zwykle sprawia mi ona najwięcej frajdy i jest niczym nagroda. Wszystko pomiędzy początkiem a końcem zazwyczaj nie jest mi znane, więc dowiaduję się tego po drodze, tak jak czytelnik. W przypadku książki, którą obecnie piszę, wydawca zażyczył sobie pełnego planu, więc musiałem ją całą zaplanować. Tym razem jest to zupełnie inne doświadczenie, ale nie takie złe. Jest w tym trochę komfortu, że wiem, jakie punkty fabuły muszę zawrzeć, choć w ten sposób poświęcam momenty osobistego zaciekawienia.

E.S.: Co stanowi o sukcesie książki? Domyślam się, że coraz trudniej przebić się na rynku, szczególnie w tak popularnym gatunku, jakim jest thriller. Wydaje się, że ten segment jest tak nasycony, że już nic nie zaskoczy czytelników. Panu się udało...

Ch.M.: Na pewno wiąże się z tym wiele czynników, ale także sztab ludzi. Tych czynników jest naprawdę zbyt wiele, żeby je wymienić i można by się nad nimi długo rozwodzić. Osobiście potrzebuję solidnych fundamentów – dobrego i intrygującego pomysłu do przyciągnięcia uwagi czytelnika (w przypadku „Jeszcze mnie widzisz” było to ‘Pięć osób zaginęło w tunelu pod kanałem, bez możliwości wejścia lub wyjścia’). Potem jest kolejny etap: wykonanie pomysłu – samo pisanie i sposób, w jaki opowiadam historię. Wreszcie to, co należy do obowiązków wydawcy, czyli świetna okładka, opis i miejsce na rynku.

E.S.: Rozmawiamy tuż po polskiej premierze Pana książki „Jeszcze mnie widzisz”. Skąd pomysł na umieszczenie fabuły w tak atrakcyjnym turystycznie miejscu, jak Standedge Tunnels?

Ch.M.: Pomysł przyszedł podczas pisania „Zgadnij kto”, mojego literackiego debiutu. Byłem w domu, telewizor akurat był włączony i leciał program „Great Canal Journeys”. Przechodzili przez tunel kanału Standedge i opowiadali trochę o jego historii, i mnie to po prostu szczerze zaciekawiło. Jako pisarz, który teraz ma już na swoim koncie wydanie kilku tytułów, chwile te wydają mi się najfajniejsze, gdy sobie o nich przypominam. Gdyby telewizor nie był włączony, gdybym poszedł na górę, gdybym nie słuchał – nie byłoby tej książki.

E.S.: Czyli możemy potwierdzić słuszność twierdzenia wielkiego Platona, że „nic się nie dzieje przypadkowo, zawsze jest jakaś przyczyna i konieczność. ;-) W recenzji podkreśliłam rolę, jaką w powieści odegrała właśnie ta lokalizacja i niezwykłe, przemawiające do wyobraźni opisy. Jak wyglądał research? Czy a jeśli tak, to ile razy przepłynął Pan kanał, by tak sugestywnie oddać jego atmosferę?

Ch.M.: „Jeszcze mnie widzisz”, to pierwsza książka, której fabułę spróbowałem osadzić w prawdziwym miejscu i chciałem, by wyszło to jak najlepiej. Akcja dzieje się w prawdziwej choć odrobinę fikcyjnej wiosce Marsden, tuż obok miasta Huddersfield (w hrabstwie West Yorkshire). Wziąłem udział w wycieczce przez tunel kanału Standedge i siedziałem na otwartym pokładzie łodzi, gdy przepływała przez tunel. Bardzo ważne było, żeby oddać to poczucie klaustrofobii. Wiele wyniosłem też z samego pobytu w Marsden przez ten jeden dzień. W „Jeszcze mnie widzisz” są dwie zbłąkane owce, które nie należą do nikogo. Wydają się fikcją, ale tak naprawdę były prawdziwe!

E.S.: W książce porusza Pan ważny i trudny temat zaginięć. Zaginięcia zdarzają się wszędzie. Ludzie wychodzą z domu, pracy, szkoły lub… wpływają do tunelu i znikają bez śladu. Choć historia przedstawiona w „Jeszcze mnie widzisz” wydaje się zupełnie nieprawdopodobna, to jednak nie niemożliwa. Czytając Pana książkę przypominałam sobie na przykład tajemnicze zaginięcie dziewięciorga studentów w lesie w Witkowicach w okolicach Krakowa. I pewnie nie jest to odosobniona historia. Czy ten wątek powieści był inspirowany jakimiś prawdziwymi wydarzeniami?

Ch.M.: Nie powiedziałbym, że fabuła inspirowana jest jakimś konkretnym wydarzeniem, ale zdecydowanie w powieści można znaleźć elementy wielu różnych przypadków z życia. Myślę, że dla mnie najważniejsze było oddanie emocji związanych z zaangażowaniem się w jedną z tych spraw oraz żalu bliskich zaginionej osoby. Dlatego też w książce widzimy dwie bardzo różne perspektywy: sprawę Standedge’a, która jest bardziej publiczną, intrygującą sensacją, oraz sprawę zaginionej żony Robina Ferringhama, głównego bohatera, która nikogo tak naprawdę nie obchodzi, poza nim samym.

E.S.: Wracając do studentów z Krakowa Zaginięcie miało miejsce w 2001 roku, niektórzy zdążyli już o tym zapomnieć. Mówi się zresztą, że wydarzenia te były dość skutecznie tuszowane przez lokalną policję i media. Widzę pewne podobieństwo do sytuacji w Marsden... 2001 rok to jednak inna rzeczywistość. Czy dzisiaj, w dobie społeczeństwa cyfrowego, gdzie liczy się pogoń za sensacją, a informacje lotem błyskawicy obiegają internet, byłoby jeszcze możliwe zamiecenie takiej sprawy pod dywan? Czy społeczne zainteresowanie pomaga, czy wręcz przeszkadza w próbach wyjaśnienia podobnych spraw?

Ch.M.: Po pierwsze, muszę się bliżej przyjrzeć tej sprawie, ponieważ brzmi bardzo intrygująco. Wracając do pytania… Myślę, że może się to skończyć zarówno w jeden, jak i drugi sposób, choć może jednak bardziej w kierunku przeszkadzania. Sądzę, że większość ludzi zainteresowanych sprawą ma dobre intencje, ale przede wszystkim uważam, że badanie tych spraw należy pozostawić ludziom, którzy mają do tego odpowiednie kwalifikacje. W internecie są też osoby, które po prostu otwarcie oskarżają i mieszają wszystkich z błotem, tylko dla własnej przyjemności. Choć to jest ogólny problem z internetem, podczas trwania śledztwa może to być jednak szczególnie okropne. Odpowiadając na drugą część pytania, czyli „Czy społeczne zainteresowanie pomaga, czy wręcz przeszkadza?”, myślę, że pomoc może zostać łatwo zagłuszona przez złe pobudki publicznego zainteresowania. Przy odrobinie szczęścia może jednak dojść do przełomów, a nawet do rozwiązania sprawy.

E.S.: Ludzie znikają, ale pozostają zrozpaczeni bliscy, którzy przez lata żyją z ciężarem niepewności. W powieści pokazał Pan różne stadia tej rozpaczy i sposoby radzenia sobie (lub nieradzenia – jak w przypadku ojca Pru Pack) z nią. Czy zna Pan osoby, które spotkała podobna tragedia? Jak wyglądała praca nad tym aspektem powieści? Prowadził Pan jakieś rozmowy? Składał wizyty w organizacjach wspomagających takich ludzi?

Ch.M.: Szczegółowy research był niezwykle ważnym elementem podczas pisania „Jeszcze mnie widzisz”. Rozmowy z ludźmi, oglądanie filmów dokumentalnych, przyglądanie się słynnym przypadkom – to wszystko było częścią pracy, którą wykonałem przed rozpoczęciem pisania powieści. Chciałem mieć pewność, że będę w stanie w realistyczny sposób pokazać, jak różni ludzie reagują na takie sytuacje. Inspirowałem się również emocjami odczuwanymi podczas żałoby po bliskich zmarłych. Kiedy ktoś zaginie, często targają nami podobne emocje, ale w tym przypadku są one spotęgowane przez dezorientację, ponieważ żałobę nie do końca można przejść, bo po prostu się nie wie, czy ta osoba żyje, czy nie… Ta szara strefa jest tym, co chciałem zgłębić i jest to naprawdę emocjonalny rdzeń tej powieści. Mam nadzieję, że udało mi się to przekazać.

E.S.: Oczywiście, że tak! Zmieniając temat - okładka polskiego wydania kusi niezwykle przekonującym blurbem znanej u nas pisarki kryminałów Katarzyny Puzyńskiej. A jak, jednym zdaniem, sam Chris McGeorge poleciłby „Jeszcze mnie widzisz” czytelnikom

Ch.M.: „Jeszcze mnie widzisz” to opowieść o tym, jak daleko posunie się pewien mężczyzna, by dowiedzieć się, co stało się z jego zaginioną żoną.

E.S.: Jest Pan miłośnikiem przestępczości w Złotym Wieku, podobnie jak Agatha Christie i Arthur Conan Doyle. To chyba najbardziej rozpoznawalne nazwiska w historii nie tylko brytyjskiej, ale i światowej literatury. Czy to Pana ulubieni pisarze? Co czyta Chris McGeorge? Czy istnieje książka, która miała zdecydowany wpływ na Pana życie, która z jakiegoś powodu jest dla Pana wyjątkowa?

Ch.M.: Obecnie czytam książki z różnych gatunków i jest to naprawdę wspaniałe uczucie! Myślę, że Agatha Christie i Arthur Conan Doyle zdecydowanie wywarli na mnie największy wpływ, podobnie zresztą jak wielu innych autorów. Ale jeśli chodzi o moich ulubionych, bardziej współczesnych, to od razu przychodzą mi na myśl Sarah Lotz i Stuart Turton. Lotz pisze science fiction z domieszką kryminału, a Turton – kryminały w typie wysokiej koncepcji (oryg. high concept crime), i oboje są fantastyczni. Jeśli chodzi o ulubioną książkę lub taką, która wywarła na mnie największy wpływ, to zawsze wracam do „Tajemnej historii” Donny Tartt. To jedyna przeczytana przeze mnie książka kryminalna, którą uważam za absolutnie doskonałą.

E.S.: Podpisuję się pod tym stwierdzeniem. A czytał Pan coś polskiego? Odwiedził Pan kiedyś nasz kraj?

Ch.M.: Bardzo chciałbym odwiedzić Polskę – a teraz, kiedy świat jest ponownie otwarty, nie mogę się doczekać, by znów podróżować. Może akurat będzie to Polska!? Ze wstydem muszę przyznać, że moja styczność z polską literaturą jest ograniczona. Jedyną książką, która przychodzi mi na myśl, którą przeczytałem, jest „Solaris” Stanisława Lema. Czytałem ją lata temu, kiedy byłem jeszcze w szkole, ale pamiętam, że bardzo mi się podobała. Mam też „Ziarno prawdy” Zygmunta Miłoszewskiego na stosie książek „do przeczytania”. Jako że została mi ona polecona, to nie mogę się doczekać, aby ją przeczytać. Jeżeli ktoś chciałby mi polecić dobrą polską literaturę, to wystarczy do mnie napisać na Twitterze @crmcgeorge.

E.S.: Z pewnych źródeł wiem, że ma Pan w domu uroczy, trochę niesforny zwierzyniec ;-). Posiadanie zwierząt, szczególnie psa, zmusza do aktywności fizycznej. Jak, poza spacerami z Roo, Chris McGeorge spędza swój wolny czas?

Ch.M.: Tak, spacery z Roo są bardzo męczące! Sam Roo może nie jest taki zły, ale mam też bardzo psotnego chihuahua o imieniu Winnie, i on uwielbia być utrapieniem podczas spacerów, zatrzymując się co chwila i szczekając na wszystkie inne psy, które ośmielają się chodzić po jego planecie! Poza spacerami, w wolnym czasie pochłaniam historie z różnych źródeł. Moje zainteresowania obejmują niemal każdy rodzaj mediów. Czytam, oglądam telewizję i filmy, lubię teatr – sztuki i musicale – gram w gry wideo. Uważam, że wszystkie te aktywności wpływają na moje pisanie na wiele sposobów i wspaniale jest zobaczyć, jak historie są opowiadane na różne sposoby.

E.S.: Jakie są Pana dalsze plany zawodowe? Pracuje Pan już nad kolejną powieścią? Jeśli tak, to czy uchyli Pan rąbka tajemnicy i zdradzi polskim czytelnikom, o czym ona będzie?

Ch.M.: Biorąc pod uwagę, że piszę książki po angielsku, to tutaj faktycznie jesteśmy trochę do przodu, ponieważ powstaje już książka numer 5 („Jeszcze mnie widzisz” jest moim drugim tytułem) – właściwie w tej chwili mam na moim laptopie otwarty dokument Worda! Jej publikacja nie została jeszcze ogłoszona, tak więc obawiam się, że nie mogę nic zdradzić!

Ale moja trzecia książka nosi tytuł „Inside Out”, i jest to kolejna niemożliwa do rozwikłania tajemnica, osadzona tym razem w zaawansowanym technologicznie więzieniu dla kobiet. Cara Lockhart, kobieta, która wciąż utrzymuje, że jest niewinna, zostaje przeniesiona do tego nowego więzienia i szybko zostaje oskarżona o zabicie swojej współwięźniarki, strzelając do niej w środku nocy w zamkniętej celi. Cara jest jedyną osobą, która mogła to zrobić, problem w tym, że wie, iż tego nie zrobiła.

E.S.: Brzmi niezwykle intrygująco, pozostaje nam więc cierpliwie (a raczej niecierpliwie!) czekać na polskie wydanie. Tymczasem życząc dalszych sukcesów dziękuję za fascynującą rozmowę!




Ewa Suchoń – nałogowa czytelniczka, która uwielbia swoją pasją zarażać innych. Miłośniczka mrocznych kryminalnych i thrillerowych klimatów. Życiowa optymistka. Zakochana w swoich rodzinnych Beskidach. Pasjonatka fotografowania i smakoszka kawy.