#
#

tytuł: Bestia

autorka: Alicja Minicka

wydawnictwo: Oficynka

seria: ABC

format: 121 x 194, oprawa miękka

premiera: październik 2018

ISBN: 978-83-65891-37-2

cena: 32 zł

Bestia

​Bestia kojarzy się z malarstwem postimpresjonistów: jest tak samo pełna wdzięku, a zarazem staranna w formie. Malarska i nastrojowa. Jasna i mroczna. Przewrotna. Precyzyjnie skonstruowana zagadka trzyma w napięciu do samego końca (Anna Klejzerowicz).

Poznań, grudzień 1930 roku. Samanta i Łukasz zaręczają się. Planują ślub, ale na drodze do szczęścia pojawiają się przeszkody. Z pomocą spieszy Rafał Gajda, dobry znajomy komisarza Darskiego. Młoda para otrzymuje od niego zaproszenie do spędzenia lata we wsi Białogrądy, posiadłości rodziny Grabowskich. Klasyczny szlachecki dworek i urokliwa okolica budzą zachwyt państwa Darskich. Jednak wkrótce radość z pierwszych wspólnych wakacji mąci tragiczne wydarzenie. W dodatku zaczynają krążyć pogłoski o wilkołaku...


ZAPRASZAMY DO LEKTURY FELIETONU AUTORKI O KLASYCZNYM KRYMINALE


o autorce:

Alicja Minicka - z wykształcenia ekonomistka, z zamiłowania kryminalistka. Na co dzień zajmuje się publicystyką. Jest autorką powieści retro Morderstwo w Miłowie, lubi też pisać opowiadania. Zapraszamy na stronę autorki: www.alicjaminicka.blogspot.com.



FRAGMENT POWIEŚCI

Basior leżał na boku. Zakrzepła krew, pokrywająca jego rozszarpaną szyję, wydawała się niemal czarna w bladym świetle księżyca. Gdyby nie ten potworny widok, można by sądzić, że pies śpi. Miał zamknięte oczy i półotwarty pysk z lekko wysuniętym językiem.

– Co pan tu robił o tej porze? – spytał Gajda.

– Tropiliśmy z Jóźwikiem lisa. Kury dusi po nocy.

– Bez psa?

– Jóźwik wziął Gapę. Gdy znaleźliśmy... urwał i spojrzał na wilczura – zaczęła wyć, więc zabrał ją do domu.

Gajda pomyślał, że wyglądają groteskowo, stojąc tu we frakach i białych koszulach nad martwym zwierzęciem. Położył dłoń na ramieniu Grabowskiego.

– Idź do domu – rzekł cicho. – My pochowamy Basiora w waszym ogrodzie.

* * *

Sambor spędził cały ranek u ojca.

– Powiedziałem mu prawdę – wyznał później Rafałowi. – W końcu i tak by się dowiedział.

Po południu Gajda próbował porozmawiać z Adamem.

– Wybacz, ale chcę być teraz sam – usłyszał.

Do podanego w ogrodzie podwieczorku zasiedli bez obydwu Grabowskich, bo Sambor musiał wrócić do cegielni. Osowiała Tola położyła się u stóp Samanty.

– Ona chyba wie, że straciła przyjaciela... – stwierdziła dziewczyna. – Od wczoraj nic nie jadła.

– Basior był u nas od szczeniaka – mówiła Jadwiga ze łzami w oczach. – Adam tak go kochał! Co za zwierzę mogło coś takiego zrobić?

– Na pewno nie lis – odparł Rafał. – I żaden miejscowy pies nie dałby rady Basiorowi. Czy są tu wilki?

– Nie wiem. Pójdę się położyć – mówiąc to, dotknęła skroni. – Przez całą noc nawet nie zmrużyłam oka.

– Gospodyni Liwczyców wspominała o jakiejś bestii – rzekła Samanta, gdy Jadwiga już się oddaliła. – Gabi bardzo się zdenerwowała. Nie dziwię się jej. Żeby w dwudziestym wieku ludzie wierzyli w bajki!

– Bestie istnieją – oznajmił Gajda, wprawiając Darskich w zdumienie. – Podczas wojny wiele razy widziałem, jak wyłażą z tak zwanych porządnych ludzi.

Samanta podniosła się z krzesła.

– Sprawdzę, jak się czuje pani Jadwiga.

Tola ze spuszczoną głową podreptała za swoją panią. Obaj panowie siedzieli przez chwilę w milczeniu.

– Wczoraj odesłałem Skowrońskiego i sam zakopałem psa – odezwał się Gajda. – Wziąłem trochę jego krwi. Odwiedziłem w Poznaniu znajomego aptekarza i poprosiłem, żeby zrobił analizę. Basiora mógł ktoś otruć.

– Skąd te podejrzenia? Przecież miał przegryzione gardło.

– To nie był strachliwy wiejski kundel. Gdyby zaatakowało go jakieś zwierzę, nawet wilk, stanąłby do walki. Miałby rany na całym ciele i zadałby je także drugiemu zwierzęciu. Obejrzałem dokładnie miejsce, gdzie leżał. Znalazłem tylko niewielką plamę krwi. Żadnych innych śladów.

– Może zginął gdzie indziej i później zaniesiono go na polanę – rzekł z namysłem Darski. – Mówiłeś o tym Samborowi?

– Jeszcze nie. Nie chcę go niepotrzebnie dręczyć.

Wyniki badania potwierdziły przypuszczenia Gajdy.

– Zginął od trutki na szczury – powiedział Łukaszowi. – Mógł ją zjeść przypadkowo, jest wykładana w wielu miejscach. Może jakieś zwierzę dopadło go, gdy jeszcze żył, ale był już zbyt słaby, by się bronić? Ze względu na Adama nie będę tej sprawy roztrząsał.

Przez kilka dni Sambor zanosił ojcu posiłki do jego pokoju. Wszyscy ucieszyli się, gdy w niedzielę nestor pojawił się w jadalni i zasiadł z nimi do obiadu. Nie poruszali tematu śmierci Basiora, ale Grabowski sam o nim wspomniał.

– Widziałem pani obrazy – zwrócił się do Samanty. – Żałuję, że nie poprosiłem o portret wiernego przyjaciela, dopóki jeszcze żył.

– Zrobiłam mu kilka szkiców. Chętnie go dla pana namaluję – odparła ze wzruszeniem w głosie.

Zaczęła nazajutrz po śniadaniu. Pracowała do południa, później przykryła sztalugę i umyła pędzle. Zeszła do salonu. Na schodach o mały włos nie zderzyła się z Samborem.

– Szukam Rafała – powiedział.

– Poszedł z Łukaszem do wsi. Coś się stało?

– Nikt nie widział Gablera od wczoraj wieczorem.

Samanta wyszła z nim na zewnątrz. Gablerowa razem z bratem czekała przy klombie.

– Zbierz kilku chłopów i weź dobrego psa – zwrócił się Sambor do Skowrońskiego. – Czekam na was przy brzezinie.

Gdy mężczyźni odeszli, krawcowa zaczęła płakać. Samanta położyła rękę na jej wstrząsanych szlochem plecach.

– Na pewno znajdą pani męża – powiedziała łagodnie.

Gablerowa wyjęła z kieszeni fartucha bawełnianą chusteczkę i wytarła oczy.

– Dostali wczoraj tygodniówkę... – mówiła urywanym głosem. – Posłałam Marysię do gospody, ale powiedzieli, że Gwidon już poszedł.

Sam zaprowadziła ją do furtki na tyłach ogrodu, by kobieta szybciej dotarła do domu. Potem wróciła do swojego pokoju. Usiadła w fotelu z książką, którą poprzedniego wieczoru pożyczyła od Jadwigi. Nie potrafiła jednak skupić się na lekturze. Przyłapała się na rozmyślaniu, czy nie byłoby lepiej, gdyby Gabler zniknął z życia swojej rodziny.

Po obiedzie postanowiła odwiedzić Gabrielę.

– Jedź samochodem, będę spokojniejsza – powiedziała Jadwiga.

Poprosiła, by Samanta zostawiła u niej Tolę.

– Ona też kochała Basiora – rzekła ze smutkiem.

* * *

Gabi była dziwnie roztargniona.

– Czy ty mnie słuchasz? – spytała Samanta. Opowiadała właśnie o zniknięciu Gablera.

– Ależ słucham! Mówisz, że ten człowiek gdzieś się zapodział.

– Rozmawiałam z jego żoną. Bardzo się martwi.

– Nie rozumiem dlaczego, przecież to zwykły szubrawiec – przerwała Gabriela. Po chwili uśmiechnęła się ze smutkiem. – Przepraszam cię, Samanto. Gdzie się podziały moje maniery?

– Widzę, że coś cię trapi – powiedziała Sam, delikatnie gładząc dłoń przyjaciółki.

– Historia z Basiorem zszarpała mi nerwy – wyznała Gabi po chwili milczenia. – Lubiłam tego psa.

– Jak my wszyscy – odparła Samanta.

Wracając do domu, tak się zamyśliła, że niemal w ostatniej chwili dostrzegła na drodze dziwaczną postać.

Była to stara kobieta o skołtunionych siwych włosach, ubrana w postrzępioną spódnicę i za duże buty. Poplamiony fartuch, przywiązany rogami do pasa, wypełniały naręcza ziół i kwiatów. W pobrużdżonej twarzy uwagę przykuwały oczy – czarne, o bystrym spojrzeniu, niezwykłym u kogoś w tak podeszłym wieku.

Gdy Sam wysiadła z samochodu, staruszka podeszła bliżej. Roztaczała odrażającą woń brudu i stęchlizny, której nie zdołał zagłuszyć nawet intensywny zapach kwiatów z jej fartucha.

– Nie bój się! – przemówiła skrzekliwym głosem. – Wilkołak nic ci nie zrobi.

Nie czekając na reakcję zdumionej dziewczyny, skierowała się do lasu i po chwili zniknęła między drzewami.

Osobliwe spotkanie rozbudziło ciekawość Samanty. Chciała się dowiedzieć, kim była ta kobieta. Łukasza i Jadwigę zastała w ogrodzie przy podwieczorku.

– Rafał poszedł pomóc w poszukiwaniach – poinformował ją mąż. – Czy Gablerowi zdarzały się już takie zaginięcia? – zwrócił się do Jadwigi.

– Zawsze wracał do domu – odparła, nalewając Samancie kawy i podsuwając talerz z szarlotką. – Nieraz nad ranem, ale nigdy nie znikał na tak długo.

– Nie mógł odejść daleko, jeżeli był pijany – zauważył Darski.

Wkrótce zeszli na inne tematy. Samanta spytała o staruszkę, której omal nie przejechała w drodze do domu.

– Chłopi nazywają ją starą Agatą – powiedziała Jadwiga.

– Mówiła o wilkołaku – rzekła po chwili Sam.

Jadwiga lekceważąco machnęła ręką.

– Kto by się przejmował bajdurzeniem tej pomylonej kobiety.

***

W lesie panowała cisza przerywana jedynie trzaskiem gałązek pod stopami.

– Zbliżamy się do miejsca, gdzie znaleźliście Basiora – rzekł półgłosem Gajda. Poprawił pasek od torby przewieszonej przez ramię.

– Jeżeli Gabler gdzieś tu jest, Gapa go wywęszy – odparł Skowroński. Poszukał wzrokiem Jóźwika, który prowadził na sznurku łaciatą suczkę.

Polana była pusta. Gapa stanęła na sztywnych łapach, ze zjeżoną sierścią i podkulonym ogonem.

– Rozejdźmy się – zarządził Sambor.

Gajda i Skowroński poszli razem. Posuwali się powoli, uważnie rozglądając się dookoła. Na przesiece blisko domu Liwczyców znaleźli Gablera.

Leżał na plecach, oczy miał zamknięte. Jego szyję i tors pokrywała zakrzepła krew, upiornie kontrastująca z kredowobiałą twarzą. Na twarzy i przedramionach miał głębokie zadrapania.

– Boże miłosierny! – wybełkotał przerażony Skowroński.

Rafał wyjął z torby piersiówkę i podał ją zszokowanemu mężczyźnie.

– Niech pan usiądzie na tamtym pniaku – polecił, podnosząc upuszczony w trawę gwizdek.

Przyjrzał się twarzy i rozdartemu gardłu Gablera. Przez długą chwilę oglądał jego ręce. Skończywszy oględziny kilka razy przeciągle zagwizdał. Po czym podszedł do Skowrońskiego, który siedział pochylony, z twarzą ukrytą w dłoniach.

– Zabierze pan wszystkich z powrotem do wsi. Myślę, że to pan powinien powiadomić siostrę o śmierci męża.

* * *

Gajda poprosił Sambora, by przyprowadził przodownika Jaremę. Gdy został sam, wyjął z torby leicę i zrobił kilka ujęć całego ciała. Później sfotografował twarz, zmasakrowaną szyję i pokrwawiony tors. Uwiecznił także dłonie zmarłego i rany na przedramionach.

Podczas swoich wypraw korzystał z wielu aparatów. Najczęściej używał dwuobiektywowych lustrzanek rolleiflex, ale teraz wybrał leicę, ze względu na jej rozmiary.

Grabowski wrócił po godzinie w towarzystwie przodownika – czterdziestoletniego barczystego mężczyzny z ogorzałą od słońca twarzą. Jarema skinął Gajdzie głową i od razu podszedł do okaleczonego ciała.

– Straszny widok! Dobrze, że pan Grabowski mnie uprzedził – powiedział. – Parę lat temu w Rożkowie wałęsające się psy omal nie zagryzły miejscowego pijaka. Ale to wygląda mi na robotę wilka.

– Gdyby nie jego obrażenia, powiedziałbym, że utonął – odparł Gajda. – Na pewno zauważył pan zbielałą skórę i pomarszczone opuszki palców.

Przodownik odruchowo rozejrzał się dookoła.

– Nie mógł utonąć, w pobliżu nie ma wody. Nie widzę potrzeby, by zwracać się z tą sprawą do poznańskiej policji. Niepokoi mnie co innego. Wilki rzadko atakują ludzi. Chyba że są chore na wściekliznę.

– Jeżeli ma pan rację, to zwierzę trzeba jak najszybciej wytropić – powiedział Sambor. – Przyjdę tu z Antonim, żeby zabrał ciało – dodał po chwili.

– Pozwól, że ja się tym zajmę – zaproponował Gajda. – Wy, panowie, czym prędzej zorganizujcie polowanie.

źródło: materiały prasowe wydawnictwa "Oficynka"